środa, 24 sierpnia 2011

jeszcze ciut o różnicach

... rozwodzić się nad tematem nie będę, ale naprawdę zastanawia mnie, jak można do tak typowego urazu, jakim jest naderwanie więzadła pobocznego w kolanie wydać tak odmienne zalecenia rehabilitacyjne i komu ma wierzyć biedny pacjent:

Zalecenie nr 1 (Lekarz z Kliniki Ruchu)  - od razu rehabilitacja (tydzień po urazie), zero fizykoterapii (prądów, lasera i tym podobnych brzęczyków, których nawiasem mówiąc w tej Klinice nie ma)

Zalecenie nr 2 (rehabilitant z Ortoreh) - intensywne ćwiczenia chorej nogi (2 tyg. po urazie, na siłę prostowanie, zginanie, wciskanie piłki w podłogę, itd.), masaż poprzeczny okolic więzadła, fizykoterapia: prądy

Zalecenie nr 3 (rehabilitant ze szpitala w Otwocku) - przez trzy tyg. od urazu zero ruchu nogi, zero ćwiczeń, ale za to intensywna fizykoterapia - codziennie !

Zalecenie nr 4 (rehabilitant z AVI) - przez trzy tyg. od urazu prawie całkowity spokój dla nogi, ćwiczenia tylko izometryczne, fizykoterapia (laser, magnetronik i prądy) 3x tyg.

Uff, wybrałam w końcu AVI, w związku z czym niniejszym zrywam swój zażyły związek z Ortorehem :)

Przekonały mnie argumenty dwóch doświadczonych rehabilitantów, że więzadłu trzeba dać te 3 tyg. na zagojenie, a nie od razu na siłę forsować. Nie wiem, czy ta klinika sportowa nie zagalopowała się trochę w usportawianiu ofiar kontuzji zbyt szybko.
W każdym razie, ponieważ poprzednia terapia innego naderwanego mięśnia nie przyniosła spektakularnych efektów, mówię "Adios" i przechodzę do p. Sebastiana Zduńskiego w AVI. Dziś po pierwszej wizycie i zabiegach mam jak najlepsze wrażenia.

z poważaniem
Ewa z recydywy rehabilitacyjnej :)




czwartek, 18 sierpnia 2011

Trzasło i zgasło

Ostatnio pisałam jak to fantastycznie jest mi na wakacjach i w sumie nadal uważam, że wyjazd był super, gdyby nie moja ...głupota?... pech?... adrenalinowe niewyżycie?

W każdym razie 2 dni przed wyjazdem z Krety udało mi się rozwalić kolano próbując czegoś nowego w repertuarze czyli jazdy na crossie. Zatoczyłam kółeczko, nie opanowałam maszyny (Yamaha YZ 250) w zakręcie, bo jak z reguły każdemu laikowi, moja ręka się uwiesiła za mocno na manetce gazu i po efektownym piruecie wywaliło mnie z siodła.




tuż przed kontuzją o zachodzie słońca - jak się rozwalić to w romantycznych okolicznościach
Poczułam nagły silny ból wygiętego do środka kolana i to był koniec. Miałam na sobie buty motorowe, spodnie, kask, buzer, ale zrezygnowałam z upierdliwych w zakładaniu ochraniaczy na kolana, bo ... miało być tylko 1 kółko. Ech!  

Na szczęście mieliśmy na wyjeździe ortezę i lodówkę w pokoju, więc mogłam od razu zapakować nogę w usztywniacz i chłodzić ją czym się dało - głównie puszką greckich sardynek oraz piwem prosto z lodówki.

Dziś natomiast pokuśtykałam do ortopedy, który kiedyś skutecznie zrekonstruował więzadła mojego męża i usłyszałam, że nie jest źle bo mam tylko uszkodzenie więzadła pobocznego piszczelowego II stopnia (dobra dwójka, jak to określił pan doktor).

Zrobiłam jeszcze USG łąkotki u mojej ulubionej dr Król, żeby wykluczyć pęknięcie. Pani doktor naszkicowała "krajobraz po bitwie" na 15 linijek (m.in. częściowe zerwanie więzadła pobocznego piszczelowego, zerwanie torebki stawowej w paśmie przednim, częściowe odwarstwienie łąkotki na 1/3 jej grubości, częściowe uszkodzenie więzadła łąkotkowo-udowego i łąkotkowo-piszczelowego).

Jakimś cudem uraz nie kwalifikuje się operacji tylko wygojenia i rehabilitacji. W każdym razie czeka mnie 6-8 tygodni przerwy w sportach (witaj dniu 2 października, od jutra odcinam centymetr).

Jedna uwaga odnośnie tych dwóch wizyt lekarskich - u Luboińskiego w Klinice Ruchu (15 min za 200 zł)  miałam wrażenie, że każde dodatkowe pytanie do lekarza jest nie na miejscu, bo zegar tyka, doktor się spieszy, a pod drzwiami następny pacjent, za to u dr Król (30 min USG za 200 zł) spotkałam się z dokładnym omówieniem problemu, spokojną odpowiedzią na wszystkie moje pytania i pełnym komfortem. Taka drobna różnica w świadczonej usłudze :)
Najbardziej, przeogromnie, przestrasznie mi szkoda wspinania :(((( Wiem że to będzie ciężkie 8 tygodni czekania.  Na szczęście mam nosić tylko ortezę bez gipsu i zacząć zaraz rehabilitację.

Muszę zatem się wypisać z Frog Race, na który się wpisałam razem z całą rodziną i będę tylko kibicować moim chłopakom (Wojtek 5K, Bartek 1K, Tomek 0,1K), ale "zostawiam się" na liście startowej Biegnij Warszawo. Już drugi raz nie dam się wkręcić w Maszeruję-Kibicuję, a poza tym musi być motywacja, żeby pilnie robić nudne ćwiczenia rehabilitacyjne.

Tymczasem jeszcze link do paru fotek wspomnieniowych z Krety - naprawdę były to mega fajne wakacje:

Foty Kreta_Palekastro



PS. Przy okazji chciałam podziękować jeszcze raz Tete za wspólny Bieg Powstania - było naprawdę super przebiec razem tę piątkę i poznać się poza światem wirtualnym :)W ogóle bieg i panująca atmosfera była bardzo przyjemna, trochę ciasnawo na trasie, ale nie biegłam na wynik więc nie przeszkadzało mi to.


środa, 10 sierpnia 2011

Z Palekastro


W zasadzie może nie powinnam pisać o beztroskich wakacjach - panika na giełdach, frank szybuje, Londyn płonie, a ja tu jak beztroski pasikonik sobie brykam. Jednak wiem że za parę dni wrócę do rzeczywistości więc ....chwilo trwaj. Napiszę.

Wakacje na Krecie, last minute w Turcji, urlop w Egipcie  - nie kojarzy się to dobrze, bo wiadomo, hotelowe getta i parasole wbetonowane w wąskie plaże. Ano, ale można spróbować być na Krecie z dala od tłumów i spędzać czas tak, jak lubi się najbardziej. A zatem Kreta a la carte - dla każdego kto lubi wiatr, słońce, dzikie kamieniste ścieżki i mało turystyczne klimaty.




nasza zatoka - widok ze szczytu góry

Windsurfing - przerósł moje oczekiwania :). Mieliśmy farta trafiając w sam środek najsilniejszego Meltemi. Jest konkretny wicher, ale też świetny okazał się sam spot w szerokiej zatoce z wiatrem wiejącym skośnie do brzegu z lewej strony. Trochę szkwaliście, ale idzie wytrzymać.



Prawie od początku pływam na 4.0 i desce 78 litrów. Lekkie zafalowanie, woda o temperaturze idealnej do pływania w lycrze i żadnych tłumów na wodzie (przedwczoraj na zatoce były 2 żagle bo wiało pod 9 B i zamknęli bazę windsurfingową) Kajtów w zasadzie zero. Trochę profi-freestylerów.


Za przechowanie własnego sprzętu nie płacimy bo trzymamy go za friko pod plandeką w krzakach.


Nikt nam nic nie ukradł do tej pory, może dlatego że to nie Polska :-/. Wokół pełno camperów i trochę namiotów na dziko.




Spot o zachodzie słońca

Trasy na rower po asfalcie, po szutrze, pod górę i z góry (za to mało po płaskim ;-D. Byłam na jednej dłuższej wycieczce i codziennie na krótszych i po prostu dla mnie rower w Grecji to jest to! Jak czuć wtedy te wszystkie fajne zioła, które sobie rosną przy drogach, ech...

Dla fanów dwóch kółek z ryczącym silnikiem (a jest ich w naszej grupie trójka) Kreta ma duży zapas hardcorowych kamienistych i górskich ścieżek, po których nasi zapaleńcy prawie codziennie ujeżdzają swoje crossy, wracając z pełną satysfakcją na zakurzonych, spoconych twarzach, tudzież przebitą dętką, a nawet rozerwanym łańcuchem  ... :)  


Biegałam na razie 3 razy, wzdłuż plaży i oliwnego gaju z kozami robiącymi za kibiców. Dwa razy rano, kiedy jeszcze dało się przeżyć przed atakiem słońca i raz ... w samo południe, z mężem - w ramach testowania granic wytrzymałości organizmu. Organizm był bliski zagotowania, ale wytrzymał.

Nurkowanie  - koleżanka z naszej ekipy zrobiła właśnie tu kurs PADI i dziś pierwszy raz dała nura z instruktorem do morza, gdzie próbowała zaprzyjaźnic się z ośmornicą.  Ta postanowiła jednak koleżankę opluć jakąś czarną cieczą. Na szczęście obyło się bez ofiar. Rafy tu się nie znajdzie, ale podobno pod wodą ładnie, jasno i czasem nawet są kolorowe rybki.

Co do wspinania to hm, miałam już tu namierzony mały rejonik w Wąwozie Umarłych (podobno nazwa nie ma nic wspólnego z padłymi z gorąca wspinaczami, hehe) ale dwugodzinny spacer na dno i dnem wąwozu po skalistej ścieżce, z liną na plecach i szpejem w torbie nie wystarczył niestety, żeby znaleźć obite skały. Grecy nie są jednak mistrzami znakowania miejsc i dróg prowadzących do różnych celów, chociaż... :-)



Żeby nie było że oszalałam, znajduję też w Palekastro czas na picie lokalnego izotonika (czyli piwa Mythos), objadanie się tradycyjnymi bardzo niedietetycznymi gyrosami, tzatzikami i leniuchowanie nad basenem/w basenie z kompem albo książką. Nasz hotelik na zadupiu jest na szczęście malutki i z lekka opustoszały, więc można się totalnie w nim zrelaksować po tych wszystkich sportach


Moja kontuzja została spacyfikowana nadmiarem aktywności i chyba tak się tego przestraszyła, że prawie nie daje znać o sobie. A może już jestem wreszcie wyleczona? :-)