niedziela, 12 stycznia 2014

Do Falenicy po siłę biegową

11:02 poszli! Kolorowy tłumek kieruje się na pierwszy podbieg, ci z przodu lecą bez oporów, tył truchta gęsiego, bo ścieżka raczej wąska, a chętnych co nie miara.



Ja zaś nie martwię się tym wcale, bo nie przyjechałam tu po wynik tylko po "silny bodziec treningowy", jak to nazwał mój Planodawca. Oczywiście nerwy trochę są, jak przed każdymi zawodami. No bo numer startowy, pani z megafonem, napis START i META. Głowy nie oszukasz, zresztą adrenalina robi swoje, więc ciężko biec z nastawieniem "wisi mi".


No ale pierwsze kółko ma być spokojnie, a drugie i trzecie mocniej. To mój debiut na zawodach w Falenicy. Poza tym nigdy nie robiłam podbiegów w takim "kondensacie" - 21 sztuk na odcinku 9,5 km (220 m przewyższenia). Konkret! Czy uda się nie przejść do marszu na żadnym z podbiegów? - oto moje pytanie na dziś. Biegnę więc sobie rozważnie i czuję, że jest dobrze - nogi mocne, oddech spokojny.

Na zbiegach przyspieszam, ale nie na wariata, bo szkoda by było skręcić nogę, a warunki do tego idealne. Są dziury, korzenie, piach. A zatem koncentracja 100% i lecimy.

fot. Darek Sikorski
Jeszcze 17 podbiegów, jeszcze 15, 10.. półmetek. Biegacze na tych zawodach są jak w karuzeli - grupy się dublują - ci, co lecą na jedno kółko z tymi co na dwa i z grupą biegnącą na umowną dychę (GPS-y pokazują 9 km z hakiem).

fot. Darek Sikorski

Drugie kółko zaczynam nadal względnie świeża, lekko przyspieszam, ale tak, żeby nie spuchnąć. Nie patrzę na czas całkowity tylko na tempo średnie. Na tętno też nie patrzę, bo moja psycha nie lubi jak wie, że zbliżam do maksa. Mam na trasie kibiców - mąż i syn robią serwis foto i support np. odbierający rękawiczki.


Gdzieś po drodze mija mnie jak wicher Bo - bloggerka i triathlonistka, która przybyła do stolycy z wizytą kurtuazyjną i za namową Krasusa zapoznaje się z warszawskimi "górami". Fajnie, że udało się przed biegiem spotkać parę znajomków, zawsze to raźniej. Jest też więc Krasus, który wykręca w Falenicy kosmiczne jak dla mnie wyniki, jest rzeczona Bo, z którą ucinam sobie pogawędkę w kolejce do damskiego kibelka i jest Marcin, z którym często widuję się na różnych warszawskich biegach. Marcin pyta, jak tam moja nowa dieta w kontekście przedstartowego paliwa.

Teraz po biegu mogę szczerze odpowiedzieć, że po prostu super. Poranna miska brązowego ryżu z mlekiem kokosowym, jabłkiem i łyżeczką miodu zjedzona 3 godziny przed biegiem wystarcza na całe zawody, a nawet po przyjściu do domu nie jestem jakoś szczególnie głodna. Dzień wcześniej delikatne ładowanie glikogenem też robiłam w oparciu o ryż, orzechy i owoce.

Trzecie kółko czyli ratunku jestem rybką. Otwieram dzioba i łapczywie łapię tlen na podbiegach, wokół słychać podobne sapanie. Niektórzy przechodzą na górkach do marszu, tylko dlaczego do cholery nie usuwają się wtedy w bok, tylko blokują tych z tyłu?


 Coraz większe zmęczenie, więc coraz trudniej też o utrzymanie koncentracji na zbiegach. O ile podczas biegu ulicznego, możesz lecieć i pogrążyć się myślach zupełnie nie związanych z tym, co się dzieje pod nogami, w Falenicy w głowie jest tylko "tu i teraz". Dobra jeszcze 3 podbiegi - damy radę. Przede mną biegnie pani w różowym i nagle na ostatniej prostej przychodzi mi do głowy, żeby w sumie może się pościgać (rychło w czas) więc włączam szósty bieg i mijam panią. Nie ma pomiaru netto, na mecie organizatorzy spisują numery zawodników do zeszytu, więc trzeba liczyć na swoje zabawki pomiarowe. Moja pokazuje mi 9,45 km i czas 52,55. Średnie tempo 5:35 min/km, a maksymalne 3:35 min/km (to z finiszu). Tętno jednak nie sięgnęło maksa, ale regularnie wskakiwało na 180-182 czyli było blisko.







Na koniec obowiązkowa focia z Krasusem, w gratisie chwilę potem jeszcze wdepnięcie w psie "g" i można udać się do chaty. Następna Falenica 25 stycznia. Tym razem mając już punkt odniesienia stanę sobie trochę bliżej startu, pobiegnę sobie trochę żwawiej i zobaczymy, co z tego wyniknie. Ciekawe też, jaki prezencik zafunduje nam pogoda - dalej "po czarnym" czy tym razem może śnieg albo lód? Tak czy siak siła biegowa będzie robiona, a nogi i płuca znów dostaną w kość.

foty: Wojtek Siwoń, Darek Sikorski

11 komentarzy:

  1. W moim otoczeniu na trzecim kółku do sapania, dyszenia i smarkania (jako przeziębiony byłem w tym liderem!) dochodziły jeszcze wszelkiego rodzaju "k..." i "o ja p...." pod koniec podbiegów;)

    Z tą adrenaliną, startem, metą itd to ja Cię w pełni rozumiem. Jechałem tam żeby pobiec dość spokojnie, ale im bliżej byłem Falenicy tym bardziej chciałem pobiec szybko. Skończyło się tak, że w pewnym momencie trzeciego kółka byłem bliski puszczenia pawia ze zmęczenia i musiałem nieco zwolnić.. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, w Twojej grupie pewnie większość leciała w trupa więc dziwne nie jest że szły bluzgi :) Następne za 2 tyg. a potem aż 3 tyg. przerwy

      Usuń
  2. Gratuluję wyniku :) i świetnie napisanej relacji!

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietny debiut! Gratuluję tempa!
    Jesienna Falenica nie umywa się do zimowej, ale też ma klimat, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Przefajne zawody - to zupełnie co innego niz bieganie tam solo. Ale coś czuję że to ostatnie jesienne w tej edycji - zima nadchodzi :-D

      Usuń
  4. Serio liczyłaś te podbiegi? :) Ja się gubiłam po drugim na każdym kółku... Szalenie miło było Cię poznać i pogadać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No trochę liczyłam ale z dużą dziurą w środku - najpilniej liczyłam ostatnie 3 marząc żeby już się wreszcie skończyły ;-)

      Usuń
  5. Ładne równe tempo. Gratuluję udanego treningu. Widać, że forma jest.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie mieć w pobliżu taką Falenicę :) taka rundka po górkach potrafi dać w kość, raz w życiu brałam udział w podobnych zawodach, pamiętam jak na widok każdego kolejnego podbiegu robiło mi się słabo. Wynik z takiej trasy ma się nijak do czasu wybieganego na asfalcie... Gratuluję formy! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. po prostu trasa killer! nie dość, że podbiegi, to jeszcze piasek! gratuluję formy!

    OdpowiedzUsuń