W zeszły piątek zastanawiałam się, czy klątwa zamykania sezonu sportowego potrwa dalej i po przyjeździe w skały okaże się na przykład (wbrew prognozom), że leje. Na wszelki wypadek zapakowałam więc buty biegowe i leginsy, bo jak wszyscy wiedzą, ten sport nie zawiedzie nas nigdy.
Były jeszcze wahania związane z sobotnim GP Warszawy - chciałam tam pobiec treningowo na 5 km przed Biegiem Niepodległości, tym bardziej, że edycja odbywała się naprawdę blisko mojego domu. Jednak po ważeniu za i przeciw wybrałam skałki. Start na piątkę niewiele by zmienił, za to naprawdę bardzo się stęskniłam za spędzeniem weekendu na Jurze od czasu kontuzji kolana i nawet wizja raczej już zimnego wapienia nie była w stanie mnie odwieść od decyzji.
Decyzja okazała się jednak dobra:
- pogoda była przepiękna
- ludzi było mało, co oznaczało pełen luksus wyboru dróg wspinaczkowych
- lasy jesienne dodawały całości uroku
- i, co bardzo istotne, działała pizzeria u Włocha :)
Pierwsze pokontuzyjne wspinanie w skałach uświadomiło mi, że niestety zatraciłam trochę lewara czyli po prostu nie ta siła w bicepsie co wcześniej. Oczywiście można to nadrabiać w jakimś stopniu techniką, ale są skały i drogi gdzie bez bicka po prostu nie pójdzie :)
Poza tym powstała w mojej głowie pewna blokada i lęk przed mocnym skręceniem kolana. Skręt kolana (tzw. drop-knee) to podstawowy ruch wspinaczkowy pozwalający na sięgnięcie z mniejszym wysiłkiem do oddalonego chwytu. Niestety po naderwaniu więzadła bałam się mocno skręcić i chyba jeszcze chwila upłynie, zanim będę to robić na luzie. Pozostaje ćwiczyć stabilizację kolanka i obudowywać je mięśniami. Przyda się też do biegania. No i trzeba wyrzucić ten "szlaban" z głowy. W każdym razie sezon oficjalnie zamknęłam i do wiosny pozostaje mi panel czyli sztuczne ścianki, gdzie będę pracować m.in. nad lewarkiem :)
W najbliższej za to przyszłości skupiam się na Biegu Niepodległości (hm, co za wyrafinowany rym). Wczoraj zrobiłam ostatni trening 7,5 km z sześcioma 2-minutowymi interwałami - zresztą bardzo udany i przyjemny, a dziś w ramach przygotowań kupiłam sobie rękawiczki biegowe bo 11.11.11 ma być max. 4 stopnie, co oznacza że o godzinie 11:11 będzie pewnie ze 2 stopieńki i rękawiczki bardzo się przydadzą :) Bez względu na wynik bardzo się cieszę na ten bieg, bo jak już pisałam biegnę z Wojtkiem - mężem mym i tym razem zamierzam dotrzymać mu kroku, a co!
To ja mam dwa pytania: co to znaczy "bez bicka" i gdzie konkretnie jest ta pizzeria u Włocha?
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tym razem wspinanie się udało, wygląda super.
OdpowiedzUsuńJak teraz biegam rano o nieludzkiej porze jest b. chłodno, więc biorę polarowe rękawiczki, ale jak się rozgrzewam biegiem, to mi w nich za gorąco i zdejmuję.
Powodzenia na Biegu Niepodległości, trzymam kciuki!
@drproctor - Odp. nr 1 bicek to oczywiście biceps, a droga która nie puści bez bicka, to taka gdzie potrzebna jest raczej siła niż technika :) Odp. nr 2 - u Włocha jada się na Jurze w Żarkach w pizzerii Corso - polecam z całego serca, naprawdę Włoch (prawdziwy) robi pizzę bez lipy :)
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia w tłumie biegaczy :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia ! Jak to mówią we dwóje raźniej;) więc dajcie czadu:) ja też w tym czasie będę tuptał:) więc kciuki będę trzymał u obu rąk:) pozdrowionka:)
OdpowiedzUsuń@Mauser - na jaki czas (w jakiej strefie) się ustawiasz?
OdpowiedzUsuń@Tete - w takim razie ja kciuki też za Ciebie potrzymam :) O której masz start?
Powodzenia i miłego biegu we dwoje :)
OdpowiedzUsuńDzięki wszystkim za dobre słowo - jak będzie, okaże już niedługo :)
OdpowiedzUsuń