poniedziałek, 29 września 2014

Mój Maraton Warszawski - to kibice są najlepszym EPO

Na maratonie było mi naprawdę wesoło. Uśmiechałam się przodem i tyłem, a największe zakwasy to oprócz zginaczy bioder mam chyba właśnie na twarzy od szczerzenia zębów do wszystkich naokoło. Dzień wcześniej nie było jednak tak różowo. 



Zaczęło się o 14-tej w sobotę. Supeł w żołądku, jakieś dreszcze, tryb "nie chce mi się z wami gadać". Zaszyłam się w sypialni ze swoimi myślami - dam radę, nie dam rady i próbowałam przestawić głowę na optymistyczne tory. Tak powstała na kartce moja mantra, którą potem czytałam sobie wiele razy.

1. Zrealizowałam cały plan treningowy
2. Przebiegłam maraton już 2 razy, ostatnio tylko o 9 sekund wolniej na kilometr i to na luzie
3. Miesiąc temu przebiegłam 21 km w tempie o 7 sekund szybszym niż TM 
4. Kiedy boli, przyspieszam - potrafię wytrzymać ból
5. Kibice będą mnie wspierać, a moim zadaniem będzie dotrzeć do nich na umówioną godzinę

Nie mogłam na szczęście całą sobotę biadolić nad sobą, bo o 16:30 mój Tomek miał startować na 400 m. Podekscytowani pojechaliśmy na Stadion Narodowy na Bieg Urwisa. Młody dał z siebie wszystko i został Małym Bohaterem Narodowego. Matko bierz jutro z niego przykład!


Kolejny punkt sobotniego programu to pasta party ze Smashing Pąpkinsami czyli moim teamem. Tego było mi trzeba - nowi, fajni ludzie, kupa śmiechu, dobry makaron wyluzowały mi makówkę. Lekkie ziarno niepewności zasiała tylko debiutująca na 42,2 km Kasia, która pobiegła ostatni półmaraton w tym tempie co ja, a zastanawiała się, czy da radę utrzymać na maratonie 5:40. Yyyy, ja planowałam 5:08 :).  

TEN DZIEŃ

Budzę się o 6:00 z myślą "Chyba zwariowałaś, nie dasz rady pobiec maratonu w takim tempie". Nie ma co, dobry początek ;-) Po porannym rytuale przedstartowym, misce ryżu z bananami i miodem oraz kubku kawy sięgam po tradycyjną broń ostateczną - książkę Chrissy Wellington i jej filmik "Chrissy flat in Kona". Złapała gumę na trasie, straciła 11 minut, a mimo to przycisnęła, wyprzedziła konkurentki i wygrała cały wyścig. Chłonę cytaty z filmu "And now Chrissy is in the zoom mode". "And now, Ewa is in the zoom mode" - moja wyobraźnia pracuje i tworzy pozytywne obrazy. Nie chodzi o wyprzedzenie konkurentek, chodzi o wygraną z własną głową i ciałem.

Uzbrojona w cały rynsztunek maratończyka i czerwoną Bardzo Ważną Bandankę Mocy na głowie (była ze mną na każdym maratonie, a przywieźli ją z USA moi rodzice 50 lat temu :-D) docieram na Stadion już w lepszym nastroju. Pogoda rewelacja - coś około 10-12 stopni, lekkie słońce, zefirek. Rozgrzewka z Pąpkinsami, wspólna fotka i do boju!

fot. Justyna? 
Plan jest taki: Pierwsze 5 km po 5:10, potem aż do 36-tego po 5:08 i jak dam radę, to ostatnie kilometry po 5:05. 

Pierwsza dycha mija szybko i w sumie zgodnie z planem - może chwilami ciut za szybko, bo między 5:08 a 5:11. Słońce jednak zaczyna dawać czadu. Na 11-tym wpadamy do tunelu pod Wisłostradą, tym razem pomna rad Krasusa mam WYŁĄCZONĄ autopauzę w Garminie, dzięki czemu po utracie łączności z satelitami mój zegareczek nadal odmierza sekundy. W Rotterdamie stanął i oszukał mnie perfidnie co do czasu i tempa. Jest OK, nic nie boli, tempo w normie, choć za często widzę prędkość poniżej 5 min na kilometr i muszę hamować. Wiem że takie wyrywanie do przodu drogo by mnie potem kosztowało.

Spaleni słońcem :) (fot. J.Maliszewski)

Piona z Andrzejem  (fot. J. Skutkiewicz)
Druga dycha równie przyjemna, są moi pierwsi znajomi kibice i dodają energii. Zbliżam się do połówki maratonu, gdzie ma być  Kuba Cz. i stoisko z żelami ALE.  Mam tych żeli przy pasku aż 4, ale jak mają dawać na punkcie, to sobie wezmę jabłkowy. O, w tle majaczy już złoty czopek Świątynii Opatrzności czyli przed nami Miasteczko Wilanów. Zaczyna mocniej wiać, oczywiście wmordewind, jakżeby inaczej, ale doping kibiców wynagradza wszystko. To fantastyczne, ile ludzi tam się zebrało na kibicowanie, uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Skręcamy w Arbuzową - przy trasie widzę dla kontrastu grupkę mieszkańców z minami typu "Kill'em all" - to chyba tutaj chcieli blokować rok temu trasę maratonu. Nieprzyjazne klimaty, więc nie patrząc na wzniesienie na końcu ulicy (jak nie widać górki, to jej nie ma, prawda?) opuszczam Arbuzową i wbiegam na Ursynów.

Na 30-tym umówiłam się z komitetem odżywek własnych czyli moją rodzinką, która ma mi podać domowy izotonik. Ta myśl mnie trzyma w tempie biegu, a kiedy ich widzę, rosną mi po raz pierwszy skrzydła, bo nogi trochę już czują dystans. Tomcio zasuwa obok mnie, ja się wygłupiam i jest super. Podobno dobrze wyglądam jak na 3 dychy za sobą.

Matka-wariatka! (fot. W.Siwoń)
Dobra, teraz byle do Krasusa. Kibicujący znajomi są dziś dla mnie jak kotwice - zaczepiam na nich swoje myśli i nie jojczę, że jeszcze tyle do mety, tylko że mam 3 kilometry do Krasusa, potem 3 km do mamy, a potem jeszcze 2 km do Hani. Zaczyna być ciut ciężko, jeśli chodzi o nogi. Drę się: Krasus! a ten wariat z megafonem zaczyna lecieć obok mnie i wrzeszczeć, że idealnie mieszczę się w zakładanym czasie, że wyglądam zajebiście i daję radę. Rany, jak mi to daje w żyłę, normalnie EPO - znów rosną skrzydła i wbiegam na Puławską.

Teraz będzie moja mama, a po drodze, przypadkiem widzę jeszcze jedną z moich "Gazel i Pum" na rowerze. Mocy ubywa, więc postanawiam być wampirem i czerpać ją od kibiców. Wizualizuję sobie, że ich każdy uśmiech do mnie zamieni się w cząstkę energii, która wstąpi w moje nogi. Wymuszam więc te uśmiechy patrząc w oczy nieznajomym i szczerząc się do nich. Reakcja jest prawidłowa - słyszę: Dawaj Ewa! Super! Brawo Ewa!

Oh, yes - tego mi trzeba! Dobra muza w uszach też pomaga, chociaż nóżka już coraz gorzej podaje. Na 36-tym mijam ślącą całusy mamę, krzycząc "Niedługo wracam na obiad" i lecę dalej. Wieje kurde blat. Już tylko 6 kilometrów, ale samo się nie to przebiegnie. Boli mnie lekko żołądek, więc żeby nie było powtórki z debiutu, rezygnuję z ostatniego żelu. Z jednej strony czuję, że przydałby się jak cholera, bo paliwo się kończy, ale boję się tych sztyletów w brzuchu, które miałam na Orlenie.   
Nagle widzę Radka ze Smashing Pąpkins, zwolnił, więc klepię go w ramię i zachęcam do wspólnego biegu. Lecimy :)

Suną Smashingi (fot. Marciaki)
Co dziwne, na moim garminie jest tempo 4:20 a u niego 5:17. WTF?? Daję sobie spokój z cyferkami - byle biec w miarę szybko, nic innego mi nie pozostało. W Ujazdowskich ostatni znajomi kibice - zdzierający gardło Hania i Staszek. Niestety po kilometrze zaczynam słabnąć i puszczam Radka przodem. W głowie trwa walka, ale o to właśnie chodzi na maratonie, żeby tej głowie powiedzieć Zamknij się! i żeby posłuchała.

Na moście nie jest fajnie, już się nie uśmiecham do nikogo, mam wszystko w dupie, byle szybciej do mety. Na chwilkę staję, łykam izo na punkcie i biegnę dalej. Autofokus i pełen zoom na Stadion, który już widać. Koniec kalkulacji czasowych, przechodzę w tryb "utrzymać i przetrwać". Na ślimaku w dół ciut przyspieszam, są tabliczki z napisami: Jeszcze 600 m, Jeszcze 400 m - OGIEŃ! Nagle znów jestem obok Radka, nie wiem, czy zwolnił, bo jest taki miły, czy też jedzie już na oparach, W każdym razie na Stadion wbiegamy razem. Boże co za radość - to się zaraz skończy, widzę metę! Czas mnie nie obchodzi. JEEEEST!!!

Mijamy metę i jak na Smashing Pąpkins przystało, robimy pĄpki na płycie Stadionu. Nieporadnie mi idą, ale chodzi o symbol. Dobra, gdzie rodzina, gdzie woda, gdzie medal?? Pochowało się toto po tunelach prowadzących do wyjścia, ale w końcu wszystko mam i mogę zacząć się cieszyć. 

3:38:02

Ech te 2 -3 sekundy, ta magia, obsesja cyferek! Może jednak czas powinien mnie był obchodzić przed metą i mogłam ciuteczkę przycisnąć, żeby złamać 3:38 :) Teraz jednak już za późno, ale nie przejmuję się tym strasznie - na plan maksimum czyli 3:36-3:37 zabrakło pary, ale poprawiłam życiówkę z Rotterdamu o 5,5 minuty.  Jestem 57-mą kobiałką na mecie i 13-tą w kategorii szacownych pań z K-40, chociaż nieustająco czuję się jak K-20.


Przebiegłam maraton w takim tempie, jakie miało być i takim czasie, jaki zadeklarowałam kapitanowi drużyny Smashing Pąpkins. "I wszystko w tym temacie" - podsumował mój trener - "pobiegłaś super!"



Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali, Kubie za przygotowanie, Wojtkowi i moim chłopakom za wyrozumiałość, gdy dużo i długo biegałam zamiast pichcić super obiadki (o znowu pierogi z mrożonki?) i swojej głowie, że mnie nie zawiodła. I believe I can fly!  

PODSUMOWANIE TECHNICZNE: 
  • Od czerwca przebiegłam 715 km w treningach do maratonu (4 tygodniowo). Opuściłam chyba jeden. Były tempówki, interwały, BNP, podbiegi i wybiegania. Nie biegałam w tempie startowym, tylko wszystkie tempówki i interwały szybciej, a długie biegi wolniej. Teraz już wiem, że warto było ścierać z podłogi pot, który ze mnie kapał, gdy siadałam na stołku po większości treningów. 
  • Bieganie uzupełniałam rozciąganiem, wzmacnianiem pleców, brzucha i nóg. 
  • Na miesiąc przed maratonem robiłam rzeczy, które opisałam TUTAJ :)
  • Na tydzień przed maratonem zrobiłam 3-dniówkę z bardzo małą ilością węgli, po których nastąpiły 3 dni carbo-loadingu. Przydało się, szczególnie, że pominęłam jeden żel na trasie. 
  • Rano przed startem wzięłam 1 Ibuprom i Stoperan. W kieszonce spodenek na trasie miałam kapsułkę Hydrosalt (elektrolity) i 1 tabletkę przeciwbólową. Żadnej z nich nie wzięłam. Zjadłam 3 żele bez kofeiny (o jeden za mało) i 3x piłam izotonik, a poza tym wodę na każdym punkcie. 



24 komentarze:

  1. Po raz czwarty albo piąty składam na Twe ręce (a może oczy) gratulacje. Ava, fantastyczny wynik, kłaniam się w pas! To duma być ojcem założycielem drużyny, w której są takie osoby jak Ty:) Nie biegłem tego maratonu, ale z każdym z Was umęczyłem się przeokrutnie, co za przeżycie!

    A jakie plany dalej? 3:30 kolejnym razem padnie, nie? A jak tak sobie patrzę, to pudła w kategorii są coraz bliżej i bliżej, wystarczy umiejętnie wybierać starty. Może namówię Cię na połówkę Kampinoską za trzy tygodnie?:)

    A jeśli chodzi o górki, to na moją psychikę też to tak działa, podczas połówki Agrykola zniknęła mi raz-dwa i nawet bardzo mocno nie zwalniałem, to działa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki po raz kolejny :) Co do tego 3:30 to nie wiem. Podobnie tak jak Ty (choć to inny poziom biegania) zastanawiam się czy chcę walczyć o kolejne urwane minuty, czy pobiegać coś innego (góry, może spróbować tri...). Wstępnie mam plan na wiosenny maraton w pięknym miejscu, ale jeszcze nie zdecydowałam czy biec go w trybie sightseeing czy na rekord :)
      Co do jesieni to pewnie w ciągu najbliższego tygodnia zapadnie decyzja czy Kampinos czy coś innego :) bo pewien pomysł mam.

      Usuń
  2. o rany - dałaś czadu koleżanko! Tempo dla mnie kosmiczne ( w takim tempie to ja półmaraton ostatnio przebiegłam). Krasus ma rację - 3:30 padnie jak nic następnym razem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko Biega! ;-) Myslę że Ty też w Budapeszcie zaskoczysz samą siebie. W końcu Twoje testy wydolnościowe pokazały jaki masz potencjał :) Powodzenia!

      Usuń
  3. Wielkie gratulacje! Masz niesamowicie mocną głowę, jestem pewna, że 3:30 na wiosnę jest Twoje, jeżeli tylko będziesz chciała. I za cokolwiek się zabierzesz, czy za góry, czy za tri, na pewno wyjdzie Ci bardzo dobrze! A ja chyba sobie sięgnę do Chrissie, zmotywowała mnie rok temu przed debiutem bardzo, a ostatnio moja głowa szwankuje, jestem właśnie na etpie "Chyba zwariowałaś, nie dasz rady pobiec maratonu w takim tempie" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, dzięki! To bardzo motywujące, co piszesz. Za coś się wezmę na pewno, bo jak wiadomo próżni być nie może :) A Chrissy i inne motywatory polecam, potem w trakcie wyścigu jakoś to do głowy wraca i się przydaje

      Usuń
  4. Wypada pogratulowac zarowno postawy w maratonie jak i umiejetnego opisania sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :) Lubię biegać i lubię o tym pisać :)

      Usuń
  5. Świetnie poszło, widać po czasach kilometrów, żeby mi się tak kiedyś udało równo przebiec! Gratulacje!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Lechu, będę trzymać kciuki za FRA (początkowo też miałam tam biec).

      Usuń
  6. No i pięknie :) Jesteś jedną z dwóch znanych mi osób, której pogoda nie przeszkodziła w walce o wynik. Super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej no nie była ta pogoda taka zła :) Owszem świeciło na Wisłostradzie, ale upału nie było. Potem trochę wiało ale bez przesady, robiłam treningi w o wiele mocniejszym wietrze. Moim zdaniem mielismy farta z pogodą (np. w porównaniu z Wrocławiem) A tak w ogóle dzięki, szczególnie za doping gdy byłam już prawie zombie :)

      Usuń
  7. Bardzo fajne screen z endomondo, który jest wart więcej niż 1000 słów - gratulacje i może do zobaczenia kiedyś na trasie na moim debiucie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Racja, tam widać wszystko - z wyjątkiem tętna - nie cierpię biegać ściśnięta paskiem, szczególnie jesli ma to trwać ponad 3,5 h. Powodzenia w debiucie zatem!

      Usuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ewa wspaniały czas. Imponujący !
    Wypatrywałem Cię w transmisji internetowej ale niestety bezskutecznie. Realizatorzy skupili się na ścisłej czołówce lub na radosnej końcówce ;) ale transmisja świetna.
    Zakładam że w przyszłym roku pomyślisz o Maratonie w Berlinie który jak widać po tym roku sprzyja rekordom.
    Pozdrawiam Cię Serdecznie i jeszcze raz Gratuluję !

    Hubert
    www.waveamigos.blox.pl

    ps. widzę że windsurfing na razie skutecznie porzuciłaś ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! No nie wiem co tam w przyszłym roku się wydarzy, na pewno nie chcę żeby bieganie przesłoniło mi wszystko inne. Np. wczoraj sprawdzałam prognozy na windguru bo jak wiadomo nie ma to jak jesienny warun na Helu ;-) W tym roku śmigałam trochę w Dąbkach - całkiem konkretnie powiało, ale duuuuży niedosyt jest :)

      Usuń
  10. Taktycznie profesura! Z tekstu fajnie bije zdobyte już doświadczenie biegowe, które pomaga w realizacji założeń, a to wg mnie w bieganiu jest najtrudniejsze. Nie sztuką jest przeszacować swoje możliwości albo ich nie doszacować. Sztuką jest je tak ocenić, żeby to było wyzwanie, ale możliwe do realizacji. Szacun! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Parę lat biegania dało mi do myślenia, a i poprzednie 2 maratony sporo nauczyły, więc korzystam z własnych doświadczeń i jak widać, się to sprawdza póki co :) Najlepsze jest to że coraz bardziej to bieganie lubię :)

      Usuń
  11. I wyglądasz też na 20! Graty :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Staram się skutecznie konserwować, ale chyba przesadziłeś ;-)

      Usuń