poniedziałek, 30 sierpnia 2010

o bieganiu - cz. 2

Jest lepiej :-))))))))) Odżyłam i już nie czuję się "zmęczonym materiałem", chociaż zrezygnowalam z jednego biegania w weekend. Na ostatnim (deszczowym) treningu przebiegłam 45 minut, a na sam koniec zrobiłam kilka sprintów z gatunku "gazu ile wlezie" i czułam że mogłabym jeszcze. Może to zasługa lekkich butów, a może po prostu zregenerowałam się i mam "moc". Ha!
Dycha staje się realna i jutro dla testu spróbuję przebiec chociaż część planowanej trasy Biegnij Warszawo, ze wskazaniem na odcinek z miłym podbiegiem ulicą Belwederską.  Chciałabym pobiec w tempie nie wolniejszym niż 5 min/km. Zobaczymy czy się uda.

Prz okazji ustaliłam że jednak mimo wielu zalet czegoś brakuje bieganiu. Chodzi po prostu o emocje i adrenalinę, a przy treningach adrenalina mi się raczej uszami nie wylewa.
Moje pierwsze emocje związane z biegiem poczułam dopiero przy starcie w Interrun Ursynów i oczywiscie to było coś wyjątkowego. Scigasz się, rywalizujesz, dajesz z siebie wszystko - jest ciekawie. Ale treningi to raczej żmudna orka na ugorze, którą muszę odbyć, żeby potem powalczyć podczas startu w jakimś biegu ulicznym, a nie uciekać przed samochodem z napisem "koniec wyścigu" (chociaż to w sumie też mogłoby być ciekawe).
A może po prostu tak mam, bo biegam sama i nie bardzo jest z kim dzielić wrażenia, albo robić sparingi? Z iPodem przecież nie pogadam. Chyba muszę poszukać towarzystwa, coraz bardziej mnie to męczy.

czwartek, 26 sierpnia 2010

O wyższości biegania - cz. I

Moje weekendowe plany sportowe powoli biorą w łeb 

- Jako pierwszy windsurfing, bo miałam pływać na Helu albo w Łebie - ale już w prognozach siadło i wygląda na to, że nie ma po co jechać. Mega wiatr owszem był - w środę i dziś, ale na weekend nic z niego nie zostanie.



W zanadrzu miałam i drugą alternatywę - wspinanie - tu plan zakładał wyjazd na Jurę na pt-sob i napieranie na maksa do wieczora. I co? Serwisy pogodowe znów są bezlitosne - będzie padać! Sprawdziłam swój stały zestaw ulubionych: Weatheronline.pl, Accuweather.com, ICM, Wunderground.com - wszędzie deszcz. I tylko pogoda.onet pokazuje słoneczko i chmurki, ale chyba im nie uwierzę, skoro wszedzie indziej wróżą opad.


Co mi pozostaje?  Jak wiadomo alternatywy są 4, więc zostaje mi bieganie no i ... bieganie.

Muszę przyznać, że męczące jest to uzależnienie moich ulubionych sportów od pogody - a to nie wieje, a to leje i skała mokra. To rodzi  u mnie frustrację i chęć emigracji np. na Cabo Verde.

Ale bieganie jest niezawodne. Pogoda nie ma dla mnie kompletnie znaczenia. Stwierdziłam, że skoro jest wreszcie taki sport, który można uprawiać w każdych warunkach, to nie zamierzam się przejmować deszczem, wiatrem, czy mrozem. Przynajmniej biegać mogę zawsze - kwestia wyłącznie ciuchów.

Tak więc wyższość biegania to PRIMO - jego "zawszość i wszędość" że się tak wyrażę (hm, słowo "zawszość" wygląda dość robaczywie). Można po prostu stanąć na zalanej wodą ścieżce biegowej i pokazać niebu wała.

zdjęcie pochodzi ze strony:www.hannahlaw.com.au

Wyższość biegania objawia się też w innych aspektach, ale o tym napiszę za parę dni. Na przykład napiszę w sobotę po wspinaniu na sztucznej śmierdzącej ściance, która z pewnością będzie sucha jak pieprz w odróżnieniu od prawdziwych skał w zielonym pachnącym lesie.

PS. (Uzupełnienie z pt. 27.08) Chciałam to mam.  Chyba wykrakałam ten deszcz bo dzisiejszy zaplanowany trening biegowy (ok. 45 min) był zdecydowanie na mokro :-) Ale było bardzo fajnie. Może to za sprawą towarzystwa, bo biegałam z taką jedną "Żelazną Kobietą" ;-)

niedziela, 22 sierpnia 2010

Do tyłu i w dół czyli zmęczenie materiału

Przyszła kryska! Po entuzjastycznym treningu w startówkach, kolejny trening w ostatni piątek był porażką totalną. Co prawda ruszyłam niewyspana i na czczo, ale wcześniej mi to jakoś nie przeszkadzało. Teraz wlokłam się jak stara lokomotywa, ledwo dokończyłam pętlę 6 km, na ściance dzień wcześniej też szło mi beznadziejnie i zrozumialam, że ogólnie wystąpiło ZMĘCZENIE MATERIAŁU.
Moje ciało uświadomiło mi brutalnie, że cyborgiem nie jestem, a tydzień mieszczący 3 intensywne jak dla mnie treningi biegowe, 2 bardzo intensywne treningi wspinaczkowe + nowe ćwiczenia izometryczne z Ortorehu  to po prostu za dużo.
Smutno mi trochę, bo myślałam że mogę sobie tak bez limitu, a właściwie że limituje mnie tylko czas wolny, a tu nagle "Hola hola, stopujemy".

No więc w weekend byczyłam się (nie licząc izometrii), zaliczyłam świetny koncert "Męskie granie", piłam piwo i wino i jadłam mając nadzieję, że w ten sposób moje ciało się od-obrazi  i zacznie działać znowu bez zarzutu.
Czy tak będzie - zobaczymy jutro na wspinaniu i we wtorek na porannym biegu...

Potrzeba biegania jest u mnie jednak chyba dość silna, bo dziś obudziłam się zlana potem śniąc, że spieprzam ile sił w nogach przed taksówkarzem, który za kurs pod mój dom zażądał 100 tys. 400 zł, a ja stwierdziłam że nie zapłacę ;-)

czwartek, 19 sierpnia 2010

o nogach lekkich jak piórko

W ramach mini-projektu mostowego na pierwszy ogień wzięłam miasto nocą z Mostu Siekierkowskiego, żeby przy następnych biegach przesuwać się z biegiem Wisły na północ. Co prawda miły widok i powietrze psuły mi trochę pędzące samochody, ale "city by night" miało swój pewien urok.

Przypomniałam sobie słowa Ewy z Ortorehu, która stwierdziła, że moje adidasy treningowe są "za ciężkie" dla mnie i założyłam tym razem na nogi startówki z różowiutką jak świnka podeszwą - Nike Lunaracer. Biegałam w nich już wcześniej ze 2-3 razy, ale odczucia mialam takie sobie - że mało pod stopą, że nie tak mięciutkie i że nie dla pronatorów. Skutkiem tego przeleżały parę miesięcy w szafie.


Teraz dałam im drugą szansę (odkąd okazało się że nie jestem pronatorem, hi hi) i po minucie biegu zrozumiałam, że mam na nogach dwa brylanty *. Biegło mi się tak lekko, że prawie frunęłam, chociaż byłam po całym dniu. Ale prawdziwą różnicę odczułam przy mini-sprintach. Takie przebieżki robię zwykle po 2/3 dystansu i z reguły idzie mi to ciężko. Tego wieczoru rozpędzałam się naprawdę nieźle i tylko zdrowy rozsądek kazał mi przechodzić do truchtu, bo mogłabym tak pędzić i pędzić.
Może dorosłam do tych butów przez parę m-cy treningów, może to w głowie coś mi się przestawiło, a może po prostu miałam dobry dzień... nie wiem. W każdym razie wiem, że będę zakładać je od tej pory na każdy start i na co któryś trening. Moja kuchenna waga pokazała że ważą 180 g, a adidasy treningowe 330 g!

*Wbrew pozorom nie jest to tekst reklamowy :)

wtorek, 17 sierpnia 2010

Prawy do lewego

Dziś dzień pomysłów:

Pomysł 1
Tak fajnie mi się ostatnio biegało po Moście Siekierkowskim, że postanowiłam uruchomić mini-projekt "Most-prawy do lewego" i sobie pobiegać po wszystkich mostach w mieście, po których się da.
Zobaczymy z którego będą najładniejsze widoki na stolycę. "Prawy do lewego" bo mieszkam na prawym brzegu Wisły więc muszę się przedostać na lewy - no i oczywiście nazad też, ale nazwa projektu byłaby za długa ;-)
Oczywiście nie planuję przebiec wszystkich mostów naraz - to by było dopiero coś!  Ja raczej skromnie 1-2 mościki na jedną sesję. Chętnych zapraszam do dołączenia :-)


zdjęcie ze strony Fotogalerie.pl z galerii dostępnej tu: http://127179.fotogalerie.pl/

Pomysł 2
PRL pamiętam trochę więc pobiegnę w biegu PRL-u organizowanym przez Dzielnicę Bemowo 19-tego września. Bieg jest na 5 km, więc będzie to miła wstawka przed Biegnij Warszawo. Tylko muszę sobie zrobić PRL-owską szarfę czyli kupić długi sznurek i 10 rolek szarej srajtaśmy, żeby się ucharakteryzować na epokę. W razie czego podczas biegu mogę rozdawać potrzebującym.

Pomysł 3
W związku z tym, że na dniach ma wiać nieziemsko nad morzem a ja nie mogę tam być (tu rozległ się żałosny szloch) postanowiłam "zaszaleć" i popływać jutro na desce na Zalewie Zegrzyńskim. Ryzykuję co prawda chorobę skóry i stopy pocięte przez wrzucane tam przez pijaczków butelki, ale jak nie popływam to się tak zamknę w sobie że mogę się przez dłuższy czas nie otworzyć. 

piątek, 13 sierpnia 2010

Wstrząśnięta nie zmieszana

Chyba sobie strzelę podwójne martini wstrząśnięte nie zmieszane, bo sama jest dość wstrząśnięta (a nawet trochę zmieszana) po tym, co dziś usłyszałam. Otóż byłam w klinice rehabilitacji Ortoreh u Ewy Witek-Piotrowskiej, która zbadała mnie gruntownie i oświadczyła, że jestem SUPINATOREM a nie pronatorem, jak mi się do tej pory wydawało! Tak, tak, nawet nie neutralem, tylko normalnym supinatorem (-rką) obciążającym mocno zewnętrzną część stopy i w dodatku z lekko zwichrowanym prawym stawem skokowym. Jest to dość rewolucyjny news dla mnie, ponieważ:

a) buty w których dotąd biegałam, mogę wyrzucić do kosza albo zrobić z nich coś pożytecznego


b) okazuje się, że chociaż było mi wygodnie w butach dla pronatorów to mocno szkodziłam sama sobie (masochistka jakaś czy co?)

c) okazuje się też, że ludzka psychika to dziwny instrument. Jak mi powiedziano, że dobrze będzie w butach „prona” to było mi dobrze i nie narzekałam – taka siła sugestii jest.

Skąd wiedza, że jestem pronatorem? Ano wiedza „ludowa” plus wiedza quasi-eksperta ze sklepu adidas. Przebiegłam się kiedyś po tym sklepie adidas i czarodziejskiej płytce zwanej adidas Foot scan podłączonej do kompa i pan stwierdził, że mam zdecydowaną pronację oraz wymienił 3 modele butów dla mnie. A ja mu uwierzyłam!!
Dobrze w sumie, że nie odkryłam tego na przykład za rok, kiedy mialabym już daleko posunięte wytarcie chrząstki stawowej. Naprawdę cieszę się że trafiłam w ręce fachowców, bo i ćwiczenia dostałam i zachętę do ruszenia do sklepu po nowe buty. A nic tak nie cieszy kobiety jak nowa para butów. Nawet do biegania!

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

do roboty!

W niedzielę rano kostka przeszła pozytywny test na 4,5 km. Nie spuchła potem ani nie bolało, więc uznałam, że najwyższa pora zabrać się do roboty.  A nie ma to jak jakiś motywator czyli w tym przypadku "Biegnij Warszawo" 3.10.2010 na 10 km.
Z tego wszystkiego zaczęłam szperać po necie za planami treningowymi na dychę i znalazłam pewnie klasyk pana Skarżyńskiego. Ciut zmodyfikowałam go na swoje potrzeby, bo zaczynam od 12-tyg. i będę trenować tylko 3x w tyg. w tym sob/niedziela zamiennie, ale z podbiegami. GS to ja mam na ściance, natomiast rozciągać się będę sumiennie  i zobaczymy co z tego wyjdzie :-)


Mój wspaniały plan treningu "od amatora do szybciora"

Tydzień 12.
WT 2 x 14' biegu / p. 2' w marszu + GR + GS

PT 10' biegu / p. 2' w marszu + 20' biegu + GR + GS

SOB 20-25' biegu + GR + GS


Tydzień 13.
WT 2 x 15' biegu / p. 2' w marszu + GR + GS

PT 15' biegu / p. 2' w marszu + 20' biegu + GR + GS

SOB 25' biegu + GR + GS


Tydzień 14.
WT 15' biegu / p. 2' w marszu + 20' biegu + GR + GS

PT 25' biegu + GR + GS

SOB BIEG 30' + GR + GS


Tydzień 15.
WT 20' biegu + GR + 10 prz. + GS

PT 30' biegu + GR + GS

SOB 35-40' biegu + GR + GS


Tydzień 16.
WT 25' biegu + GR + 10 prz. + GS

PT 30-35' biegu + GR + GS

SOB 40-45' biegu + GR + GS


Tydzień 17.
WT 30' biegu + GR + 10 prz. + GS

PT 40-45' biegu + GR + GS

SOB 50-55' biegu + GR + GS


Tydzień 18.
WT 30' biegu + GR + 10 prz. + GS

(SO) WOLNE lub 20' biegu + GR + 10 prz.

SOB START na 10 km lub BIEG 60

Ready, steady, GO!!!!!!!!

piątek, 6 sierpnia 2010

przeczytane w sieci...

Dziś nie będzie o bieganiu, bo nie biegam. Moja kostka ma się lepiej ale rozsądek każe mi zbastować jeszcze chwilkę, a konkretnie do wtorku. Za to na wczorajszym treningu wspinaczkowym noga sprawowała się nieźle, nie spuchła, nie boli, więc chyba mi się tym razem udało z tą kontuzją .

A tymczasem przeczytalam na facebooku coś, pod czym mogę podpisać się wszystkimi kończynami. Sama bym lepiej tego nie opisała, a identyfikuję się z tym w 100%.

"…Wspinaczka jest niebezpieczna. Powoduje ostrą wkrętkę i zmianę toru myślenia! Nierzadko staje się sposobem na życie i głównym tematem rozmów, rozmyślań, marzeń, czy snów. Jak już w to wpadłeś - po tobie :) Budzisz się myśląc o wspinie i zasypiasz o wspinie mysląc. Zmieniasz swoją dietę, plan dnia i priorytety. Poznając innych łojantów wsiąkasz w to jeszcze bardziej. Wymieniacie poglądy na temat stylu, techniki, wyceny, razem wstawiacie się w drogi czy problemy boulderowe, bądź spieracie się, który rejon jest najlepszy. "Choroba wspinaczkowa" to taki stan, gdzie ciśniesz mimo bólu, krwi, czy zaoranej skóry, bo nie umiesz funkcjonować bez wspinania. Nie możesz sobie pozwolić na kontuzję, bo nie chcesz wypaść z gry. Wakacje/weekendy stoją pod znakiem łojenia, a każdą gotówkę przeznaczasz na sprzęt i wyjazdy. Ne potrzebujesz już telewizji, czy kina. Stajesz się monotematyczny, przez co dla nie-łojantów nudny, dziwny, niezrozumiały. Ale olewasz to. Bo przecież najważniejsze jest by się wspinać i czerpać wszystko, co daje Ci ta sztuka. Taniec pająka. Amen"


poniedziałek, 2 sierpnia 2010

gdyby kózka nie skakała...

...nie, nie złamałam nóżki, ale mi spuchła.
A to wszystko przez to, że w niedzielę spadłam z Plemnika i miałam za krótki, sztywny lot :-)
(Małe wyjaśnienie dla niewtajemniczonych: Plemnik zwany też Lewym Młynarzem na Górze Zborów to taka droga wspinaczkowa, którą zaatakowałam w weekend). Niestety w 3/4 drogi nóżka mi się obsunęła, asekurant dał mało luzu na linie i przy locie walnęłam stopą w ścianę ... no i spuchło. Nawet nie boli, ale widać że bańka się zrobiła od zewnętrznej strony koło kostki.

A weekend był świetny tak ogólnie. Spędziłam 2 dni w skałach Jury i były to dni pełne "łojenia", poznawania nowych dróg i dobrej zabawy.  Był pełny kalejdoskop pogodowy,  ale nawet mokra skała nie powstrzymała nas przed wspinaniem, zresztą słoneczko szybko suszyło większość ścian.

No i tylko ta "gupia" noga, przez którą muszę chyba zrobić sobie małą przerwę i we wspinaniu i w bieganiu. Pozostaje mi więcej czasu na pracę (he,he), trening stacjonarny, chłodzenie nogi ice-packiem i ostatnio nurtujące mnie rozważania czy faktycznie warto wydać 600 zł na garmina i co mi to da tak naprawdę.