czwartek, 17 listopada 2016

Bieg Niepodległości 2016 - biało-czerwona wisienka

Zaraz mnie odetnie, zaraz mnie odetnie... hm, nie?
To pewnie koło Centralnego mnie odetnie....., też nie?
Na 9-tym to już na bank ... hm?
No to ogień z dupy i finiszujemy!


No i zafiniszowałam, kończąc po 44 minutach i 39 sekundach wyjątkowo udaną dychę - prawdziwą biało-czerwoną wisienkę na torcie z napisem "mój sezon biegowy 2016".

Bez kryzysu (którego spodziewałam się od 7 kilometra, bo z reguły zawsze wtedy przychodzi), bez umierania na ostatnim kilometrze, no i z zacnym wynikiem.  Żeby nie było za heroicznie dodam, że jakoś nie składało mi się ostatnio bieganie dyszek, bo zajęłam się ciut (mryg!) dłuższymi dystansami, więc ostatnią życiówkę na 10 km zanotowałam w 2013. A było to "onegdaj" 46:12.
Teoretycznie zatem obciachem byłoby jej nie poprawić, bo chociaż nie odmłodniałam w ciągu ostatnich trzech lat i stawy też nie zrobiły mi się bardziej elastyczne, to jednak przebiegłam parę tysięcy kilometrów w tym okresie i po prostu jestem bardziej wybiegana. 

Trenejro słysząc o braku kryzysu natychmiast podsumował, że się opierniczałam i mogłam szybciej. No pewnie racja :) Pewnie mogłam próbować biec na 100% zamiast na 90%, ale tak to przynajmniej miałam przyjemny start, gdzie dopiero na ostatnich 500 metrach zrobiło się boleśnie. 

Streszczając bieg powiem tylko, że:
  • najpierw wzruszyłam się patrząc na biało-czerwoną "żywą flagę" oraz słuchając i śpiewając Mazurka Dąbrowskiego
  • potem zorientowałam się, że nie widzę baloników pacemakerów na 45 minut, więc nici z pomocy, trzeba samej ciągnąć ten wózek
  • potem ruszyłam ze swojej strefy numer 3 i kolejne kontrolowane kilometry weszły po: 4:23 4:30 4:38 4:24 4:26 4:27 4:31 4:24 4:34 i ostatni 4:12! 
Na większości zdjęć z Fotomaratonu gapię się na zegarek

  • na 7-mym kilometrze rozpaczliwie (i bezskutecznie) szukałam szerokich męskich pleców (jako wiatrochronu), bo wiało z płn-wsch czyli w paszczę
  • na 8-mym kilometrze wyznaczyłam swoją "ofiarę-motywatorkę" - dogonię cię szybka koleżanko w różowej buffce! 


  • na ostatnich 300 metrach dogoniłam i wyprzedziłam różową buffkę oraz zobaczyłam, że jednak byli pacemakerzy na 45 min 
  • na mecie ucieszyłam się jak nie wiem co z wyniku, bo 44:39 to nie przewidywałam w najśmielszych snach
  • za metą miałam wyciągnąć z kieszonki swoją folię NRC i czekać w niej na resztę mojego towarzystwa będąc absolutnie docieploną i mocno wyróżniającą się z tłumu (na pewno mnie zauważycie, będę cała w złocie). Nie wyciągnęłam ..... 😃


Wg pomiarów na drugim kilometrze byłam na pozycji 2000. Skończyłam na 1687 czyli wyprzedziłam co najmniej 313 osób po drodze. 

Jak to się udało?
No wiadomo, treningi, treningi, ble, ble, krew, pot i łzy. Były mocne - pod koniec przygotowań miałam już totalnie dość, szczególnie, że Łemkowyna Ultra Trail porządnie mnie zaorała. Biegi w trzecim zakresie, wytrzymałość tempowa, 2-kilometrówki - bez tego ciało nie nauczy się znosić takiego wysiłku, jaki nas czeka na szybkim biegu na 10 km. Nie trzeba latać podczas przygotowań po 10 km w tempie startowym, ale krótsze tempówki to jest to, nawet jak już się niemal rzyga pod koniec.

Pomogła i pogoda. Kilka stopni Celsjusza to dla organizmu wypasik - sto razy lepiej niż w lecie. Już więcej nie zapiszę się na życiówkową dychę w lipcu czy sierpniu, tak jak zrobiłam z biegiem AVON Garwolin. Może jestem cieniasem, ale odpuściłam go, gdyż temperatura w dzień startu dobiła do 30 stopni.

Zachowałam też zimną krew czyli widząc na zegareczku tempo 4:10/km, zwalniałam, żeby jednak nie odpaść w dwóch trzecich i pilnowałam międzyczasów z mojej nieśmiertelnej karteczki. Bo ja zawsze biegam w mieście z karteczką proszę Państwa :)


Motywacji dodawał mi również fakt, że biegły ze mną moje Pumy (no trochę za mną), oraz mój mąż (też tym razem za mną), a w planach była wieczorna bibka z oblewaniem wyników Biegu Niepodległości. Trzeba się więc było postarać, żeby było co oblewać.


CH Arkadia opanowana przez biegaczki

Pumy i przyjaciele

Oblewamy i wsuwamy - czyli zasłużone nagrody po zawodach
I tak to drodzy czytelnicy bloga z czystym sumieniem kończę temat moich startów w 2016 r. Niedługo wrzucę małe podsumowanie tego sezonu i parę słów o planach na rok 2017, na które już się cieszę jak dziecko (co to nie zdaje sobie sprawy, co je tak naprawdę czeka).

zdjęcia: FotoMaraton.pl, M. Żebrowska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz