poniedziałek, 9 czerwca 2014

Moja bajka

Zaczyna się zwyczajnie - wiejska droga odchodząca od szosy nr 74 i tylko na horyzoncie majaczy Pasmo Jeleniowskie, które mam dziś poznać.



Biegnę sobie, na plecach plecak, przy nim kijki, których pętelki latają mi beznadziejnie koło głowy (potem znalazłam patent na ich wygodne transportowanie). Czerwony szlak prowadzi mnie skrajem lasu po koleinach. Nagle zeskakuję z wyższej koleiny i trach...czuję ból w prawej stopie - krzywo stanęłam i coś tam się naciągnęło. Bardzo nie boli, więc biegnę dalej - martwić będziemy się potem, nie po to tu przyjechałam, żeby zakończyć wycieczkę po 3 minutach.

Wpadam do lasu i zaczyna się bajka. Szumią korony drzew, przez ścieżkę przemyka przede mną myszka. Chwilę potem widzę czmychającego zajączka, który najwyraźniej się mnie nie spodziewał, niedługo potem drugi. No nieźle, zaraz tu gdzieś na pewno wylezą zza krzaków krasnoludki i będzie jak w disneyowskiej Śnieżce.

Bajki jednak nie zawsze są piękne i różowe. W mojej robi się coraz bardziej brązowo, szaro, no po prostu błotniście. I mówię tu o konkretnym błocie, którego ilość niepokojąco narasta. Już nie wiem jak biec, kluczę lasem wzdłuż, gdzie da, chwytam się gałęzi, cioram się przez krzaki łapiąc pewnie wszystkie obecne tam kleszcze. Uwagę dzielę między ścieżkę (gdzie tu postawić nogę, żeby się nie wypierniczyć) a drzewa z oznakowaniem szlaku (dobrze by było się nie zgubić). Chciałabym cały czas biec, ale nawet na płaskim nie zawsze się da - apogeum błota i komary.



Co za beznadzieja - normalnie mam ochotę zawrócić, szlak jest rozjechany przez jakieś kopary czy traktory od wyrębu lasu.  Wkrótce robi się ostro po górę więc wyciągam kije i.... o, jak przyjemnie, mam dwie dodatkowe łapy. Naramienne pracują, łapię dobry rytm i giełgam się ku nomen omen Szczytniakowi.



Na zbiegu lecę z kijami w ręku, bo nie chce mi się bawić w ich chowanie. Znowu woda i błoto, więc drę przez krzaki, kije jak dwie dzidy, prawie jakbym goniła bawoła. No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak zrobić głośne "łołołoło" jak Indianie, przykładając i cofając szybko rękę do otwartych ust. Co zresztą z radością czynię, gdyż własnie jestem Pocahontas. Ale zabawa - jestem tu sama, więc mogę wszystko - kląć, że stromo, robić "łołołoło" i śmiać się na cały głos.

W połowie trasy zaczyna mi burczeć w brzuchu. Z braku bawoła zadowalam się zapasami z plecaka - zwinięty jak tortilla omlet wypchany masą z masła orzechowego pomieszanego z migdałami, pestkami słonecznika i kostką gorzkiej czekolady stawia na nogi :)  Nogi bolą i jestem zła na swoją formę, bo wydaje mi się, że więcej zbiegam niż wbiegam, a jestem bardzo zmęczona. Myślę o tych co na Mardule - jaką oni tam mają tyrkę w porównaniu ze mną i  robi mi się wstyd, że narzekam. Na 19-tym kilometrze spotykam pierwszych ludzi - turyści na szlaku. A potem znów długo, długo nic. Wypadam z Pasma Jeleniowskiego zaliczając jeszcze po drodze wykąpanie buta w strumieniu po średnio udanym skoku (ups, tylna nóżka została). Oj, słaba ze mnie Pocahontas. Biegnę teraz do Paprocic i Trzcianki, żeby niedługo znów znaleźć się w lesie - tym razem na ścieżce prowadzącej na nieśmiertelny Święty Krzyż. Ile to już razy tam byłam :)



 Ambitny plan wbiegnięcia całą drogę pada, gdy zaczyna się stromiej po górę i po prostu pokonuję wzniesienie szybkim marszem. Wiem, że na finisz mam asfaltowy zbieg do Huty Szklanej i w sumie cieszę się z tego, bo to maszerowanie wcale mi się nie podoba, a na psychę robi bardzo źle w kontekście zbliżającego się Biegu Wierchami. Zbieg jest jak autostrada więc i prędkość na liczniku rośnie mi znacząco - pędzę sobie po 4:30-4:14 min/km mijając turystów. Byle szybciej do mety. Na mecie stoi zaś wielki drewniany dziad pilnujący wejścia do Jodłowego Dworu. Cześć dziadzie, fajnie Cię widzieć.


A teraz siedzę z okładem lodowym na kostce i nogą uniesioną do góry, bo jednak więzadła nie są z gumy. Koniec bajki :)    

10 komentarzy:

  1. "zwinięty jak tortilla omlet wypchany masą z masła orzechowego pomieszanego z migdałami, pestkami słonecznika i kostką gorzkiej czekolady" - MNIAM!!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ba, wsuwam nie tylko cukinię ;-)

      Usuń
    2. Widzę, że Krasus rzuca wyzwania na prawo i lewo, a z tekstu wyłapuje przede wszystkim omleta na słodko. No pięknie ;)

      Usuń
    3. No właśnie, ja tu się męczę, szczyty zdobywam a on o omlecie. I po co to wszystko ja się pytam ??! :)

      Usuń
    4. Ja po prostu lubię jeść dobre rzeczy, a to co napisałaś brzmi wybitnie dobrze... :)

      Usuń
    5. Oj tak, jest dobre :) W wersji "carb" można zamienić omlet na tortillę.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. No właśnie jako - tako tzn. lekko pobolewa. Nie wiem czy nie odpuszczę tej szybkiej piątki na Ursynowie bo jednak priorytetem sa gory 21 czerwca.

      Usuń
  3. Fajne te treningi i wycieczki sobie organizujesz. Na zawodach na pewno to zaowocuje i będzie ogień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba przyznać że uwielbiam takie wycieczki w nieznanym terenie i gdybym tylko miała więcej czasu to bym się pewnie zapuszczała dużo dalej :) A czy będzie ogien, to zobaczymy :) Na pewno będą chęci ;-)

      Usuń