poniedziałek, 12 września 2016

Dlaczego śmieję się, gdy mówią - co to dla Ciebie maraton!


MW 2014 - Obym osiągnęła swój cel w podobnym stanie jak 2 lata temu :)

42 km, 69 km, 84 km - no, która liczba robi największe wrażenie?
Naprawdę przebiegłaś 84 km? To dwa maratony! Po górach! To co to dla Ciebie ten maraton warszawski?

Ile to razy ostatnio słyszałam, że dla mnie maraton po ulicach to jak weekendowa przebieżka, bułka z masłem, żarcik.
OK, słowa te padały z ust ludzi, którzy nie biegają po górach albo nawet nie biegają wcale, albo tylko troszkę - rekreacyjnie. Im właśnie chciałabym szybciutko wyjaśnić że maratońskie uganianie się po mieście jest dalekie od bułki z masłem. Nawet dla kogoś, kto w górach pokonuje w jeden dzień dystans maratonu razy dwa.

Oczywiście wszystko jest względne.
Zakładając że chcę przebiec maraton w mieście dobrze się bawiąc, przybijając piątki z kibicami i gawędząc ze współbiegaczami (o ile się znajdą na to chętni), to faktycznie - taki bieg będzie dla mnie jak miłe weekendowe wybieganie.Długie jak skurczybyk, ale jednak komfortowe dla płuc i w miarę dla mięśni.

Jeśli jednak marzy mi się wynik w granicach moich możliwości, bieg w wysokim drugim zakresie tętna, który jednak łapie się już na stan "fuck the comfort zone", to taki maraton boli. I wymaga przygotowania. Jak to jest z tymi różnicami między miastem a terenem?  W moim, podkreślam moim, przypadku wygląda to tak:

1. Po pierwsze i przede wszystkim ten mityczny górski ultramaraton na przykład na 84 km wcale nie oznacza przebiegniętych wszystkich kilometrów od A do Z. Może tzw. elita (czyli w Polsce Marcin Świerc, Bartosz Gorczyca czy Dominika Stelmach i parę innych osób) biegnie całość górskiego ultramaratonu, bez względu na nachylenie stoku, ale to jest elita. 
Reszta zawodników, czyli m.in. ja, jak ma pod górę, to raczej idzie, chyba że trafi się droga, która tylko delikatnie wije się coraz wyżej (ale wkurzają takie drogi). Wtedy stara się truchtać. 
Oczywiście jak się robi płasko lub z górki, to już nie ma zmiłuj - biec trzeba. Jednak w górach ciało pracuje bardzo wszechstronnie, bo angażowane są na przemian różne grupy mięśni, a więc gdy czworogłowe na zbiegach pracują, dwugłowe i łydki mają trochę odpoczynku i na odwrót. 

Proszę, w górach nawet rączki pracują ;-)
2. No właśnie, różne grupy mięśni kontra mordowanie przez 42 kilometry tych samych. Być może tu tkwi klucz do trudności królewskiego dystansu na asfalcie - w trakcie maratonu nasze stopy robią podobno około 40 tysięcy takich samych kroków. 40 tysięcy takich samych walnięć piętami albo śródstopiem o podłoże, przetoczeń stopy i wybić do kolejnego kroku. 40 tys. razy nasze kolana muszą w ten sam sposób zamortyzować uderzenie o twarde podłoże. Przypomina mi się IKEA i taka szklana gablotka z fotelem, o który uderzała miarowo cały czas jakaś maszyna, wyglądająca jak wyrzeźbiona z drewna dupa użytkownika. Zobacz nasze fotele są tak wytrzymałe, że zniosą pierdyliard uderzeń dupą. 
Czy nasze kolana są z IKEA? 



3. Po trzecie, dla mnie maraton w mieście to BIEG. Taki jest mój cel: nie przejść do marszu. Po to się m.in. zapisałam na niego, żeby po kilku startach w górach, gdzie można sobie właśnie pozwolić na marsz, gdy zdobywamy jakiś szczyt, czy dłuższą chwilkę na punkcie odżywczym (jakieś 45 sekund ;-)) sprawdzić, czy po prostu przebiegnę longiem w szybkim tempie 42 kilometry. Taki czelendż. Dlatego moim zdaniem tu konieczność przejścia do marszu będzie bardziej bolesna dla psychiki, bo szykując się do maratonu nie biorę tego pod uwagę. 

4. No i po czwarte, tempo - para w płucach, siła w nogach. Ponieważ z reguły w maratonie walczymy o wynik i ja tak właśnie będę robić, to tempo biegu nie będzie niestety tempem miłych OWB1, Easy, BS czy jak je tam zwał te wszystkie spokojne długie wycieczki. W porównaniu z biegiem górskim, na ulicy będę zapierdzielać i tu właśnie jest coś, czego najbardziej się boję - że mnie odetnie. Spotkam się z ścianą czyli zużyciem bateryjek. Tempo spadnie, bo płuca nie będą nadążać, a noga przestanie podawać. Owszem do mety dotrę, jeśli nie doznam kontuzji, ale plan runie i już. I wcale nie będą mnie cieszyć gratulacje ani komentarze - nic się nie martw, i tak jesteś dzielna bo dotarłaś do mety.   

Orlen 2013 - mój pierwszy maraton 

Tak więc moi drodzy żadne Rzeźniki, Madery Ultra Trail i inne górskie hardkory mi 25 września nie pomogą. Albo parę ładnych tygodni "dedykowanych pod asfalt treningów" zaprocentuje i dam radę osiągnąć cel albo będzie wielka (drewniana) dupa. Na maratonie nic się nie oszuka i nie ma co liczyć na jakiegoś farta (no chyba że podjadę na Ursynowie ze 2 przystanki metrem ;-)  




3 komentarze:

  1. No i sama prawda.. To do zobaczenia na starcie!!

    OdpowiedzUsuń
  2. To mi się zdarzyło słyszeć tak o dyszce po tym, jak wcześniej przebiegłam maraton. "Łeee, dyszka to będzie teraz dla Ciebie spacer" Tylko dyszka biegana na życiówkę to raczej mało przyjemne doznanie.
    A co do Twojego maratonu, to wierzę że będzie dobrze i trzymam mocno kciuki! Czasami lepiej być niedotrenowanym, a masz przecież niemałe doświadczenie na długich dystansach, więc zbieraj siły a OZD na pewno odpali :)
    Też planuję wrócić na trasę maratonu wiosną i też planuję to zrobić w Wawie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, z perspektywy przebiegniętego już maratonu mogę powiedzieć że było warto. Przede wszystkim dla mojej głowy :) Nie wyobrażałam sobie jednak że zrobię 42 km w średnim pińc zero, a się udało. Więc polecam :) Aczkolwiek jestem teraz w dupie z przygotowaniami pod Łemko - coś za coś

      Usuń