Czy uda mi się jednocześnie przygotować do biegu w tempie zdecydowanie ponadprogowym i do wdrapywania się przez 12 km na szczyt góry, a potem wbiegania i zbiegania przez kolejne 16 km? Ano nie wiem. Miałabym trenera, to by mi pewnie powiedział, ale postanowiłam na jakiś czas odciąć pępowinę i podziałać sama, więc do wszystkiego muszę dochodzić metodą prób i błędów.
Zasadniczo według mojego widzimisię myślę, że da się to zrobić i te treningi się jakoś tam uzupełniają (czyli wydolność robię na interwałach, a siłę nóg na podbiegach), tylko czy wystarczy mi pary.
Wygląda to tak że przeplatam treningi wysokościowe czyli:
- podbiegi krótkie ok. 400 m
- trening anglosaski ;-) czyli wbieganie po schodach na 10-te piętro co jeden oraz co 2 stopnie i zbieganie
- domowe ćwiczenia wzmacniające nogi
- cross w terenie
z szybkościowymi czyli:
- interwałami na 400 i 800 m
- BNP
Pani Ewa sobie wymyśliła, że na Biegu Ursynowa jak co roku zrobi życiówkę, żeby tradycji stało się zadość, ale z jej ganiania interwałów w tempie startowym wynika na chwilę obecną, że może być ciężko. Życióweczka to byłby czas poniżej 22:07, więc staram się latać w widełkach 4:20-4:25, ale normalnie jest to krew, pot i łzy, jak przystało na członka teamu Smashing Pąpkins. Na przykład dzisiejsze 6 x 800 m w pełnym słońcu i litrach potu nie do końca wyszło tak jak miało wyjść.
Pierwsze trzy śmigi owszem w tych prędkościach, ale kolejne trzy to już raczej 4:30-4:35 i to nie z powodu braku siły w nogach, ale raczej braku tlenu. No a 14 czerwca pełne słońce na zawodach jak najbardziej nie zdziwi, tym bardziej, że nie wiadomo za bardzo dlaczego, ale organizator robi zawsze ten bieg w samo południe. Chyba chodzi mu o taki westernowy pojedynek: człowiek kontra słońce.
Pierwsze trzy śmigi owszem w tych prędkościach, ale kolejne trzy to już raczej 4:30-4:35 i to nie z powodu braku siły w nogach, ale raczej braku tlenu. No a 14 czerwca pełne słońce na zawodach jak najbardziej nie zdziwi, tym bardziej, że nie wiadomo za bardzo dlaczego, ale organizator robi zawsze ten bieg w samo południe. Chyba chodzi mu o taki westernowy pojedynek: człowiek kontra słońce.
Rok temu też było ciepło - tu chłodzenie czachy mrożonym groszkiem z marchewką |
Na przeszkodzie ursynowskiej życiówce mogą też stanąć dwa inne czynniki.
Jeden to buuuu....biologia (czyt. PESEL), bo nie od dziś wiadomo, że z wiekiem wytrzymałość rośnie odwrotnie proporcjonalnie do szybkości.
Drugi zaś to nowy sposób jedzenia, który od miesiąca testuję czyli low-carb. Świetnie sprawdza się na niższych prędkościach przelotowych, co potwierdziła wycieczka biegowa w Górach Świętokrzyskich, ale jednak (jak zresztą piszą o tym naukowcy od low-carb), gdy potrzeba pierdolnięcia i rocket fuel to tak jakby mi czegoś brakuje. Rozważam po cichu zachwalaną przez Krasusa power bombę przed startem na 5 km, o ile oczywiście zdążę ją wcześniej przetestować. Oczywiście mogłabym zapodać sobie strzała z węglowodanów przed biegiem, ale raczej wolałabym nie ładować nagle po 2 miesiącach żeli ani czekolady, bo całą ketoadaptację i ideę mojego eksperymentu dietetycznego szlag trafi :)
A zatem drodzy Państwo, za niecały miesiąc się okaże, czy moje pomysły autotrenerskie doprowadzą mnie do
a) osiągnięcia celów (życiówka na 5 km i przebiegnięcie Biegu Wierchami w limicie czasu, a najlepiej w nie więcej niż 4 godz.)
b) sukcesu połowicznego (czyli że coś się jednak uda)
c) klapy kompletnej, bo okaże się że ani się nie przygotowałam dobrze do piątki ani do gór (tfu wizjo, spadaj!)
Będę informować.
Czy to się da zrobić? Połączyć górki i szybkość? Ewa, no pewnie, że się da! Absolutnie punkt a) jest jedynym jaki wchodzi w grę i już trzymam kciuki za powodzenie:)
OdpowiedzUsuń