Pierwsza droga, do której wystartowalam była łatwa, ale zacieniona i zaskoczyła mnie temperaturą skały. Po 5 metrach czułam się jak Pinokio, czyli chłopiec z drewna. Drewniane z zimna miałam wszystko, a najbardziej palce u rąk czyli kluczowy element przy wspinaniu. Chuchanie na ręce i skałę nie pomagało. Na szczęście znaleźliśmy potem trochę skał w słońcu i tam bardzo nam się poprawiło. Odzyskałam czucie i nawet z Magdą zdjęłyśmy puchówki, rękawiczki i zimowe czapki.
Ja na górze, Magda na dole. Droga "Rycerskie Szarpnięcie" (Mirów) |
Ponieważ jednak twardym trzeba być, to wspinalismy się w trójkę do 18-tej. Trochę też po to, żeby zasłużyć na pyszniutką pizzę w miejscowości Żarki, którą piecze rodowity Włoch. Włoch ożenił się z Polką i otworzył tam pizzerię. Hity lokalu: pizza z rukolą i szynką parmeńską, Margerita D.O.C czyli z mozarellą z bawolego mleka i pizza z 4 serami - mamma mia! A przy tym wieeeeeelkie jak nie wiem co. Tzn. wiem jak co - "pizza duża" była jak koło od roweru 24 cale. Osiągnęlismy błogostan.
Niedzielę zaczęłam za to od szczytowania na Dziewicy... Dziewica grzała się w słońcu i czekała na chętnych do wspinania po niej. Było trochę trudno, siadała momentami psycha, ale ją poprowadziłam. Dla niewtajemniczonych Filar Dziewicy to droga w rejonie skalnym Kołoczek :-))
Potem jeszcze było trochę wspinania, a trochę oglądania jak mocarni znajomi wstawiają sie w drogi VI.3 i trudniejsze.
No-hand asekurującego ;-) |
Dzien w sumie bardzo udany, chyba nawet cieplejszy niz sobota. Ostatecznie zwinięcie liny i pomachanie skałom łapką nastapiło znów o 18, ale tym razem nagrodą był swieży smażony pstrąg w Pstrągarni Złoty Potok. Niezle sobie tam dogadzalismy w sumie.
A dziś rano pomaszerowałam na trening na ściance, co wydawalo się kompletnie bez sensu po 2 dniach w skałach, jednak nie wiem skąd, ale wstąpił we mnie pałer i wykonałam grzecznie wszystkie zadania instruktora na bulderze. Może z tej radości że tam przynajmniej ściana była ciepła.
Od środy ruszam na bieganie, bo jednak jutro odpocznę jak człowiek, żeby znowu nie przegiąć. Na początek treningu biegowego będzie 2 km trucht + 3 x 1 km (w okolicach pi razy oko 4:50) z przerwami i na koniec znow trucht. W sumie pewnie koło 8 km.
To to się tak w dżinsach robi i nie trzeba wydawać ćwierć dochodów na oddychające wiatroszczelne kompresyjne gatki?! Super... ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia. I bardzo zazdroszczę tej pizzy :)
OdpowiedzUsuńehh, łezka się w oku kręci, że nie pojechałam z Wami. super wyjazd, pozazdrościć! :)
OdpowiedzUsuńwspinanie to tani sport?? a lina, ekspresy, i te wszystkie inne bajery? :)
Wszystko jest względne :-) Mój facet szaleje na enduro czy też crossie i co chwila coś gnie, łamie albo musi wymienić, nie mówiac o tych wszystkich ciuchach i ochraniaczach na prawie jażdy centymetr ciała. To jest dopiero drogi sport :-(
OdpowiedzUsuńNo trochę trzeba zainwestować we wspinanie, ale linę i ekspresy masz jedne na długo, a poza tym można je kupić na spółę z partnerem od wspinu :-)
od samego patrzenia na fotki kręci się w głowie ;)pozdrowionka
OdpowiedzUsuń