"Biegnie i sapie dyszy i dmucha, żar z rozgrzanego jej brzucha bucha" - tak bym podsumowała dzisiejsze zawody w Falenicy. Ostatnie w tym sezonie i trzecie dla mnie.
Nie załapałam się na medal z powodu opuszczenia edycji lutowej, ale nic to, nie o medal chodziło.
Ostatnio pisałam, że źle się dzieje w państwie duńskim. Pełen oddech jest na wagę złota, bo z powodu nawrotu astmy głównie lecę na półoddechu próbując rozpaczliwie napełnić płuca życiodajnym tlenem.
Tak też było i dzisiaj.
Ogólnie to były jednak bardzo fajne zawody. Zabrałam się na nie z Krasusem, który nie dość, że mnie zgarnął po drodze, to jeszcze zającował, chociaż nie ustalaliśmy wymaganego tempa (miało oscylować wokół 5:30). Walnęłam w domu przed wyjściem 2 strzały z Ventolinu licząc, że zapewni mi to luz w oskrzelach, ale niestety rurki się poszerzyły tylko z lekka. Jeszcze nigdy tak się nie zasapałam na tych 21 podbiegach.
Ogólnie jednak napędziła mnie wola walki i migające mi przed oczami kolorowe skarpetki Krasusa, który z różnych względów (w tym ochrona kontuzjowanej kostki i nabiegana rano życiówka na piątkę) odpuścił swoje tradycyjne hipertempo i relaksacyjnie mi towarzyszył z prędkością 5:34 min/km. Jego obecność zdopingowała mnie do tego, żeby cisnąć ile się da, i poza jednym stopem po akcji "ciemność, ciemność widzę" biegłam ile sił w nogach, a właściwie w płucach.
Finisz nastąpił w tempie 4:15 i wbiegłam na metę po 52:38 min. wg mojego Garmina. Jak się potem okazało była to, o ironio, życiówka. Jeszcze nigdy tak ciężko nie było mi wdrapywać się na górki na trzecim kółku. Próbowałam stabilizować oddech na płaskim po zbiegu, ale czasem nie starczało dystansu. W końcu jednak jak widać dupa w troki została wzięta i wynik jest. Nie zachwyca, ale jest.
Finisz nastąpił w tempie 4:15 i wbiegłam na metę po 52:38 min. wg mojego Garmina. Jak się potem okazało była to, o ironio, życiówka. Jeszcze nigdy tak ciężko nie było mi wdrapywać się na górki na trzecim kółku. Próbowałam stabilizować oddech na płaskim po zbiegu, ale czasem nie starczało dystansu. W końcu jednak jak widać dupa w troki została wzięta i wynik jest. Nie zachwyca, ale jest.
Nowością był dla mnie powrót z buta do domu. Ustalony przez Planodawcę trening zakładał dziś łącznie 26 km, więc uznałam, że sieknę to zaraz po zawodach, póki jest w miarę spinka i a na nogach buty. Oj, początek był ciężki. Do nóg z ołowiu, swoje dołożyła pogoda momentami chłoszcząc mnie po ryju poziomym deszczem i wiatrem. "Co ja tu k... robię" - zastanawiałam się na środku jakiejś zadupiastej drogi z fruwającymi od wiatru liśćmi i śmieciami.
Ostatecznie plan jednak zrealizowałam miotając się po lesie i po 13 km (a łącznie robiąc 26,3 km) dotarłam do domu, chociaż końcowa prosta była koszmarem. Dziś mieliśmy mocny wiatr z zachodu, więc jak się można domyślić, prowadziła ona właśnie na zachód. Raz mnie normalnie postawiło w miejscu, bo nie dało się biec.
Ostatecznie plan jednak zrealizowałam miotając się po lesie i po 13 km (a łącznie robiąc 26,3 km) dotarłam do domu, chociaż końcowa prosta była koszmarem. Dziś mieliśmy mocny wiatr z zachodu, więc jak się można domyślić, prowadziła ona właśnie na zachód. Raz mnie normalnie postawiło w miejscu, bo nie dało się biec.
Nie wiem czy dzisiejszy dzień da jakiś efekt treningowy, ale ogólnie to padłam po biegu i trochę czasu zabrał powrót do żywych. I rozmyślania, czy ja jednak dam radę dobiec do mety maratonu w kwietniu.
Pomimo pogody i tak Ci zazdroszczę weekendowego biegania. U mnie się zapowiada weekend bez biegu.
OdpowiedzUsuńej - nie możesz wątpić, że dasz radę. Dasz radę!
Głowa rządzi! Będę tak sobie właśnie powtarzać :)
UsuńBrawo warto realizować zamierzone plany
OdpowiedzUsuńNooo, żeby potem nie żałować na przykład. Dzięki! :)
UsuńMamy podobne odczucia co do sobotniego biegania. Zrobiona życiówka (moja rano, Twoja w południe) cieszy, ale oboje zdajemy sobie sprawę, że stać nas na więcej, gdyby tylko dzień był lepszy..:)
OdpowiedzUsuńTak czy siak gratuluję, bo personal best to personal best i nie ma co jojczyć. W przyszłym sezonie pęknie Ci 50-tka - pod górkę już jesteś spokojnie dość mocna, musisz tylko popracować nad zbiegami. Co zresztą przyda Ci się na Sokole.
Właśnie pomyślałem, że kiedyś w weekend można by pĄ-bieganie po Falenicy zrobić, w grupie raźniej, a przydałoby się każdemu:)
Po pierwsze - tak, chcę pą-biegać w Falenicy stadnie. Licząc też na parę wskazówek odnośnie techniki na zbiegach (o ile kolega zechce się podzielić :-D). I masz rację nie ma co jojczyć tylko brać się za siebie, pracować nad zdrowiem i siłą to będą plony :)
UsuńPo zakończeniu sezonu maratońskiego zaczniemy się ustawiać:)
UsuńJak uda wam się ustawić z odpowiednim wyprzedzeniem, to mnie może się uda zorganizowanie rodzinnego weekendu w W-wie, chętnie dołączę :) A życióweczki gratuluję :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń