środa, 20 kwietnia 2011

Małe radości

         No bo jak inaczej nazwać gębę cieszącą się z interwałów w rytmie 2 min biegu / 2 min. marszu? Tak oto, prawie po miesiącu przerwy (nie biegałam od Warszawskiej Połówki) wznowiłam treningi. Tym razem już z większym rozsądkiem, po konsultacji z rehabilitantem i z pewną taką nieśmiałością.  Ale słońce za oknem tak wabiło, że głowa i serce same rwały mi się dziś do tego...he he... marszobiegu. Pomyślałam - ech, ale bym się tak puściła pędem do przodu. I co?

Przerwa w bieganiu musiała dać taki efekt - ten "wyczynowy" 30-minutowy trening po prostu mnie zmęczył. Kondycha zdecydowanie w dół. Człapiąc wspominałam moje wybiegania po 15-18 km i śmiałam się w duchu, że teraz atakuję takie prędkości i dystanse. Ale spokojnie - chcę w miarę szybko przejść do biegów, najpierw wolnych i nie za długich i za 2-3 tygodnie powinnam wrócić w miarę do formy. A forma mile widziana, bo 29 maja mam reprezentować drużynę Blog@czy w Ekidenie :). Wstępnie uprzedziłam kapitana, że mogę być "słabym ogniwem", ale oczywiście postaram się pobiec najlepiej jak będę mogła.  Na szczęście po treningu nic mnie nie bolało, chociaż zastane mięśnie dawały lekki dyskomfort.
Z taką zazdrością patrzyłam przez ostatnie tygodnie na wszystkich mijanych biegaczy, że uznałam siebie za lekko uzależnioną od biegania.  A więc teraz koniec detoxu, można ruszyć w trasę od nowa!

Nie były to dla mnie jednak tygodnie bezruchu. Skupiłam się na ćwiczeniach domowych brzucha, rozciąganiu grupy goleniowo-kulszowej, pakowaniu góry (podciąganie, opuszczanie na drążku, chwytotablica, naramienne, przedramiona no i samo wspinanie na ściance). Robiłam też energiczne spacerki. No i poddawałam się aktywnej rehabilitacji w Ortorehu czyli sesjom elektrostymulacji (takie kopanie nogi prądem naprawdę boli), ugniataniu czyli terapii manualnej i ćwiczeniom.

Z zajęć alternatywnych zaciągnęłam też moich chłopaków w jedną sobotę do Piekła. Wypatrzyłam to miejsce w necie i stwierdziłam, że muszę to zobaczyć na własne oczy. Faktycznie było warto. Jak się trafi ładny weekend, kiedy nie planuje się sportu, taka 1-dniowa wycieczka to niezła opcja.



Rezerwat "Piekło" powstał w Niekłaniu Wlk. koło Szydłowca - ok. 160-170 km od Warszawy.  Są to skałki o fantastycznych, bajkowych kształtach.  Nie da się wspinać (no, ciut się da ;-), bo biedaczki z-erodowane okrutnie i się sypią, ale fajnie jest połazić między nimi i po nich.



Połączyliśmy to z zabawą, w którą czasami się bawimy (jak w sumie dość sporo ludzi na świecie) czyli GEOCACHING.  Co to jest? Otóż jest to szukanie skarbów. Z GPS-em w ręku. Na stronie (polskiej) http://www.opencaching.pl/ jest cała mapa skrzynek ukrytych w najróżniejszych miejscach Polski. Wybierasz sobie skrzynkę, jedziesz w okolicę, szukasz po współrzędnych i znaków szczególnych podanych w opisie miejsca ukrycia skrzynki i jesli ją znajdujesz, to wpisujesz się do Logbooka, który jest w skrzynce, zabierasz jakiś gadżet a wkładasz na wymianę swój.  Skarbom oczywiście daleko do Alibabowego Sezamu - raczej znajdziemy w Geocache'u zabaweczki, długopisy, breloczki, spinki, monety, buttony, itp pierdołki.



Tak naprawdę chodzi o samo szukanie. Tu jest cały fun, szczególnie dla dzieciaków. Moje były zachwycone :)

niedziela, 10 kwietnia 2011

historie gabinetowe

W zasadzie, gdyby podsumować moją aktywność ruchową w ostatnich tygodniach, to powinnam chyba zmienić nazwę bloga. Żeby było adekwatnie - z "Do przodu i w górę" na "Pod gabinetem i w gabinecie", na przykład.
Zdaję sobie sprawę, jak fascynujące jest czytanie o kontuzjach sportowych, więc umówmy się, że dzisiejszym postem zakończę opisy działań rehabilitacyjno-leczniczych i będę sobie po cichu dochodzić do siebie, bez serwowania szczegółów. Aż wrócę do formy. A optymistyczny mój plan mówi, że nastąpi to za miesiąc.  To jest oczywiście założenie, bo może stać się inaczej, ale muszę być dobrej mysli.

No więc podsumowując wydarzenia muszę powiesić najpierw psy na klinice Carolina Medical Center. A konkretnie na jednej pani doktor, co miała być moją wyrocznią. Zamiast tego za 200 zł (koszt 1-szej wizyty) dowiedziałam się że USG od Dr Król (!) jest niedokładnie opisane i mam wrócić do niej z rezonansem zrobionym w Carolinie, bo trzeba wykluczyć ewentualny zabieg operacyjny!!! O matko, zimny pot spłynął mi po plecach i wizja mnie przez 1/2 roku o kulach stanęła mi przed oczami. Poza tym pani doktor nie zaleciła mi nic i wyszła z gabinetu.
Oczywiście rezonasik w CMC 960 zł, a termin na za 3 tyg. Dziwnym trafem 2 godziny później zadzwonili, że mają 1 wolne miejsce prawie natychmiast i czy idę. Nie poszłam. Zamiast tego zadzwoniłam do Dr Król, dowiedziałam się, że wg mojego USG wskazań do zabiegu nie ma, a z obrazu nie da się więcej wyciągnąć do opisu.
Poszłam też do ortopedy w Ortorehu, który słysząc nazwisko lekarki z Caroliny spytal tylko "I co, chciała pewnie Panią kroić?" Jak pogadaliśmy dłużej wyznał, że polityka w tej klinice jest taka, że pacjentów z badaniami z zewnątrz szef kliniki każe kierować na dodatkowe albo powtórne badania w Carolinie.  Wie, bo sam tam pracował i odszedł. Pokazał mi przy okazji w komputerze zdjęcia z operacji szycia mięśnia goleniowo kulszowego. Well, drugi przedziałek dodają .... tylko że poziomy.  Nie wyglądało to zachęcająco :(

W każdym razie w ostatnich dwóch tygodniach zatoczyłam koło zahaczając o dziwny gabinet rehab, gdzie kazali zaprzestać ruchu, co spowodowało, że ból się nasilił bo mięsień zesztywniał, zabiegi laserowe, które nic nie dawały bo podobno laser wnika na parę mm pod skórę a mięsień mam sporo głebiej, aż wrócilam na aktywną rehabilitację i prądy do Ortortehu. Uff! Za 2 tyg. mogę zacząć biegać, teraz mam byc walkerem i rozciągaczem. I cieszy mnie to jak cholera :)

   

sobota, 2 kwietnia 2011

udaję że nic nie robię

Zaczęło się od poniedziałkowego pytania rehabilitanta "I co jakoś przebolała Pani, to że nie mogła pobiec w tym półmaratonie?" "No tak, jakoś przebolałam" - powiedziałam głośno, dodając w mysli "że przebiegłam tylko pół trasy".

Ale teraz zgodnie z moim planem zawiesiłam buty biegowe na kołku i zakreśliłam w kalendarzu 23 kwietnia jako datę ich ponownego założenia. Póki co nie biegam (oj źle mi z tym, szczególnie że taka wiosna zapanowała i jak widzę biegaczy na ulicach, to tak bym się puściła w te pędy do przodu ;-D ). Niestety nie mogę powiedzieć, że zrezygnowałam ze wspinania, bo jakoś nie jestem w stanie psychicznie tego zrobić.
Wiszę sobie, opuszczam się oraz podciągam regularnie na chwytotablicy i chodzę na swoje treningi ciesząc się że mam kreatywnego instruktora.  W czwartek na przykład wspinałam się metodą "na spętanego konia".  Polegało to na tym, że instruktor związał mi nogi liną na wysokości kolan  z możliwością ruchu ok. 60 cm.  To tak zapobiegawczo, żebym nie rwała za bardzo do góry po ścianie, nie wstawiała się wysoko i raczej drobiła nogami oszczędzając wiadomy mięsień.  Smiesznie było i faktycznie napinać nogi za bardzo nie mogłam.

Co jeszcze mogę robić? Tzw. brzuszki w leżeniu. Robię sobie takich brzuszków trochę codziennie i trochę mi lepiej, chociaż i tak mam wrażenie że jakaś taka "rozklapciała" jestem. Oj trzeba się będzie zbierać po przerwie z tym bieganiem, bo 29 maja Ekiden, w którym będę miała zaszczyt reprezentować 1/6 drużyny "Blogaczy" :)

W sumie to mam dylemat, czy zalecenie "nicnierobienia" było właściwe. Mam wrażenie, że mięsień mi się kurczy, bo go nie wolno mi rozciągać, i wcale nie boli mniej, tylko tak samo. Dostałam 10 strzałów z lasera w tyłek i poza tym, że portfel schudł mi o 150 zeta (+100 za mandat za złe parkowanie pod gabinetem) nie widzę specjalnej różnicy. A poza tym lekarz nie był z kliniki sportowej. Nie wiem, może on wszystkim odradza sport przy kontuzji i ja dołączyłam do grona jego ofiar.

Aha, na stronie półmaratonu z opóźnieniem ruszył konkurs na przebranie - w czubie jest Małysz (faktycznie świetny, nawet kask miał jak trzeba), ale jakby ktoś stwierdził że mój wiosenny wianuszek był fajny to będę wdzięczna za zagłosowanie. A nuż wygram skarpetki limited Edition z kolekcji adidas wiosna 2011 ;-)