poniedziałek, 15 grudnia 2014

Górale z nizin

Pobiec Rzeźnika będąc mieszkańcem Bieszczad, a pobiec go prowadząc na co dzień życie na wysokości 78 m. npm to dwie zupełnie inne bajki.  

fot. Bartosz Rzemek (http://polskabiega.sport.pl)

"Żeby biegać po górach, to trzeba biegać po górach" - mówią. Łatwo im powiedzieć. Żeby chociaż dali raz na miesiąc ze 3 dni urlopu albo na wachę, co by te 800 km dojazdu i powrotu z treningu sfinansować. My, mieszkańcy miast i wsi, tak czasem płaskich, że aż wklęsłych nie mamy lekko w temacie treningów pod biegi górskie. Ale czy jesteśmy skazani na sukcesy tylko na asfalcie ewentualnie w podmiejskich lasach  i obstawianie środka stawki lub tyłów w trail i ultramarathonach? NIE!

Cepry bywają górą!

Trzeba przyznać, że naprawdę jest to budujące. Oczywiście ciężka praca to nie wszystko, liczy się jeszcze talent i genetyka, ale dwa poniższe fragmenty wywiadów pokazują, że nie-górale potrafią nieźle namieszać w biegach górskich i to tych najwyższej, najbardziej prestiżowej kategorii. 

Pierwszym jest Gediminas Grinius, Litwin zamieszkały obecnie w Szczecinie, który w tym roku był piąty w 168-kilometrowym The North Face® Ultra-Trail du Mont-Blanc®! 

foto by P. Dymus (http://team.inov-8.com/)

Fragment wywiadu (www.magazynbieganie.pl):
- W Szczecinie trenujesz na jednej górce robiąc na niej pętle - jak często jeździsz w góry, żeby szlifować technikę biegania w trudnym terenie. 
- To zależy, np. przed Transgrancanarią w ogóle nie byłem w górach... 
(...) 
Jeśli przygotowuję się do biegu górskiego, staram się robić więcej treningów w górach, to znaczy na mojej jednej górce."

Kurtyna...

Drugi to Artur Jabłoński, który wygrał w czerwcu tego roku Bieg Wierchami na dystansie 28,5 km. 
fot. http://www.runningfestival.pl/
Fragment wywiadu (www.runningfestival.pl):
"Na zawody w Rytrze Robert Faron i Daniel Wosik przyjechali w roli faworytów, a nie wygrali. Szyki pomieszał im „góral nizinny”. Jak przygotowujesz do startów w górach?

Mam trzy tereny, na których trenuję. Są to Łazienki Królewskie – tam ćwiczę ze swoimi podopiecznymi. Można tam przećwiczyć podbiegi. W niedziele wybieramy się do Starej Miłosnej i tam zaliczamy dłuższe crossy. Byliśmy też w Falenicy. To jest tak naprawdę wszystko. W górach byłem dwa razy, ale jeszcze na początku roku. W tym raz na weekend." 

No, cóż, zakładam, że mimo wszystko obaj panowie jednak trochę trenują w prawdziwych górach, ale wygląda na to że naprawdę nie powinnam się tłumaczyć że "ja z miasta, a tu sami górale", jeśli na biegu górskim mi nie pójdzie.  Po prostu trzeba zapierniczać na tych naszych pagórkach, ile wlezie, uzupełniając to oczywiście różnymi innymi jednostkami treningowymi pod szybkość (interwały, tempówki) i wytrzymałość  (długie wybiegania), a efekt może przerosnąć nasze oczekiwania. Oczywiście byłoby przezajebiście zamienić mieszkanko nieopodal stacji metra i centrum handlowego na krytą gontem chatę z widokiem na rozbłyskujące w słońcu Tatry. Niektórzy decydują się na taki ruch - np. niesamowita Olga autorka bloga "Biegam w górach", która przeniosła się do Zakopanego i często publikuje na FB fotki ze swoich górskich treningów. Widoki na treningach ma rewelacyjne, a wyniki jeszcze lepsze, bo łyka te tysiące w pionie góra - dół parę razy w tygodniu. 

Mi pozostaje tylko pomarzyć o tym, ale na co dzień po prostu brać się do takiej roboty treningowej, jaką mogę wykonać w tym małym punkciku na kuli ziemskiej, który jest moim stałym miejscem zamieszkania. 

Jestem żółtodziobem, mam za sobą do tej pory dwa biegi górskie na prawie identycznym dystansie czyli w Rytrze na 28,5 km i w Komańczy na 29 km. Do obu szykowałam się w pocie czoła i robiłam to głównie w mieście. Ok, udało mi się treningowo odwiedzić góry, ale nie te prawdziwe drapiące niebo swoimi ostrymi szczytami. Mówię o Górach Świętokrzyskich - oddalonych od Warszawy zaledwie o 250 km. Zaledwie? No cóż, w porównaniu z Karkonoszami to naprawdę miejscówka na jednodniowy wypadzik. Taka parugodzinna wycieczka przez Pasmo Swiętokrzyskiego Parku Narodowego może być fantastycznym treningiem pod śmiganie w wyższych partiach, chociażby w kwestii zaprzyjaźnienia się z blotem na trasie :) 





Na co dzień jednak, podobnie jak Artur Jabłoński mam swoją Falenicę i 120-metrowe podbiegi na piaszczystej wydmie, Agrykolę w Łazienkach, a także naprawdę przebogatą kolekcję innych podbiegów na Skarpę Wiślaną w Warszawie, z których już nie raz układałam sobie wycieczkę biegową zaliczając je wszystkie po kolei. Mam też schody - do  wyboru do koloru - od tych w blokach gdzie można zaliczyć w 20 min. zgon robiąc np. 10 pięter 10 razy, do schodów plenerowych, też rozsianych gęsto po Warszawie.




 No i na końcu, mam fitness club, albo po prostu własny dywan i kawałek pokoju, w którym mogę z lubością tonąć we własnym pocie wymyślając sobie mordercze treningi "na nogi". 
Przyda się też rower górski, którego ustawienie na niskiej kadencji i zabranie na miejskie podjazdy też może stać się fajnym punktem górskich treningów. To mi właśnie kiedyś poradziła Ulrike Fuhrmann, swego czasu szósta w triathlonowych mistrzostwach świata na Hawajach, a obecnie zapalona uczestniczka imprez typu adventure race. "Chcesz mieć mocne nogi, rób podjazdy na góralu".   

Dlatego jestem pełna nadziei, że mimo bycia mieszczuchem mam szanse osiągnąć w przyszłym roku to, co sobie wymarzyłam. Na tegorocznych biegach górskich poszło mi całkiem nieźle, więc jeśli znowu tak ładnie popracuję, a nawet trochę więcej popracuję, to marzenia mogą się spełnić.  Konieczny jest jeszcze tylko jeden cholerny warunek: MUSI BYĆ ZDROWIE :)       

A Wy jakie macie miejskie metody treningowe na górskie biegi? 

8 komentarzy:

  1. Do schodingu dołączyłem nieprzewidywalność - nie biegnę co 1 lub co 2 tylko... różnie. Np. 2-2-3-1-3-2-1-1-3 - moim zdaniem to lepiej imituje bieganie po górach:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podjazdy na góralu ostatnio też uskuteczniam, choć niekoniecznie pod kątem biegów górskich, bardziej z myślą o poprawie osiągów na rowerze ;) Ale któż to wie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, na ktorej szczecińskiej górce trenuje pan Grinius, ale w Lasku Arkońskim mozna się konkretnie sponiewierać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie mi uświadomiłaś, że nigdy nie byłam w Górach Świętokrzyskich.
    A co do przygotowań, to do Rzeźnika też przygotowywałam się na miejscu. Do podbiegó świetnie nadają się moje okoliczne hałdy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to napisz proszę po krótce jakie robiłaś treningi i jak poszło w debiucie :) W tym roku też się zgłosiłaś? :)

      Usuń
  5. Ja u siebie też nie bardzo mam jak trenować po górach. Schodki i jakieś pagórki to wszystko co mogę zrobić. Najdłuższy podbieg mam chyba koło 150 metrów, także szału nie ma. Inna sprawa, że do gór mam relatywnie niedaleko, ale póki co nie jestem jeszcze na takim poziomie, żeby pozwolić sobie na pełne górskie treningi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pełne górskie treningi to wypas, ja też w tym temacie nie mam za dużego doświadczenia :) Ale myślę że nawet takie miejskie namiastki mogą dać sporo jesli tylko odpowiednią ilość potu się na nich wyleje ;-)

      Usuń
  6. Same przysiady też robią dobrze na budowę mięśni po góry ;] Udowodnione w praniu. W tej chwili jedne z moich spodni wyglądają jak dupościski od rozbudowanych czwórek, łydek etc. ;-)

    OdpowiedzUsuń