a wyszła lipa totalna. Najpierw mój plan wzięcia udziału w biegu Toyota Eko na 5 km legł w gruzach z powodu innych planów rodzinnych na niedzielę.
Potem jednak narodził sie nowy plan - piękny i ambitny plan mojego biegu na 10 km. W sobotę. W Pucharze Maratonu.
Dwa dni wcześniej zrobiłam sobie trening na ok. 7 km, w przeddzień wsuwałam różne węgle (np. banany, makaron, warzywka). Naładowałam iPoda, ucieszyłam się że bieg mam blisko domu i co... ?
Po południu zaczęło się od bólu głowy, a potem jakby ktoś nagle przystawił mi do ciała wielką strzykawę i zaczął wysysać ze mnie energię. Do 19 wyssał całą. Padłam na wyrko i tak zostałam do rana. Jeszcze się łudziłam że może do jutra przejdzie, ale rano ledwo dowlokłam się do kuchni, w dodatku z katarem, więc szanse pokonania 10 km biegiem oceniłam na "nul".
Mój organizm mnie pokonał i w sumie to za bardzo nie wiem dlaczego. Czuje sie jak meduza. Nie cierpie się tak czuć. Hm, muszę się jakoś szybko zregenerować... i znaleźć jakiś bieg za np. 2 tygodnie.
Choroba jest dla biegacza podwójnie frustrująca... Zdrówka życzę!:)
OdpowiedzUsuń