poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Bardzo udane otwarcie sezonu

Mój drogi blogspocie - sezon skałkowy uważam za otwarty! Miejsce- Jura Północna. Czas 23-24 kwietnia 2010. Osoby: ja i Magda M.
Co zastałyśmy z Magdą na tej Jurze podczas weekendu? Otóż, m.in:
- Zabawę w ciepło-zimno,
- Pustki totalne dające wrażenie że skały to nasz prywatny ogródek,
- Dzika ewentualnie inną jednostkę szurającą złowieszczo w liściach, która nie chciała nam się jednak ujawnić,
- Pysznego pstrąga prosto ze stawu.

No to po kolei:

- czapka zimowa, termobielizna i kurtka narciarska przydały się, mimo że nie był to wyjazd na narty. W piątek rześkość potęgowana przez wspinanie w cieniu i wietrze lekko nas zaskoczyła. Do tego skała była zimna jak pieron. Już nawet bez tej kurtki by się jakoś dało, ale normalnie po drodze marzły nam paluszki i robiły się drewniane, co w tym sporcie nie wróży najlepiej. Trzeba było dużo chuchać. Marzyłyśmy o termosie. Ale wspinało się dobrze i zrobiłyśmy kilka naprawdę pięknych dróg, np. Sztywny pal Azji.
W sobotę za to nasze kurtały poszły na dno bagażnika i działałyśmy w t-shirtach i blasku słońca.

- Co do pustek, to przytrafiła nam się chyba unikalna okazja mieć cały Mirów dla siebie. Na żadnej skale nie spotkałysmy nikogo, więc z tego nadmiaru dobroci był problem z decyzją, którą formację atakować. W końcu byłyśmy na Trzeciej Grzędzie, Trzech Siostrach, Szafie i Turni Kukuczki. Taki luksus!
W sobotę lud się już pojawił, ale zaszyłyśmy się w bukowym lesie oraz na Zastudniu i też było kameralnie.


- Wracając do Zastudnia, to podczas mojej próby pokonania drogi o nazwie Rajszczur nagle w cichym i spokojnym lesie coś ożyło. I zaczęło szurać. Coraz bardziej i coraz bliżej. Jednak ani ja z 10 metrów ani Magda z parteru nie widzialyśmy, co to szura. Obstawiłyśmy że dzik, więc nastąpiła krótka narada co robimy jak na nas przyszarżuje. Ja sobie wisiałam z tzw. auto wysoko nad ziemią, więc w sumie bezpiecznie, ale trochę się obawiałam że odruch samozachowawczy każe Magdzie porzucić drugi koniec liny i spieprzać na drzewo.. a  wtedy ja zostalabym na tym Rajszczurze, aż dzik by się zlitował i z nudów sobie poszedł. O ile wcześniej nie zeżarłby liny... Dywagacje jednak były czystą teorią bo z czasem jednostka odszurała w siną dal i słychać było tylko nasze sapanie i świergot ptaków.


- Wyjazd uczciłyśmy robiąc na koniec drogę o trafnej nazwie "Ostatni dzwon" chociaż na szczęście żadna z nas dzwona nie zaliczyła, a następnie w pstrągarni w Złotym Potoku, gdzie podają pyszne pstrągi, świeżo złowione we własnym stawie.  Był tak dobry a ja taka głodna, że ledwo powstrzymałam się przed zeżarciem mu łba i płetwy grzbietowej.

środa, 21 kwietnia 2010

W weekend do przodu czy w górę?

Ech, jestem jak ten osioł co mu w żłoby dano. Co wybrać w weekend? Zaczyna sie Puchar Maratonu i jest fajny bieg na 5km, ale z drugiej strony mogę wyjechać na Jurę (to taka niby rekompensata, hłe, hłe, za Hiszpanię). Szkoda że bieg nie jest w niedziele bo wspin planowany na piatek i sobotę.


W sumie to może nawet lepiej sie stało że mi ten wyjazd do Hiszpanii  sie przesunie na potem, przynajmniej się oswoję znów ze skałą po zimie spędzonej na cieplutkiej, smierdzącej sztucznej ściance ;-)
No i jest szansa że tydzien przed  Majowym nie będzie na Jurze jeszcze tłumów.
Ale pobiegłabym - ech... Jednak kalkulacja czasowa daje wynik jednoznaczny ok. 25 min przyjemności z biegu versus ok. 10 godz przyjemności  ze wspinu. Miażdząca przewaga Jury ;-)

wtorek, 20 kwietnia 2010

Test Coopera

No to zrobiłam
Test Coopera to test ile przebiegniesz w 12 min.
Przebiegłam 2500 m co jak dla mojej grupy wiekowej jest podobno OK. Ale myslę że mogłabym nawet trochę więcej gdyby nie to że:
- biegłam na czczo 15 min. po wstaniu z wyrka
- biegłam z saharą w gębie - bo zapomniałam się przed wyjściem czegokolwiek się napić po nocy i strasznie mi to przeszkadzało
- biegłam nie na maxa, bo miałam plan spędzić treningu ok. 40 min więc musialam jeszcze mieć siłę na resztę

No cóż, przy okazji sprawdzę sobie jeszcze raz tego Kupra za czas jakiś.  tylko się lepiej przygotuję :-)

Ofiara wulkanu


Ostatni weekend w moim życiu to jakiś czeski film -
w piatek pakowanie na wyjazd do Hiszpanii, 4 rano okęcie, cofka z autobusu z płyty lotniska,
sobota odsypianie, potem sprawdzanie czy może chmura pyłów pojdzie won, trening na panelu żeby forma nie siadła,
3 rano noc z niedz./pon znowu pakowanie na przebukowany lot - cofka znowu (tym razem od kompa do łóżka - już nie byłam taka głupia żeby jechać na lotnisko) bo wizzair postanowił do tej godziny zataić fakt, że znowu odwołuje lot.
Efekt w poniedziałek - stan zombi ze zmęczenia i nerwów. Normalnie miałam delirkę.



Nie wiem czy słowo pech to wystarczające okreslenie tego że cholerny islandzki wulkan musiał zacząć pluć akurat dokładnie 15 kwietnia czyli w przeddzień mojego wyjazdu. Dlaczego wybrałam taką datę ???
Czy tak miało być? Czy dzięki temu że nie pojechałam czegoś uniknęłam? Mogę sobie teraz gdybać ... Jedno jest pewne - uniknęłam deszczu w Katalonii, który dość nieoczekiwanie tam sobie popaduje. A ja się w sumie bardzo cieszę że w takim razie lecimy tam 17 maja (o ile Wizzair nie zbankrutuje) kiedy pewnie będzie już pełna lampa.

środa, 7 kwietnia 2010

Różowy be??

No to jestem w kontrze do najnowszego trendu skazującego różowy na banicję i głoszącego światu, że to kolor słodkich idiotek, Dod, Barbie, Donatelli  Versace itd.
Mam różowe buty. Co prawda sama ich nie wybrałam - zrobiła to za mnie firma Nike, która uwaza że biegające kobiety trzeba jakoś odróżnić od biegających mężczyzn. A więc teraz odróżniam się.  Szczegolnie od mojej szaroburej wsi, po której biegam z rana.  Ale trzeba przyznać że model LunaRacer + nawet w kolorze sraczko-buraczkowym pozostałby butem zachwycającym swą lekkością i konstrukcją. To jest po prostu but nowej generacji. A ja zaczynam  go testować, a więc za około 1,5 m-ca napiszę o nim więcej.