poniedziałek, 23 września 2013

Zbąszyń - stacja końcowa czyli wysiadka

W Biegu Zbąskich wszystko zostało dopięte na ostatni guzik - była super organizacja, świetny doping mieszkańców wzdłuż trasy, doskonała pogoda i pycha ciasta domowe od Kół Gospodyń Wiejskich po biegu. Nie zagrał tylko jeden element: JA.


Przed startem 



Ale po kolei. Się pochorowałam przed połówką w Tarczynie, więc na szybko znalazłam tydzień później bieg zastępczy i tak oto wybraliśmy się z Wojtkiem (ja biegaczka on support rowerowy) na półmaraton odbywający się 387 km od domu. Jechałam nabuzowana adrenaliną, zwarta i gotowa do walki. Po drodze dosiadł się do nas Bartek M. - czyli kolega bloger vel Blogacz.

Blogacze "przed"
W Zbąszyniu, na miejscu stała procedura przedstartowa - odebrałam pakiet, wskoczyłam w strój startowy, rozgrzałam się, wzięłam mp3, jeden isogel, opaskę z międzyczasami i  o 12:00 wio...  Plan był na bieg w tempie 4:45-4:50 do 15-ego kilometra. Potem miałam lecieć tak, jak nogi i płuca pozwolą. Po raz pierwszy (!) założyłam na start pasek tętna. Nie lubię z nim biegać na zawodach, bo mam wrażenie że mnie dusi, a jak jest za luźno, to spada. Tym razem przypięłam go do stanika agrafkami :) Wojtek miał jechać gdzieś tam obok, ale nie na zasadzie zającowania, tylko raczej "doglądania", co tam u mnie. Wiele z trasy nie pamiętam, gdyż pokonałam ją w że tak powiem transie, ale trochę wrażeń w głowie zostało:

Start. Ruszam za szybko - 4:35 i na siłę zwalniam po pierwszym. Póki co na piątym jestem zgodnie z planem i małym zapasem, chociaż już czuję, że to nie będzie spacerek. No ale plan wyśrubowany to i walka musi być. Ciężko mi się oddycha. Ale fajnie dopingują dzieci - lecę i przeciągam ręką po chyba 30 rączkach wyciagniętych w stronę biegaczy :)


Okolice 8-ego kilometra: skręcamy do wsi Perzyny czyli na zachód. A wieje z zachodu. Ten odcinek nazwałabym "wiatr i smród", bo oprócz tego że lecimy pod wiatr, to jeszcze obok stoją jakieś obory, z ktorych jedzie na potęgę gnojem. Ale spoko, nie jest to dużym problemem tylko raczej lokalnym kolorytem :) Bardziej martwi mnie mój gasnący potencjał. Nadal mieszczę się w limicie czasowym i jest szansa na 1:42, ale jest trudno.

9-11 km - nie pamiętam za wiele, dochodzą mnie kolejne grupy pościgowe i mijają. Jakoś tam biegnę, mam wrażenie, że uciska mnie pasek tętna. Wojtek, który jedzie akurat obok, radzi żeby go zdjąć, ale nie mogę... bo przypięłam go cholernymi agrafkami :). O dziwo nadal mieszczę się w limicie, chociaż rwę tempo - raz jest 4:43, a za chwilę 4:58. Mój garmin pokazuje kolejne kilometry jakieś 200 m przed każdą kolejną tabliczką ustawioną przy drodze, więc olewam garmina i skupiam się na papierowej opasce z międzyczasami. Aha, wmuszam w siebie niecały isogel, jest mi niedobrze.

12-14 km - seria podbiegów i zbiegów przez jakąś miejscowość. Ludzie tak fajnie dopingują,  zdobywam się na resztki uśmiechu. Wojtek jest obok - wspiera. Na podbiegach tempo poniżej 5:00, na tętno nawet nie patrzę, bo zdaję sobie sprawę że może być "sky-high".

15-17 km - kryzys kryzysów. Prowadzę dialog wewnętrzny.
"O jaka fajna trawka na poboczu, zejdę z trasy, położę się i poleżę tam sobie. Już mi wszystko jedno"
"Zwariowałaś? I tak się będziesz musiała potem dotelepać do mety. No a poza tym walcz, Chrissy też walczyła. Jak odpuścisz, to sobie potem tego nie darujesz."
"No to może chociaż chwila marszu. Już nie mogę, nie dam rady do mety. Słyszysz jak oddycham?"
"No sapiesz jak stary parowóz, ale te 5-6 jeszcze uciągniesz. Do roboty!"

O jaka ładna trawka obok :)
18-20 km - Zbąszyń city wita. Wbiegamy do miasta. Jestem na oparach. Przykro mi patrzeć na międzyczasy, bo strata jest już nie do nadrobienia. Na chwilę kopa dodaje muza w słuchawkach, ale "Oda do radości" Bethovena, zamiast nieść jak na skrzydłach, powoduje tylko wkurw. Jakich skrzydłach? Skrzydła mi obcięli. Gdzie ta pier...ona meta??????

21 km - Jeśli na 20-tym byłam na oparach, to teraz poruszam się chyba na paliwie urojonym. Nie ma już nic. Zero energii, nie wiem jak to się dzieje, że ja biegnę. O, widzę bramę mety! Na ostatniej prostej dopada mnie Bartek, dopinguje, chce wziąć za rękę, ale ja protestuję. Nie będzie przewleczenia przez metę, muszę tam dotrzeć sama, aczkolwiek jego obecność mi pomaga i faktycznie trochę chyba przyspieszam.  Koniec!!!



Za metą osuwam się na chodnik po barierką. Dostaję różę od orgów (jak każda uczestniczka) i medal. Boże jak ja czekałam na ten moment, żeby móc usiąść. 1:42 poszło się ...... Jest 1:44:11 netto czyli życiówka zrobiona, ale ta życiówka mnie nie cieszy. Jedyne co mnie cieszy, to to, że się nie poddałam.

Blogacze "po" - ja już po "auto-resuscytacji" ;-)
Na endomondo sprawdzam potem tempo i tętno. No cóż - 2/3 trasy przebiegłam z tętnem 180 bmp i powyżej, a średnie z całego biegu wyszło 178. Może jednak nie wyleczyłam się do końca po niedawnej chorobie, która w sumie była dziwna. Nie było gila do pasa, kolców w gardle, tylko jakiś taki "przyczajony tygrys, ukryty smok" - temperatura przez parę dni ok. 35 C, stan letargu. Oczywiście przez to mniej biegałam i może ta redukcja kilometrażu też w Biegu Zbąskich wyszła. W każdym razie to była niezła lekcja, żeby nie porywać się na wyzwanie zbyt szybko po obsuwie zdrowotnej. Organizmu nie oszukasz.



Moja wycieczka po zbąszyńską lekcję była długa, kosztowna (superwygodny ten hajłej A2, tylko to cholerne myto na bramkach!), ale bardzo pouczająca. Już wiem, że da się biec siłą woli, wiem też, że jak chcę mieć wynik to muszę być zdrowa. No i wiem, że na wiosnę zrobię te 1:42. Jeszcze będzie przepięknie. A teraz roztrenowanie czas zacząć, jupiiiiiii!

fot. W.Siwoń

19 komentarzy:

  1. Brawo Ava! Piękna walka i wygrana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Dziękować! No wygrałam m.in. z diabełkiem w głowie, ktory podjudzał do zejścia z trasy. Apage satanas! ;-)

      Usuń
  2. A może jeszcze połówka w Kampinosie za cztery tygodnie?;)

    Była walka i to potworna. Po tętnie i Twoim opisie biegu widać, że dałaś z siebie absolutnie wszystko, i to właśnie jest Twoje zwycięstwo. A jak spojrzeć na wykres tempa z Endo, to też jest pięknie. Bez większych szarpnięć, równo jak z tempomatem w nogach;) Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kuś :) Wiadomo, że jak nie pójdzie to by się chciało poprawić, ale muszę się trzymać założeń - czyli odpoczynku po sezonie. Może sobie pobiegnę relaksowo Bieg Niepodległości ale dla imprezy a nie dla wyniku. Sciganie będzie w 2014 :)
      Co do tej połówki, to faktycznie chyba dałam z siebie wszystko - dzięki :)

      Usuń
  3. Gratulacje!! Czas taki bo choróbsko ale naprawdę: widać po tętnie że dałaś z siebie wszystko, wielkie gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej, na finiszu tętno Ci poszybowało do prawie 190! Rzeczywiście pobiegłaś do utraty tchu. Gratuluję raz jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No w sumie jednym z powodów założenia paska tętna była chęć sprawdzenia jaki mam HR max. Ale w sumie nie wiem czy te 188 to już max :)

      Usuń
  5. ja kursowałem na tej trasie kilka razy między Ewą i Bartkiem a wiec w grupie biegaczy "ze średniej półki" (czas 1:34 do 1:44) i muszę powiedzieć, że może to ta trasa była trochę trudniejsza niż się wszystkim wydawało, jednak trochę podbiegów było i nieprzyjemny wiatr znienacka. W każdym razie przeważnie widziałem cierpienie na twarzach..
    Przyłączam się do gratulacji szczególnie, że te kryzysy widziałem (i słyszałem) na własne zmysły i mogę potwierdzić, że wyglądało momentami że trzeba będzie brać na ramę koleżankę biegaczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem szczerze, że myśl o ramie przemknęła mi raz przez głowę. Śmiechom i żartom nie byłoby końca wśród współbiegaczy :)

      Usuń
  6. Nie będę szczególnie oryginalny ale z pełnym przekonaniem napiszę: "Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą!" :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, jak już wiedziałam, że z 1:42 nici to pomyślałam, że jedyne co mi pozostało to cisnąć tyle na ile mnie stać. A filmik "Jesteś zwycięzcą" zdążyłam obejrzeć parę dni przed, bo krąży po necie :)

      Usuń
  7. Gratuluję!!
    Kolega w szarej koszulce z Czosnowa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)) Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Brawo za walkę do końca. Walczyć trzeba nie tylko z trasą ale i z samym sobą. Niestety też przerabiałem za szybkie starty i potem człapałem do ostatniego kilometra na którym zawsze łapię drugi oddech i zryw.

      Usuń
    3. No właśnie - ciekawe czy gdybyym zaczęła 4:50-4:55 a nie 4:35 to potem nie byłoby takiego zjazdu czy po prostu to nie był mój dzień na bieg :)

      Usuń
  8. Życiówka jest, a choroba z poprzedniego tygodnia na pewno nie pomogła. Gratuluję.
    A trawka na poboczu trasy mnie też często kusi :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Brawo, pokonałaś i siebie, i osłabienie po chorobie! gratuluję!

    OdpowiedzUsuń