wtorek, 14 września 2010

Powrót z Wioski Wesołego Życia

No, mój pobyt w Wiosce Wesołego Życia (Happy Life Village Hotel) w Dahab skończył się ostatecznie. Było faktycznie wesoło, mieliśmy piękny widok z okna (tzw. sea and fence view)  i pewien ustalony rytm.


Poranek:
  • Kontrola palm przez okno. Opcja A: palmy się ruszają - będzie wiało, trzeba wstać. Opcja B: palmy ani drgną - można jeszcze poleżeć.  
  • Po paru prostych w basenie idziemy na śniadanie z deutsche turisten. Jak na Wesołą Wioskę przystało, z półmisków wesoło machają do mnie znajome dania z wczoraj, tym razem magicznie przerobione na nowe sałatki. Na szczęscie są też świeże, jednorazowe omlety.
  • Zakładamy dobre buty, plecaki i opuszczamy hotelowe getto, by idąc 3 km pod wiatr kamienistą ścieżką przez pustkowie zagłębić się w trochę bardziej prawdziwy Egipt. 

Co dzień mijamy tam:
    • ruiny budynków, ktore nie do końca powstały, bo się zdążyły zawalić,
    • check point, na którym łypie na nas znudzony soldat z kałachem (tylko 1-szego dnia podstawia kałacha pod nos i nas wypytuje, co my tu robimy - 4 dorosłych + dziecko),
    • trzech gości pracujących jednocześnie przy pomocy 1 łopaty (sic!) (jeden wbija łopatę, a dwóch ją potem ciągnie za 2 przyczepione do niej na wysokości łączenia z trzonkiem sznurki),
    • "zajezdnię wielbłądów" - czyli placyk, gdzie pozbawione siodeł wielbłądy się restują wraz ze swoimi "dżokejami" ubranymi w arafatki i chałaty do kostek, 
    • ogólnie największy pierdolnik, jaki w życiu widziałam złożony z setek pustych, pogiętych butelek, torebek, kości, puszek, fragmentów klapków i innych rzeczy walających się po ziemi. 

Dzień:
  • pobyt w bazie windsurfingowo-kajtowej zaczynamy od debat, jaki żagiel wziąć, ile wieje, czy się wzmaga, czy siada. Wszyscy znamy hasło "don't talk about windsurfing, do it" ale takie dysputy są nieodłączną częścią tego sportu ;-)

  • rozgrzani spacerkiem przez pustynię wskakujemy na deski (wreszcie!) i ihaaaa po falach. Realizacja sedna wyjazdu - ciepła woda, mocny wiatr, stosunkowo mało ludzi (bo nasza baza jest na zadupiu). W bazie preferowani są kajciarze więc mamy im ustępować miejsca jak się wodują z pomostu i uważać na ich cholernie niewidoczne, cieniutkie linki :-(. Ostatniego dnia apogeum - 7 beaufortów czyli jazda "na dzikiej świni". Dobry akcent na finiszu ;-) 
  • Koło 17 odwrót z bazy ustalonym szlakiem do hotelu, tym razem uff, z wiatrem w plecy. Nie biegam tu w Egipcie, bo temp. w cieniu to ok. 41 stopni, więc można uznać, że taki spacer to chwilowa zastępcza forma treningu.
Wieczór:
  • O 19:00 w Wiosce Wesołego Życia wybija godzina W, a właściwie godzina A jak Abendessen i wszyscy Niemcy stoją w megakolejce do bemarów z żarciem. My raczej bierzemy to, do czego nie ma kolejki. Na szczeście ryby nie cieszą się uznaniem Niemców, w przeciwieństwie do wieprzowiny i ziemniaków. I jak tu nie wierzyć w stereotypy...
  • Za wiatr trzeba pić żeby był, to pijemy posłusznie.
  • Padamy na pysk koło 22.
Atrakcje dodatkowe wyjazdu:
- pyszna kofta (mielone mięso na patykach) z sezamową pastą tahina i arabskimi plackami w barze w Dahab, gdzie stołują się lokalni (najlepsze żarcie wyjazdu, zero zemsty faraona)

- "macha i faja trip" czyli snorklowanie na rafie w Blue Hole. 6 lat temu, kiedy byłam tam po raz pierwszy, rybek i kolorowych korali było więcej. Patrząc na tłumy zanurzające się pod powierzchnię nasuwa się smutny wniosek że ludzie sami niszczą to magiczne miejsce.

- widok "wyzwolonych egipcjanek" - kiedyś posłusznie siedzące na brzegu, teraz uprawiające sport. Ubrane od stóp po szyję w coś jakby czarna pianka plus dodatkowo kolorowa chusta lub szal, pływają w basenie, a nawet jedna snorkluje w masce. Na windsurfingu jeszcze ich nie widać, ale to pewnie kwestia czasu.

4 komentarze:

  1. "Kontrola palm przez okno. Opcja A: palmy się ruszają - będzie wiało, trzeba wstać. Opcja B: palmy ani drgną - można jeszcze poleżeć." - skąd ja to znam? ;) Uśmiałam się z kreatywnego przerabiania resztek, ale to nie tylko specjalność egipska. W naszym hotelu w Szklarskiej, panie z kuchni również znakomicie sobie radziły z kilkukrotną utylizacją tych samych dań.

    Już za dwa tygodnie też będę obserwować palmy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem że będziesz się zasłużenie wylegiwać po maratonie :-) A dokąd, jeśli można spytać jedziesz? W jakieś wietrzne miejsce?

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, wietrzne miejsce (przynajmniej taką mam nadzieję!) - El Gouna. Mąż będzie skakał, a ja poćwiczę zwroty bez przymoczenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie taki Egipt zapamiętałam, zwłaszcza malownicze śmietniska, permanentnie niedobudowane domy i widoki z okien się zgadzają :)

    OdpowiedzUsuń