poniedziałek, 12 grudnia 2016

Nówka sztuka po dwóch i pół tysiączkach czyli jak biegałam przez cały rok bez kontuzji


Któż nie ma postanowień noworocznych? Nawet ci co się zarzekają, że je mają w dupie, po cichutku obiecują sobie, że z nowym rokiem coś tam jednak się zmieni albo coś osiągną. Ja od trzech lat stawiam sobie w styczniu cel biegowy. W tym roku wpisałam w tabelkę...


...: PRZEBIEC 2500 kmWczoraj stuknęło na liczniku:

Tak, 2503 km, a rok jeszcze się nie skończył :) W zasadzie taki cel to nic ciekawego, po prostu tup tup tup ... i jeszcze więcej tup. Gdybym wpisała:
  • na każdym treningu uśmiechnąć się do 10 mijanych osób i skłonić ich od odwzajemnienia uśmiechu, albo 
  • co miesiąc zrobić 2000 metrów w pionie, 
to byłoby coś (hm, czy właśnie powstał mój nowy plan na 2017 rok?).

Ale mimo pozornej nudy nie narzekam. Przez ten rok moje stopy tysiące razy odbijały się od miękkich leśnych ścieżek, kopały szyszki i kamienie, grzęzły w śniegu, ślizgały się po błocie, wpadały w strumienie i gramoliły do góry po schodach. A, i jeszcze waliły o asfalt. Każdy, każdziutki pokonany kilometr był tego wart :)

Co to był za rok? To był dla mnie rok biegowo ZA-JE-BI-STY :), przede wszystkim z trzech powodów.
Mówiąc krótko:
1) spełniłam swoje wielkie biegowe marzenie
2) porobiłam nowe fajne życiówki 
3) przebiegałam ten rok bez kontuzji

https://www.facebook.com/VitaminBerge/?fref=ts


Po pierwsze, Madera Island Ultra Trail. Postanowiłam skoczyć na głęboką wodę i wystartować w zawodach z cyklu UTWT, pierdyliard kilometrów od domu, na małej wysepce, gdzie bieg górski już na dzień dobry przeraził mnie swoim profilem widocznym na mapce. Dlaczego postanowiłam? Bo nie mogłam oderwać oczu od zdjęć i stwierdziłam, że życie jest krótkie i pełne zasadzkas, więc zanim coś się stanie, to ja muszę stanąć na tej Maderze ...i pobiec. 
I wszystko było tak, jak sobie wymarzyłam a nawet lepiej. Bieg był piękny, trudny jak cholera i zdecydowanie wart udziału. A na dodatek to tam przełamałam się i przeistoczyłam w "ultraskę walczącą" i tam zdobyłam trzecie miejsce na pudle w kategorii wiekowej.  


Czy można sobie wyobrazić lepsze spełnienie marzenia?  No może DFBG w Lądku, gdzie po raz pierwszy stanęłam na najwyższym stopniu pudła w kategorii wiekowej i też walczyłam do końca :)

Po drugie, życiówki. Asfaltowe. 5K 21:33 (wcześniej 22:07)  10K 44:39 (wcześniej 46:09)  42K  3:31 (wcześniej 3:38).
To jest fajne, bo chcę być biegaczką wszechstronną, a nie wrzuconą do szuflady z napisem "ta co tylko człapie po górach". A z udanej szybkiej dyszki mam równie duży fun, jak z 70-kilometrowego ultra. To wszystko nie udałoby się pewnie bez mądrego planu treningowego, a taki miałam. Oficjalnie niniejszym dziękuję Arturowi Jabłońskiemu, bo to on jest współautorem tych wyników. 

No i po trzecie, przebiegałam ten rok bez kontuzji. Chciałam robić przerwę od biegania, to robiłam, ale NIE MUSIAŁAM. Dla głowy to jest najlepsze co może być. Wiem, bo nie raz wcześniej kontuzja mnie dopadała. Jak mi się teraz udało? Chyba parę spraw, o które zadbałam, pomogło mi zaliczyć bezkontuzyjnie te 2.500 km w biegu ( w tym na zawody w górach przypadło 297 km, a na zawody w mieście 107 km (wliczając górsko-miejską Falenicę).
Z tych statystyk jasno wynika, że numerek startowy to ja nie często przypinam. Ale tak ma być. Nie chcę startować na ilość, wolę na jakość. Wolę wybrać sobie naprawdę fajne biegi i pocisnąć wiedząc, że jestem przygotowana i zregenerowana po poprzednich. Nie mam 20 lat kochanieńcy, organizm o tym dobrze wie ;-) No więc moja metoda przebiegania roku bez kontuzji opierała się chyba na takich zasadach: 
  • nie za często startować (zawsze na zawodach się jednak żyłuje organizm, nawet gdy człowiek obiecuje sobie, że leci tylko "w limicie")
  • biegać mądrze, z sensownym planem treningowym.  Od trenera, albo z książki (jest ich mnóstwo, np. książka J. Danielsa), ale przede wszystkim z głową.
  • biegać dużo w terenie zróżnicowanym (klepanie równego asfaltu cały czas to moim zdaniem o wiele prostsza droga do zafundowania sobie przeciążeń i kontuzji)
  • robić trening uzupełniający - u mnie to były najczęściej ćwiczenia domowe wzmacniające mięśnie i stabilizację, chociaż na początku roku zajęcia z mobility i stabilizacji z obozybiegowe.pl, a od września kettlebells z Co dziś na trening. Róbta co chceta, ale wzmacniajta mięśnie. Na zawodach wam za to podziękują.
  • nie siedzieć godzinami na krześle każdego dnia. Da się potyrać na stojąco, nawet jak nie jesteś kobietą za ladą/mężczyzną w warsztacie. Od czasu mojej kontuzji (czyt. zespołu mięśnia gruszkowatego), zwracam na to uwagę. Często wstawiam pudło na biurko, na to klawiaturę i jadę na stojaka. Mam też psa "ratownika". Ratuje mnie, bo z psem, jak wiadomo trzeba wyjść, więc 1 spacer dziennie w środku dnia obowiązkowo mam zaliczony.  
  • dbać o tzw. odnowę czyli rozciąganie, rolowanie itp. Profilaktycznie, a nie dopiero jak boli. Profilaktyka kojarzy mi się ze stomatologią i szczepieniami, ale tak naprawdę to jest to, co stosowałam w tym roku i być może klucz do sukcesu. Trafiłam z polecenia do dobrego masażysty i przynajmniej 3x w miesiącu byłam na porządnym masażu nóg od stóp do pasa, a w mocnym ciągu treningowym co tydzień. Masaż rozcięgna, łydek, pasma, czwórek, mięśni goleniowo-kulszowych, itd. Cena jednego to 1/3 wizyty u fizjo w Warszawie. Moim zdaniem warto. Wolę odmówić sobie innego wydatku, a na to mieć kaskę. A i solanki były. Jak ktoś ma wannę to jest to dobre SPA i ekonomiczne. Dyszka za kilo bocheńskiej, a nogi regenerują się w oczach. 
  • mieć radość z biegania. Bez tego klapa. Człowiek się wypala, motywacja idzie do piachu i można sobie darować. Czyli biegać dopóki to cieszy, a nie na siłę, bo inni patrzą, bo muszę, bo spalanie kalorii, bo to i śmo. Biegać z ludźmi, mieć grupę wsparcia (moje Pumy, no i Smashing Pąpkins, inni znajomi) - to działa.   
I tyle. Zamierzam te procedury powtórzyć w 2017-tym.

No dobra, ale do końca będzie tak słodko? Żadnych dramatów nie było w 2016 roku? DNF-ów? Grzebię, grzebię w pamięci i jakoś nie mogę znaleźć wtopy czy załamki biegowej. Może przydałaby się jakaś, bo ludzie lubią o tym czytać. A to doradzić, a to po głowie pogłaskać biednego delikwenta. 
No ale sorry, nie było. I za cenę spadku wizyt na blogu, nadal będę robić wszystko, żeby żaden, nawet najbardziej poczytny fuck-up mi się nie przydarzył. 

A o moich fajnych planach na 2017-ty (ale już nimi jaram!) przeczytacie w następnym poście - ostatnim w tym roku! 


2 komentarze:

  1. Bez żadnych fuck-upów, tak trzymaj! Gratuluję bardzo udanego roku, zajebistych biegów, pudeł, życiówek. Wykonałaś kawał dobrej roboty :) A teraz czekam na Twój grafik na 2017, pewnie będzie się sporo działo...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, aż się boję tego 2017, bo zajebistość ma jednak swoje granice ;-) Plany są piękne, ale oby nie było sinusoidy ;-)

      Usuń