poniedziałek, 20 września 2010

Kac urojony i bieg po strajtaśmę

Niektorzy po imprezie poprawiają życiówki. A niektórzy nie... Żeby się jeszcze człowiek porządnie napił, to by było fair, ale pół litra piwa?  To skąd to wrażenie porannego kaca, dreszcze i rozbicie?
Mój grzeczny wieczór na Balu Magazyniera w firmie No Limit (sic!) z tańcami na obcasach przy jakiejś transowej muzie zakończyłam po 1 w nocy. Zasypiając miałam nadzieję, że do rana zregeneruję się wystarczająco, żeby w pełnej gotowosci stanąć do Biegu Bemowa na 5 km. Ale nie zregenerowałam się wystarczająco. 

Jak już wspomniałam podbudka była jak klasycznie po imprezie - ciężka głowa i dreszcze, więc najpierw chciałam zrezygnować z biegu. Ale po obaleniu kolejnego pół litra (tym razem izotoniku) postanowiłam nie wymiękać.
W końcu trzeba kiedyś sprawdzić, ile jest w stanie z siebie wykrzesać mój organizm na zmęczeniu.
Przed startem porządnie się rozgrzałam i z poczuciem, że jakaś taka gorsza jestem z tą nieświeżością zaszyłam się w tłumie innych biegaczek.

Początek był spoko, wierzyłam w moc moich Lunaracerów, mijałam sporo innych zawodniczek (w sumie klnąc po nosem, że stanęłam w środku, bo mi trochę ciężko było lawirować, zwłaszcza że trasa wąska), ale coś te kilometry się dłużyły. Przy 4-tym już miałam dość. Nie było "pałera" na szybki finisz, miałam tylko nadzieję że dobiegnę w równym tempie. Tuż przed metą usłyszałam "Dajesz Ewa!" Czy to Anioł, głos z niebios? Przecież przyjechałam na bieg sama. Głos w każdym razie jakimś cudem pomógł mi ciut przyspieszyć przed metą. 

Za metą za to zaczęło się: towary luksusowe na kartki (szary papier, chałwa, oranżada), paparazzi, wywiady :-) To znaczy zaczepił mnie i zaczął wypytywać koleś z Życia Warszawy. Chyba naprawdę musiałam być zmęczona, bo potem w gazecie napisali że "zdyszana Ewa S. z Wawra....". He,he!


Aha, no i zbawienny Głos sprzed mety zmaterializował się w postaci Mateusza, który tak jak ja przyjechał tu wystartować.  I tak jak ja był po imprezie. Tylko że on poprawił życiówkę (patrz powyżej) a ja nie. I nie chce cholera zdradzić, co pił ;-)

Ogólnie bieg był bardzo fajnie i z pomysłem zorganizowany. Co do faktów, dobiegłam z czasem netto 24:02. Niby ok, ale gdyby nie mało przespana noc i tańce, byłabym może szybsza. Teraz już wiem, że przed Biegnij Warszawo mam być wypoczęta, wyspana, zęby umyte, koszulka wyprasowana. Porządek ma być!  

5 komentarzy:

  1. Kurka wodna, kac kacem, ale to przecież jest całkiem przyzwoity czas, jak na start w tłumie do wymijania!
    A piwo mogło być niezbyt świeże, zdarza się, że niewielka ilość wywołuje wtedy klasyczne objawy kaca...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wierzę w poprawianie życiówek po imprezie, choć słyszałam o takich przypadkach ;) Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Midi ma chyba rację z tym piwem, to raczej strucie się czymś innym niż alkoholem zawartym w jednym piwie. A nawet jeśli to był kac, to nic tak dobrze na niego nie działa, jak porządny trening :)

    OdpowiedzUsuń
  4. hi hi... ostatnio w Blachowni też startowałem po imprezie ;) życiówki nie było ;) zacząłem langsam langsam, ale po drodze się tak rozkręciłem :) że wynikiem się zdziwiłem ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie to wszystko zostało tu opisane.

    OdpowiedzUsuń