sobota, 24 listopada 2012

No plan just run

Roztrenowanie w toku. No może "półroztrenowanie" bo jednak coś tam robię. Tłumaczę to sobie tym, że nie mam za sobą ciężkiego sezonu, a po drugie to normalnie uzależniona jestem - weźmy taki na przykład piątek. W piątki zazwyczaj biegam, a zatem od rana kręciłam się nerwowo przed kompem i chociaż najpierw stwierdziłam że odpuszczę, bo się wyszalałam dzień wcześniej na koncercie Gossip to jednak nie dałam rady odpuścić. O 20 poszłam na piąteczkę. Nie chcem ale muszem.

Inwentaryzacja 1-szego tygodnia roztrenowania:
1) crossfit -  szt. 1 + ćwiczenia w domu
2) trening wspinaczkowy - szt. 3 (bulder, lina i chwytotablica),
3) niekontrolowane skoki i wygibasy - szt. 1 ( 1,5 godziny na wspomnianym koncercie Gossip)
4) biegi - szt. 2 w postaci  5-kilometrowych truchtów.




Jedno jest pewne - w pełni odpoczywam od interwałów, szybkich kilometrówek oraz tempówek.  No plan just run.

Te powolne truchty postanowiłam wykorzystać na sprawdzenie tętna przy 1-szym zakresie. No i się zdziwiłam... in minus. Żeby utrzymać tętno w granicach 138-145 (mój max to chyba 188) muszę biec ok. 6:40/min. Żeby pulsometr pokazał te 140 musiałam więc zwalniać i zwalniać i zwalniac, aż się prawie zatrzymałam, bo nawet długie wybiegania robię normalnie po 5:55. No ale OK, pełen relaks, tylko zmarznąć trochę można. Za to jest dużo czasu na myślenie o planach biegowych na nowy sezon.

Jak już pisałam decyzja o maratonie zapadła jak klamka. Pozostaje tylko kwestia gdzie dokładnie i kiedy, ale wstępnie szykuję się na wiosnę.

Kalendarz startowy na 2013 wygląda wstępnie tak:

12 stycznia - Choszczówka 10 km

16 luty - Choszczówka 10 km

9 marca - Choszczówka 10 km

24 marca - Półmaraton Warszawski

6 kwietnia - Choszczówka 10 km ?? (nie wiem czy wskazane przez maratonem)

14 albo 21 kwietnia - MARATON !!! w Łodzi lub Warszawie

czerwiec - Bieg Ursynowa 5 km

1 sierpnia  - Bieg Powstania Warszawskiego  5 km

Bogato, co? :) Górskie biegi w Choszczówce będę traktować jako treningi siły biegowej, natomiast co do jesieni to jeszcze planów brak, ale pewnie się wyklarują. Natomiast "clou" czyli gwóźdź sezonu jest jeden :)










   

niedziela, 18 listopada 2012

Przez góry i doły bieg w Choszczówce wesoły



I tak to właśnie tydzień po rozpoczęciu oficjalnego roztrenowania wzięłam udział w najtrudniejszej dyszce sezonu :) Gdzie tu logika?  Schowała się za intuicją. Intuicją, która podpowiedziała mi że w Choszczówce będzie fajny bieg. Moja rodzina była stuprocentowym targetem tej nowej imprezy  w kalendarzu warszawskich startów - rodzice z małym dzieckiem, biegający, zainteresowani szlajaniem się po lasach i piaskowych wydmach. I w dodatku nie za bardzo mający co zrobić z pacholęciem podczas biegu.
Ortoreh i Stowarzyszenie Terapeutów czyli organizatorzy imprezy zadbali o to, żeby dzieci miały się czym zająć podczas biegu rodziców spędzając czas na zabawach w podgrzewanym namiocie.


Naturalnie jak to przy debiucie było parę wpadek, np.
Bieg dzieci - wszystkie grupy wiekowe (chyba z 5 ich było) pobiegły naraz, młodsze przed starszymi, na hurra, zanim rodzice zeszli z "trasy" czyli wielkiej polany. Wyglądało to co najmniej jak inscenizacja Bitwy pod Grunwaldem gdy Jagiełło daje znak swoim rycerzom krzycząc "do ataku" i wszyscy szturmem do przodu.


Że się nie potratowały to cud. Nasz Tomek sprinterskie biegi ma wyrobione z treningów piłkarskich więc przybiegł jako drugi, ale żadnego pomiaru czasu nie było, bo na mecie bałagan. W końcu dzieci dostały po medalu, a organizatorzy zapowiedzieli zmianę formuły biegu dzieci z Bitwy pod Grunwaldem na coś bardziej w klimacie setki na Diamentowej Lidze ;-)


Bieg dorosłych był za to zorganizowany świetnie - trasa bardzo dobrze oznakowana, co do metra zgodna z moim garminem, prowadziła przez las i wydmę czyli największą piaskownicę, w jakiej przyszło mi się bawić.


Lajtowy początek ścieżką przez las zamienił się po 1/3 dystansu w leśne, dość konkretne i piaszczyste podbiegi oraz zbiegi, po czym ostatnie 2 km było znów po płaskim.





Moje założenie było - nie wypruwam sobie żył, tylko biegnę trochę dla robienia siły, trochę dla sprawdzenia, jak to u mnie z pokonywaniem górek po biegowym biwaku świętokrzyskim i też trochę dla rodzinnej integracji. Ustaliliśmy z Wojtkiem, że trzymamy tempo ok. 5:30 i faktycznie średnie wyszło nam blisko tego, bo 5:33. Po raz pierwszy od dawna biegliśmy razem (jedno za drugim), a na metę to, lodzio-miodzio, wpadliśmy trzymając się za ręce ;-). Oczywiście Wojtek mógłby sporo szybciej, ja pewnie trochę szybciej, ale nie o to chodziło.




W każdym razie wpadliśmy w bramę mety z czasem 56:12, a mi udało się być piątą wśród 20 kobiet, co mnie dość zdziwiło, ponieważ  po drodze miałam wrażenie, że wiele dziewczyn było z przodu.  Wniosek końcowy jest taki, że mięśniowo jest u mnie ok, trochę gorzej z oddechem, bo mnie przytykało na podbiegach, ale udało się nie przejść do marszu w żadnym momencie i to mnie cieszy.
Trasa jest raczej inna niż w Falenicy, bo chociaż tam nie startowałam, to teren znam i tam jest masa krótkich podbiegów przez cały czas, a tu łącznie większe przewyższenie, ale w sumie podbiegów jest mniej. Wydma daje w kość, bo biegniesz pod górę grzęznąc w piachu :)



Kolejna edycja 12 stycznia 2013 i mamy plan się tam pojawić z Tomkiem, bo coś nam się ostatnio zaczęły podobać przełajowe zabawy :) Miejmy nadzieję, że organizatorzy poprawią ustawienia biegu dzieci, kuchnia szybciej wyda zupę i pączka i przede wszystkim, że nie będzie lodu na zbiegach, bo wtedy to normalnie ręka noga mózg na ścianie.  A w styczniu to już by się chciało tam pościgać :)

Tajna broń na zimową Choszczówkę?  



niedziela, 11 listopada 2012

Biało-czerwone zamknięcie sezonu


fot. Maratonczyk.pl

Uffffff, no to po sezonie startowym 2012! Dzisiejszy Bieg Niepodległości nie był może najbardziej wymarzonym akcentem końcowym, ale i tak ogarnęło mnie uczucie ulgi i solidnie wykonanej roboty po której należy się relaks (duży lany Żywiec raz, poproszę! ;-).  To był bardzo dobry rok - zero kontuzji, wszystkie życiówki poprawione. Pot na treningu wylany :)

Dziś nie zrobiłam życiówki - do najlepszego wyniku w tym roku zabrakło 30 sekund, ale w sumie nie za każdym razem muszę być jak maszyna gotowa, z każdą śrubką naoliwioną i przygotowaną do bicia rekordu. Zrobiłam czas 49:23 netto, a podczas kryzysu na 8 km  nawet zastanawiałam się, czy zejdę poniżej 50 min. Już od trzeciego biegło się ciężko, a kilometry się dłużyły (znów nie miałam Garmina i bałam się przyspieszyć, żeby nie skonać za półmetkiem). Poza tym było mi potwornie gorąco. Chłód na parkingu Arkadii był zwodniczy i bez sensu zmieniłam lekką koszulkę spodnią na termobieliznę narciarską, na której miałam startówkę WOSiR-u.  To był błąd, nawet rozważałam striptiz na trasie, ale śmiałości nie starczyło. Na pocieszenie piękny medal dostałam :)


No w każdym razie było, jak było - przede mną 3 tygodnie roztrenowania. Czy rzucę natenczas bieganie? Nie! Będzie jednak lajtowo. Do grudnia nie zamierzam robić żadnych interwałów, tempówek czy innych "spidłerków", co najwyżej hamować jeśli mnie poniesie. No... z jednym małym wyjątkiem :)))

Za tydzień startujemy rodzinnie w pierwszym z cyklu Rodzinnych Biegów Górskich w Choszczówce. Dystans: 10.7 km. Suma przewyższeń: ok. 300 m. Teren: trail (piach, drogi leśne).


Czy to aby klocek, który pasuje do mojej układanki pod nazwą Roztrenowanie? No niby nie, ale... mam  argumenty "za" i nie zawaham się ich użyć:
1. pobiegnę sobie treningowo,  bez napinki na wynik, bez zerkania na Garmina
2. będzie to super okazja na rodzinną integrację biegową, bo nasz 7-latek Tomek szykuje się na pudło w biegu na 100 m "Mamo, a po tym biegu dostanę puchar i takiego misia jak kiedyś w Biegu Krasnoludków?" ;-)
3. ten bieg  zapoczątkuje mój plan robienia w zimie siły biegowej. Idealnie byłoby, gdyby odbył się w grudniu, ale się bierze co jest, jak nie ma wyboru. Poza tym lubię poznawać nowe tereny, a po lasach i wydmach Choszczówki jeszcze nie biegałam.

Oprócz tego, przez najbliższe 3 tygodnie mam planach tylko luźne krótkie truchty (słowo harcerza) i tzw. trening krosowy, więc liczę że zdążę odpocząć i nabrać głodu biegania.
W ramach krosowego, aby nie obrosnąć sadłem, pouczęszczam na treningi funkcjonalne u Agi i Olka gdzie parę rzeczy jest gwarantowane (np. spalanie nadmiaru kalorii, uruchomienie wszystkich mięśni i totalne zakwasy). Oczywiście będzie też wspinanie 3 razy w tygodniu.  

Za to za miesiąc zaczynam się szykować do M jak... Maraton. Tadaam! Jestem póki co na liście startowej na Łódź czyli Uć, ale czekam na rozwój wydarzeń z maratonem Orlenu w stolicy. Byłoby bliżej i termin ciut lepszy (21.04.2013). Zobaczymy, aczkolwiek jak ci od orła wymyślą na przykład 3 pętle, to nie wchodzę w to. Póki co kolejna relacja będzie po "Tour de Choszczówka" - Hasta la vista!

ps. Mąż bloga nie prowadzi to ja się pochwalę za niego - dziś kolejna życiówka, tym razem 46:19. Rok temu miał 50:43.