piątek, 30 marca 2012

No to w drogę

Oj długo się nie pisało ale jakoś czasu nie było. Jak to zwykle bywa przedwyjazdowe zamieszanie pokrzyżowało mi plany i nie zdążyłam napisać porządnego posta, a za 4,5 godz czyli o 4 nad ranem już trzeba na lotnisko więc i teraz go nie napiszę. W każdym razie odmeldowuję się w kierunku katalońskich skałek w Margalef na najbliższy tydzień i mam nadzieję wrócić z ciekawą relacją (i bez kontuzji, hehe), a więc HASTA  LA VISTA! :))))))

środa, 21 marca 2012

Pierwszowiosenny triathlon miejski

Uff, ale się zmęczyłam w ten pierwszy dzień wiosny. W związku z natłokiem wydarzeń oraz chwilowym (na szczęście) toczeniem żywotu jednostki korporacyjnej musiałam dziś bardzo skoncentrować swoje działania.
I w ten oto sposób zaczęłam dzień od treningu wspinaczkowego, po którym miałam wrażenie iż przejechał po mnie czołg. A w szczególności po rękach mi przejechał.
Siła woli kazała mi jednak jechać do strefy zmian czyli do domu i przywdziać tam błyskawicznie strój biegowy, a następnie zrobić chociaż piąteczkę.  Piąteczkę zrobiłam, chociaż muszę przyznać, że ruszając spod domu miałam nogi jak z ołowiu a ramiona bolały przy każdym kroku.
Znalazłszy się w kolejnej strefie zmian wskoczyłam po prysznicu w strój sztywniacko-biurowy i udałam się na ostatni etap 1-szo wiosennego tri czyli do bardzo korporacyjnego biura. Ja przepraszam, że tak to przeżywam, ale jako tzw. pół free-lancer czy też pracownik zdalny nie bywam w biurze w ogóle, ale w tym tygodniu zastępuję koleżankę i muszę spędzać długie godziny za biurowca szklanymi drzwiami. Co prawda z ulgą opadłam tam czterema literami na fotelik przed komputerem, ale psychiczne zmęczyło mnie to bardziej niż wszystkie inne dzisiejsze działania.  W wolnych chwilach zastanawiałam się jakby tu poprawić życiówkę na 5 km - skupić się na interwałach, tempach (np. 3 x 1,5 km szybko) czy jeszcze jakoś inaczej :)

środa, 14 marca 2012

Wspinaczkowo-biegowo

Dołączam do Garminowców (jeszcze nie Garminoholików). Właśnie przeczytałam, jak to Emilia zaczęła biegać z Garminem, a ja też pomimo niedawnej niechęci do pomiarów, ustawiłam parę dni temu w kompie swój pierwszy garminowy trening, założyłam "wielką cebulę" na rękę i  poszłam testować.
Program był interwałowy czyli: 10 min trucht  w tempie ok. 6:00 + 6 x 2 min w tempie 4:55-5:05 / p 2' trucht + 10 min trucht. To jak zostałam obsłużona przez 305-tkę wprawiło mnie w zachwyt. Pełen luksus: pip zwolnij, pip przyspiesz, pip you are in desired zone (ciekawe dlaczego ten akurat komunikat jest po angielsku). Każdy kolejny interwał był ponumerowany co mi się podobało bo często się gubię, ile już zrobiłam i czasem jest za dużo, a czasem za mało. No i oczywiście potem w domku oglądanie tego wszystkiego i sprawdzanie czasów. Profeska :) 

W weekend miało być hulanie po lesie, ale jak zajechałam na początek ścieżki i zobaczyłam rozlewisko, to jednak nastąpił wycof na twarde. Za karę za bycie miętką wywiało mnie solidnie - szczególnie po nawrotce miałam wrażenie, że ciągnę za sobą otwarty spadochron.  Z tego co wiem Nike oferuje nawet wśród gadżetów treningowych taki spadochron do stawiania sztucznego oporu podczas biegu. Producent zapewnia że Sparq Parachute tworzy 15 kg oporu. No więc jeśli nie ma wiatru, to możemy sobie sprawić za 179 zeta i przyczepić coś takiego:

 

Drogo, ale proszę jak wygląda pan trenujący ze spadochronami ;-)


Ubiegły tydzień dał mi jednak bardziej w kość pod względem wspinaczkowym niż biegowym. Jak już pisałam, staram się dołożyć sobie mocy przed wyjazdem w skały pod koniec marca i muszę przyznać, że nie wiem jak efekty, ale  starania (wspierane przez trenera) są bardzo skuteczne. Tak skuteczne, że ostatnio mogę się wspinać tylko z palcami pooklejanymi taśmą, bo troczki i ścięgna aż trzeszczą. Podobnie jak w bieganiu planuję jednak niedługo mały tapering wspinaczkowy, żeby zregenerować się przed kluczowym wydarzeniem, bo 3x bieg + 3x wspin w tygodniu to chyba na dłuższą metę by mnie wykończył. No i poza tym  ciężko z wolnym czasem na to wszystko.

wtorek, 6 marca 2012

Doskonalsza ty w 25 dni

Właśnie przechodzę przyspieszoną procedurę realizacji życzeń noworocznych. Mogłabym to zatytułować "Doskonalsza Ty w 25 dni" rodem z  Naj, Pani Domu oraz innych Przyjaciółek. Nagła wolta w moich planach i świadomosc że 31 marca dotrę do hiszpańskiej doliny pełnej pięknych skał po to, żeby napierać na fajne drogi, podziałała na mnie doprawdy mobilizująco. Otóż postanowiłam w ciągu miesiąca:
- nauczyć się znowu hiszpańskiego
- schudnąć 3 kilo
- podnieść swoją wytrzymałość i siłę wspinaczkową
- poprawić swoją gibkość i elastyczność
- przygotować się biegowo do szybkiej piątki w kontekście Pucharu Maratonu a później Ekidena

Tu rozległo się głośne Ha ha ha!
W zasadzie brzmi to jak z reklam pokątnych firemek obiecujących gruszki na wierzbie w różnych dziedzinach:  "z nami zrzucisz zbędny balast bez kłopotu w 7 dni". A jednak zauważyłam, że działanie w zasadzie na ostatnią chwilę daje mi kopa i motywację, bo już nie ma czasu żeby odkładać na później.
No więc co robię mis amigos? Słucham na iPodzie kursu języka hiszpańskiego w 30 dni starając się chłonąć wszystkie zwroty jak gąbka. Nigdy nie wiadomo, który się może przydać na wyjeździe. Może o gotowaniu paelli...
Słuchając hiszpańskiego biegam, bo biegać nie przestałam, pomimo wycofu z Półmaratonu (chlip!) i walczę o powrót do jakiejś sensownej prędkości tego biegania. Co ciekawe, odkąd zaliczyłam ostatnią dłuższą przerwę spowodowaną bólem pięty i łydki przestałam biegać z pomiarami czegokolwiek. Wychodzę z zegarkiem i wiem, że jeśli mam robić interwały to po prostu wg zegarka co minutę zasuwam ile fabryka dała na przemian z truchtem - jaką mam prędkość? jakie tętno? jaki dystans? nie mam pojęcia. Wezmę się za pomiary później.
Biegając planuję sobie również menu kolejnych dni pod strasznym hasłem "Zdrowa żywność" Zupełnie jak u Krzysia Ibisza.



Nie jem tłusto, nie jem słodko, wsuwam warzywka i błonnikowe "trociny", kolacje tylko białkowe, śniadania ze zdrowymi węglowodanami. No i powoli są efekty. Prawie jak u Krzysia.
To odchudzanie to nie fanaberia czy chęć lepszego prezentowania się w stroju wspinaczkowym, lecz cel bardzo praktyczny. Poprzeciążane ścięgna w palcach na skutek ostatnich naprawdę ciężkich treningów wspinaczkowych podziękują mi, jeśli wspinając się zawieszę na nich mniejszy ciężar i może w dowód wdzięczności się nie pozrywają. Rownież szybka piątka jest bardziej realna, jesli masa biegnącej zostanie zredukowana. No i właśnie dlatego brokuły moim przyjacielem.

A dodatkowo, jako że już dobrze zrozumiałam, jak ważne jest rozciąganie i czym grozi jego brak, od ponad tygodnia co 2 dzień robię godzinę zegarową solidnego rozciągania wszystkiego co się  da, a w pozostałe dni rozciąganie skrócone. Taka pilna jestem.
Tak więc praca wre, dam znać na koniec zaplanowanego okresu "dążenia do doskonałości" na ile mi wystarczyło energii i motywacji żeby zrealizować cele. Proszę trzymać kciuki za wytrwałość :)