niedziela, 11 maja 2014

Świętokrzyski przelot próbny

To na początek wnioski końcowe.
1. Ta wycieczka biegowa była zarąbistym pomysłem.
2. Potwierdzam, że buty Brooks Cascadia rządząąąąą - to nadal mój obuw namber 1 na teren "niepłaski".
3. Już wiem jakie są moje słabe punkty i w jakim jestem miejscu.
4. Warto testować sprzęt przed zawodami.



A teraz o samym treningu czyli wycieczce. Z Warszawy do Bodzentyna dojechaliśmy w deszczu w trochę ponad 2 godziny. Na szczęście tam wypogodziło się i po godz. 10 ruszyliśmy na swoje trasy. Ja na biegową, Wojtek rowerową - na przerwę regeneracyjną spotkać się mieliśmy w Kakoninie. Trasę znałam - w październiku 2012 r. pokonałam ją z grupą podczas biwaku biegowego z obozybiegowe.pl i wspominam jako miejscami ciężką, ale bez przesady. Jak będzie tym razem na solowych występach?  

Odcinek Bodzentyn-Św. Katarzyna - Ja, las, chlupot i mlask 
W ramach rozgrzewki zaczyna się od ostrego podbiegu asfaltem, ale potem w lesie jest już bardziej relaksowo, zresztą nóżki są świeże jeszcze. Wokół mnie nikogo, mam las dla siebie i jedyne co mi towarzyszy to szum drzew, chlupot wody w bukłaku i mlask butów o błoto, które zalega na szlaku po deszczu. Ta chlupocząca woda będzie moim głównym wrażeniem słuchowym tego dnia. Myślę, że gdybym nalała do bukłaka śmietany to do celu wycieczki dobiegłabym z niezłą porcją eko-masła na plecach. Po 48 minutach docieram do kasy biletowej w Św. Katarzynie i z bilecikiem wbiegam do Parku Narodowego. 



Odcinek Św. Katarzyna - Łysica - Ktoś miał nadzieję że jest kozicą 
Mój plan był ambitny. Dwa lata temu na wspomnianym biwaku nie dałam rady podbiec tego kawałka na Łysicę, więc taki był mój cel na teraz. I co? Dalej nie daję rady podbiec tego kawałka. Mijam biegiem kilka grup turystów, ale na kamiennych schodach odcina mnie, tętno mam 181 i przechodzę do szybkiego marszu. Shit! To mnie trochę zdołowało, ale z drugiej strony - jest to jak dla mnie hardkorowy kawałek trasy z wielkimi kamorami. Żebym tam wbiegła, musiałby się spełnić jeden z dwóch warunków: 1) musiałabym mieć ze sobą zapasowe płuca, a że plecak Keczuła mieści tylko 10 litrów, to zapasowe płuca zostawiłam w domu, 2) musiałabym przejść ekspresową reinkarnację i odrodzić się jako Izabela Zatorska na przykład. Proces reinkarnacji nie nastąpił jednak, więc pozostał mi szybki marsz pod górę i wznowienie biegu na szczycie.



Odcinek Łysica  - Kakonin - Skaner w oczach
Tu postanawiam poćwiczyć zbieganie w trudnym terenie, a jest trudno, bo lecę wąskim parowem pełnym błota i śliskich kamieni. Biegnę szybko, staram się nie wypierniczyć, bo gleba tutaj może drogo kosztować. Wzrokiem omiatam non-stop ścieżkę przede mną, koncentracja 200%. W końcu Kakonin (na liczniku 13,5 km) i średnio dobra informacja, że Wojtek ma do tego miejsca jeszcze 10 km pod górę. No nic, siedzę schowana przed wiatrem na przystanku PKS, stygnę w krótkich spodenkach i uzupełniam paliwo - orzechy brazylijskie i kanapkę chleba z siemieniem posmarowaną własnej roboty pastą z orzechów laskowych z kakao. 


Temat opiszę niebawem szerzej, ale ogólnie to od miesiąca testuję na sobie dietę low-carb i jej zastosowanie w sporcie. Wojtek dojeżdża w końcu spocony jak koń pociągowy mając w nogach 60 km i po krótkim wspólnym popasie znów się rozstajemy - przede mną bardziej lajtowy kawałek z mocną końcówką. 



Odcinek Kakonin - Łysa Góra - Oj przydałaby się latająca miotła 
W lesie - zresztą uroczym - znów jestem sama. Tu huśtawka - ciut w górę, ciut w dół i tak cały czas. No i sporo w sumie po płaskim. Jestem jednak zmęczona i parę razy przystaję oraz robię 100 m marszu. Ze strachem myślę o czekającym mnie podbiegu na Łysą Górę na końcu wycieczki i o tym, jak ja kurkawodna pokonam na zawodach 28,5 km z 2 razy większym przewyższeniem. Oj trzeba ostro trenować, a czas leci. Asfalcik pnący się do góry po drodze do Klasztoru Święty Krzyż jest w sumie bardzo przyjemny, ale ja już mam trochę dość. Włączam system mikrodcinków - to do tego drzewa ze znakiem, a teraz do tego kosza na śmieci, ok, teraz do zakrętu. W końcu wpadam na górę, dostaję gratulacje od paru osób, jakbym co najmniej ukończyła Transvulcanię i przede mną już tylko zbieg do Nowej Słupii.  


Odcinek Łysa Góra - Nowa Słupia - gdzie król piechotą chodził ;-)
Na koniec tzw. "Droga Królewska". Jej nazwa pochodzi od pielgrzymek królów polskich, zmierzających nią do relikwii Krzyża Świętego. Kiedyś, dawno temu szli tędy m.in. Władysław Jagiełło, Kazimierz Jagiellończyk, Jan Olbracht, Zygmunt Stary wraz z królową Boną, Zygmunt III, Władysław IV, Jan Kazimierz, Michał Korybut Wiśniowiecki. Jak o tym pomyślę, to ciarki przechodzą. Cholera, trzeba godnie pokonać ten odcinek. 



Po drodze mam jednak pomysł na przemianowanie drogi z królewskiej na "ku..wską", bo składa się głównie z kamieni i korzeni. Znów aktywuję skaner w oczach, znów koncentracja - tym razem 300%, bo już jestem mocno zmęczona, ale lecę w dół, ile sił w nogach. Wojtek, który zrobił 75 km na rowerze, już czeka na dole, a wraz z nim perspektywa obiadku i zimnego picia. Wreszcie przy Emeryku meta - co za satysfakcja :) 



Podsumowując: 
Sprzęt czyli nowy plecak z Decathlonu się sprawdził, chociaż lekko obtarł moje ramię - coś trzeba będzie z tym zrobić. Zastanawiam się, czy nie nabyć kijków. Chyba by mi się przydały na podbiegach w Beskidzie. Nogi wytrzymały całkiem spoko, gorzej z wydolnością przy próbie wbiegu na Łysicę. Zostało mi do startu 6 tygodni i pewnie brak możliwości powtórki takiego biegania w górach, więc w Warszawie muszę się konkretnie przyłożyć, żeby wzmocnić nogi i poprawić możliwości płuc. Na szczęście limit czasu będzie 5 godzin, więc marsze pod górkę wchodzą w grę. No i oczywiście marzę o powtórzeniu wycieczki biegowej w jakichś innych pięknych górach. 

10 komentarzy:

  1. Ja za każdym razem kiedy jadę biegać w góry nastawiam się, że będzie moc np. ostatnio w weekend zakładałam, że muszę wbiec na Skrzyczne, a wyszło jak zwykle - trochę biegu, trochę marszu. Kiedyś się uda, a na razie trzeba się cieszyć z coraz krótszego czasu w jakim się podejścia / podbiegi pokonuje. Na zawodach będziesz miała dodatkowe pokłady siły i pewnie zapasowe płuca też w którymś momencie się znajdą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Intensywne bieganie to bardzo trudna sprawa i myślę, że na tym etapie wytrenowania możesz to sobie trochę poluzować, no chyba że ambicja Tobie nie pozwala.
    Ja bym się skupił na szybkim pokonywaniu zbiegów.
    Moim zdaniem nie da się bieć cały czas pod górę i musisz przejść w marsz jeśłi nie jesteś górskim wymiataczem.
    Bardzo fajną wycieczkę sobie zrobiłaś. Bardzo lubię góry świętokszyskie tylko dawno tam nie byłem. Podczas mojej ostatniej wizyty Emeryk nie miał zadaszenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz jak to jest z tą ambicją :) Czlowiek chciałby dużo ale mimo ambicji to raczej ciało mi - żóltodziobowi górskiemu nie pozwoli na za dużo :) Zawody zaczną się od 11 km w górę więc pewnie bedzie i marsz. A Swiętokrzyskie na weekend Ci polecam - ja mam teraz oko na jego inne pasma, nie tylko to najpopularniejsze.

      Usuń
  3. Kozico, litości z tymi podbiegami! Na biegach górskich pod górkę biegnie tylko czołówka, a i tak nie na każdym odcinku. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy;) zresztą, zaobserwowałem kilka razy (na Mardule i na obozie w Tatrach), że idąc długimi krokami przemieszczam się szybciej niż ktoś kto truchta krok za kroczkiem, a ja męczę się mniej). Nie ma napiny:) I prawdę rzecze imiennik mój powyżej: zbiegi, zbiegi, zbiegi! To na nich robi się przewagę :)

    A jak trasa rowerowa Wojtka? Jak wygląda jakość asfaltu i jakie są podjazdy/przewyższenia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? Trochę mnie uspokoiliście i Ty i Marcin bo myslałam że na takich biegach to prawie wszyscy lecą pod górę a nie tylko czołówka. Ale to oznacza że wchodzenie po schodach ma jeszcze większy sens treningowy :)
      Pytanie o rower przekazałam Wojtkowi :) Ogólnie mu się podobało, to znaczy zajechał się konkretnie :)

      Usuń
    2. Melduję że, zajechać się można bez problemu. Nie są to góry ale pagórki i płaskiego raczej <10%. Przewyższenia średnio 3-5% , czasami na krótko więcej ale za to było kilka podjazdów po ok 4-5 km co daje efekt treningowy trudno osiągalny na mazowszu ;) W drugiej części był wiatr w twarz, a tutaj jak wieje to konkretnie i musiałem trochę skrócić bo się baterie wyczerpały (zamiast 90 km wyszło 75, 3h z hakiem). Jazda solo w tych warunkach jest trudna. Drogi o dziwo w b. dobrym stanie (90%) za to prawie bez pobocza więc trzeba być czujnym jak ważka.

      Usuń
    3. Krasus mądrze prawi o tym podbieganiu. Zresztą na niektórych zbiegach nawet zaprawieni w bojach schodzą (kiedy trzeba skakać po metrowych kamulcach na ten przykład) :) Zbieganie jest bardzo, bardzo ważne, bo na zbiegach najłatwiej o kontuzję. Im pewniej się na nich czujesz, tym trudniej o wypadek (aczkolwiek ryzyko zawsze jest) i tym łatwiej o nadrobienie "strat" z wchodzenia pod górę. Wycieczka wygląda superancko - mienię się na zielono i żółto z zazdrości ;)

      Usuń
    4. A to nie jest tak, że jak robisz pod górę większe kroki, to mocniej uda dostają? Znowu mnie Ava rozłożyłaś na łopatki tą relacją. Siedzę i tęsknię. Zastanawiam się też, dlaczego jak tam byłam na rowerze, nie wybraliśmy trasy Wojtka, tylko z Bodzentyna ruszyliśmy na Łysicę, wnosząc rowery po tych kamulcach...za to chyba zjazd był całkiem całkiem :))

      Usuń
  4. No ale żeby człowiek musiał bilet kupować, aby sobie pobiegać to już chyba lekka przesada jest ;-)

    OdpowiedzUsuń