czwartek, 18 czerwca 2015

Moje pierwsze ultra czyli jak niemożliwe stało się możliwe - podsumowanie

Na blogach i fejsbuku ciągle Rzeźnik i Rzeźnik. Otwierasz lodówkę, a tam Rzeźnik (no, tu akurat jedna zroszona buteleczka jest zawsze mile widziana). Oczadzieć można. Chyba czas przestać maltretować społeczność tematem tego biegu, ale dajcie mi jeszcze sekundkę :) 



Obiecuję, że będzie to mój ostatni post na temat tych zmagań w Bieszczadach, a tak naprawdę to chcę napisać o debiucie w biegu ultra, który ku mojemu zaskoczeniu wyszedł lepiej niż miał wyjść. Jakie mogłam mieć nadzieje na sukces w ultramaratonie mając za sobą 2 krótkie biegi w górach (Rytro i Łemko) i jeden na 43 km? Marne. Pewne przetarcie było na Wielkiej Prehybie, ale gdzie tu porównywać. 

Nie zgrywałam więc chojraka przed Rzeźnikiem. Mam nawet świadków na to, że w desperacji powiedziałam "Chciałabym złamać nogę. Przynajmniej będzie wytłumaczenie i nie będę musiała startować".
Na 4 tygodnie przed biegiem ogarnęła mnie po prostu panika (co ja wymyśliłam? stara a głupia! chyba mnie poje...!) i nie zważając na to, że przecież mam partnerkę w tym biegu, próbowałam zapaść się pod ziemię albo po prostu zdematerializować.

A potem był trening biegowy w Bieszczadach i nagle okazało się, że ja jednak chcę w tym Rzeźniku pobiec. Te góry chwyciły mnie w szpony i rozłożyły na łopatki swoim pięknem. Wyjeżdżając do domu myślałam tylko o tym, że chcę wrócić na Połoniny.



Jednocześnie stało się jasne, gdzie dałam treningowo ciała w zimie (albo przynajmniej tak mi się zdawało) i ile mam do poprawy. Źle nie było, ale wnioski pojawiły się następujące: 

1. Na biegu ultra nie musisz umieć szybko biec pod górę, ale musisz umieć szybko iść.
2. Na biegu ultra musisz umieć szybko zbiegać z góry.
3. Na biegu ultra liczą się mocne mięśnie czworogłowe, lędźwiowe i stabilizacja. 
4. Na biegu ultra liczy się psycha.

Moje ciało było więc jakoś tam przygotowane, ale najgorzej z tym zbieganiem. Dupa kompletna. Zwalniałam przed trudniejszymi odcinkami, głowa siadała, a wraz z nią siadały czwórki. Dlaczego tak mało robiłam tych cholernych przysiadów z obciążeniem w zimie?
Dlaczego tak mało przykładałam się do zbiegów?

No więc na 3 tygodnie przed godziną "W" wzięłam się do roboty wdrażając program "Przysiady i zbieganie dla opornych" tudzież "Nauka zbiegania w weekend". Dobry timing, nie? Wiary wielkiej, że zdążę cokolwiek poprawić nie było, ale co mi pozostało. Robiłam przysiady z wyskokiem polecone przez Agnieszkę i Krasusa oraz osiągałam "nadświetlną" latając w dół po Falenickich górkach, a nawet na Agrykoli. Otwierałam głowę. A kiedy nadszedł weekend 4-6 czerwca mogłam tylko mieć nadzieję, że adrenalina mnie poniesie i jakoś to będzie.

No i?
Przed biegiem nie wierzyłam za bardzo, że uda się nam pobiec poniżej 12:30, nawet liczyłam się z okolicami 13 godzin przez moje zamulanie na zbiegach. Tymczasem zrobiłyśmy to z Agą w 11:54. Adrenalina zrobiła swoje, a ciało wykorzystało wszystko co mu zaserwowałam i czego je nauczyłam trenując. Większość zbiegów pokonywałam za Agnieszką krok w krok. Metoda na pilota czyli ja po jej śladach sprawdzała się znakomicie i wyprzedzałyśmy nawet tych zbiegających całkiem dziarsko. Tym razem się nie bałam!

Poza tym nie robiłyśmy za dużo kalkulacji taktycznych - po prostu wiadomo było, że trzeba napierać i to zdrowo. Najbardziej taktyczny był odcinek marszobiegu na płaskiej drodze Mirka, który miał nam oszczędzić siły na końcowe hardcory i tak faktycznie się stało. 

Był to dla mnie najbardziej udany bieg górski ze wszystkich do tej pory i o dziwo bieg, który najlepiej zniosłam. Żadnego kryzysu, żadnej ściany ani mroczków (prawie zero zakwasów "po"). Gdyby nie to, że od połowy bolał mnie wierzch prawej stopy (ki diabeł!?), to powiedziałabym, że biegło i maszerowało się idealnie.

Zbiegamy!  (fot. Julita Chudko)
Czary? Cuda?
Pewnie trochę też, ale pomogły przede wszystkim:

Głowa i motywacja - od 56-tego leciałyśmy "głową" nakręcone że walczymy o 3-cie miejsce (a potem jak się okazało też o złamanie 12h). Nie myślałam wtedy za dużo o bólu nóg, myślałam o wyniku.

Dobrana partnerka i dobra komunikacja z nią  - nie trajkotałyśmy po drodze między sobą, ale w kluczowych momentach w krótkich żołnierskich słowach ustalałyśmy, jak jest i co potrzeba. Najbardziej towarzysko było na Drodze Mirka. Ogólnie rozumiałyśmy się bez słów.

Regularne jedzenie - dużo nie zjadłam (np. w porównaniu z Magdą Łączak, która w wywiadzie przyznała się do 40 żeli zjedzonych przez nią i jej partnera), ale regularnie starałam się dostarczać paliwo (chyba 3-4 żele, mini baton i kromka suchego chleba z serem). Wiedziałam, jakie to ważne i  że jeśli osłabnę z głodu, to już na ratowanie się może być za późno. 

Regularne picie - jestem z tych co piją mało, znaczy się za kołnierz nie wylewam. Na Rzeźniku wypiłam w sumie ok. 2 litry płynów, w tym tylko 1 kubek wody - pozostałe picie to był izotonik Nutrend z bukłaka, cola, zupa i Burn. Oprócz tego na 2 dni przed zaczęłam brać 3x dziennie Hydrosalt (elektrolity) i wzięłam też 2 kapsułki podczas biegu. Może dzięki temu uniknęłam skurczy.

Brak problemów zdrowotnych (nogi nie liczę) - modliłam się żeby zemsta bieszczadzkiego faraona nie dopadła mnie gdzieś po drodze i się udało. Stoperan przed oczywiście wzięłam ale ryzyko było. Żołądek siedział jednak cicho. 

No i jednak solidny zapierdol treningowy :) - swoje wybiegałam i to głównie w Warszawie. Tłukłam kilometry 4x w tygodniu, zrobiłam setki schodów na klatce w bloku, przemierzyłam wszystkie górki w mieście (UTW!), zapowietrzałam się i osiągałam HRmax wbiegając na Kopiec Powstania Warszawskiego. 


Trochę tych przysiadów i wzmacniania udek, tyłka i korpusu też było. To musiało przecież kurde blat zaprocentować!  

Czy to przepis na udany debiut ultra? Być może, a być może złożyły się na to też inne czynniki (pogoda, dzień konia, biomet, beginner's luck?). Generalnie tak ultra, to ja mogę biegać. 

7 komentarzy:

  1. Jesteście czadowe. :) Aż mi się zamarzyły jakieś Rzeźniki czy Rzeźniczki. MI! Co jeszcze maratonu nie przebiegła i co do maratonu jej nie ciągnie. ;) Świetne przygotowanie, świetne wsparcie w partnerce i przede wszystkim dobre nastawienie. Dobrze, że pojechaliście wcześniej na obóz i dzięki temu nabrałaś chęci na ten szlak. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, dzięki :) Jak widzisz, niemożliwe stało się możliwe i jeśli tylko postawisz sobie cel i będziesz dążyć do niego to dlaczego miałoby się nie udać. Bardzo mi podbudował psychę i wiarę w siebie ten Rzeźnik :)

      Usuń
  2. Zbiegi... To jest właśnie to, czego obawiam się w górach najbardziej :/ I też się z nimi za późno obudziłam, a gdy zaczęłam je wprowadzać w trening, odezwały się mięśnie i ból, których wcześniej nie znałam... Jeżeli chodzi o resztę, to mam przeczucie, że jakoś sobie poradzę. No i pocieszam się, że ten mój start to nie będzie ultra ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mari, no chyba się nie masz co obawiać zbiegów - nie wierzę że w 3 tyg. nauczyłam się zbiegać - to raczej mieszanka emocji, adrenaliny i odwagi startowej zadziałała i u Ciebie też pewnie zadziała. Co nie znaczy oczywiście że trening zbiegów nie ma sensu :)

      Usuń
  3. Kurcze aż nabrałem chęci zrobienia takiego technicznego podsumowania. Dzięki za dobre słowo. Ja jak jestem zmęczona to robię się wybitnie mało gadatliwa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszka, dobrze było tak jak było :) Dawaj podsumowanie, fajnie zobaczyć tę samą sytuację z innego punktu widzenia

      Usuń
  4. Wooow !!! Podziwiam !!! Wielkie gratulacje !!! Serdecznie pozdrawiam !!! :)

    OdpowiedzUsuń