Gdyby moja forma rosła tak jak krokusy w naszym ogródku, mogłabym całkiem realnie myśleć, że jednak 3:40 się uda.
Niestety aż tak fajowo nie jest, ale idzie ku dobremu. Prędkość tempówek wzrosła, tętno spadło i powróciły marzenia o zrobieniu jakiejkolwiek życiówki w Rotterdamie - nawet kilka minut, nawet 2 minuty będą dla mnie sukcesem, bo jednak tak mocna jak rok temu nie jestem. Gdyby jeszcze te płuca działały na pełnych obrotach a nie na pół gwizdka.
Z ciekawostek - okazuje się, że udało mi się zaoszczędzić 300 zł, bo nie muszę kupować Respibelt . Na taki oto gadżet trzeba właśnie tyle wydać, że powzmacniać mięśnie oddechowe aplikując sobie zacisk klaty. Dzięki astmie mam to w gratisie bez Respibelta ;-)
http://franciscomarinas.blogspot.com/ |
Idę na rekord. Tak desperacko rzuciłam się do nadrabiania zaległości z lutego, że w tym tygodniu sieknęłam 80 kilosów (bez 200 m) a w poprzednim prawie 70. Czyli kilometraż też rośnie. O dziwo jestem trochę zmęczona, ale nie jakoś masakrycznie, chociaż na przykład dziś miałam dość intensywny trening. Najpierw pubudka o 5:30 i 18,5 km w moim tempie (z szybszą końcówką), zaraz potem prawie 8 km z Pumami i Gazelami + 5 przebieżek x 100 m, a po powrocie do domu, znów po 20 minutach postanowiłam dokręcić 2 km, żeby dobić do planowych 28. I co? Najgorsza była ta dwójka na końcu. Zanim się rozkręciłam, kończyny dolne ruszały się jak w wiadrze z tężejącym betonem. Ale ogólnie po krótkim relaksie mam się dobrze, a wczoraj były tempówki, które też dały w kość.
Żelazo?
No chyba rośnie, a wraz z nim transport tlenu po autostradach moich żył. Dwa tygodnie temu jęczałam, że zdycham przy tempie 6:15 z tętnem zbliżającym się do osiąganego w biegu na 10 km. Tak było, słowo harcerza. Dziś za to już tylko 143 podczas wybiegania w tempie 5:49. Znów, jak rok temu, wołowina, buraczki, natka i tablety Chela-Ferr robią swoje.
Decyzje dietetyczne?
Skoro mówimy o rośnięciu, to na szczęście nie rośnie moja waga :) Rośnie natomiast przekonanie, że czas na kolejne kroki i zmiany w sposobie żywienia. Odkąd pożegnałam się z pszenicą prawie trzy miesiące temu, co oznaczało porzucenie bułeczek, chleba, makaronu, pizzy, ciastek, itepe, coraz bardziej odchodzę od cukrów i produktów podnoszących cukier we krwi. I tak to jakoś automatycznie się eliminują z mojego jadłospisu inne mąki, biały ryż, kukurydza, część owoców. Czuję się wyśmienicie, lekko, energii nie brakuje. Idą zmiany, ale o tym napiszę osobno całkiem niedługo.
Luz w dupie?
Pozwólcie że zapożyczę od Johna Ziobry ten trafny zwrot, który dobrze oddaje, jak się poczułam słysząc od trenera, jakie to treningowe tempo mam trzymać na półmaratonie za tydzień. Rotterdam 2 tygodnie później, więc nie ciśniemy na wynik, tylko robimy w dzień półmaratonu ładne 32-kilometrowe wybieganie. Rozgrzewka + półmaraton w tempie 5:05-5:10 albo wolniej + dokręcamy po zawodach do 30-32 km. Czyli luz w dupie na trasie, zakładam wiosenny wianek i cieszę się atmosferą :)
No weź, ja Cię widziałem ostatnio na różnych Twoich tempach i intensywnościach i naprawdę dajesz radę:)
OdpowiedzUsuńTak mi mów! :)
UsuńOoo, to będzie Cię łatwo znaleźć na trasie półmaratonu, wybieram się na kibicowanie :-)
OdpowiedzUsuńSuper, do zobaczenia zatem :)
Usuńjak pisałaś o porzucaniu pszenicy itd. poprzednio, to myślałam "o matko, co za masochizm, ja bym nie mogła". 2 tygodnie temu okazało się, że mam nietolerancję na gluten i jakoś nagle bez problemu wyleciało co trzeba z jadłospisu :) podobnie większość cukru (zostały suszone truskawki i wiśnie i owoce świeże), to ponad m-c już. jak mi dobrze! :) trzymam kciuki za rotterdam!
OdpowiedzUsuńDzięki za kciukasy - przydadzą się :) No a z tą dietą to własnie sie okazuje że nie taki diabeł straszny. Nagle człowiek odkrywa że da się bez zwykłej mąki zjeść i smacznie i ciekawie i w sumie tanio, chyba że zdecydujemy sie na opcje mąk migdałowych, quinoa, amarantusów i innych wyszukanych ingrediencji ;-)
UsuńTo trzymam kciuki za Twoją dietę również :)
Usuń