sobota, 25 maja 2013

Biegacze to twardziele - mali i duzi

Gdybyście widzieli te buzie pełne determinacji, ten wykrok i pochylenie na starcie, bieg ile sił w nogach, a potem dumnie wypiętą każdą małą pierś z medalem. Kurcze, dla takich widoków wiele warto zrobić! To tyle tytułem wstępu, a teraz trochę chronologii ...


  Wiecie co czuje organizator-debiutant, kiedy w przeddzień jego leśnej imprezy biegowej od rana leje deszcz? A po południu dalej leje. Wieczorem to nawet się wzmaga i dobowy opad osiąga przeciętny poziom miesięczny w naszym kraju. Organizator może tylko mieć nadzieję, że do rana przestanie, ale rano pierwsza rzecz, którą słyszy, to walenie kropel o parapet.
Rano to się już załamałam - czy ktokolwiek przyjdzie na bieg? co robić - przenosić na inny termin? Puścić tylko dorosłych, bo jak tu dzieci w tym błocie i po śliskim? Nie doceniłam biegaczy - to twardzi ludzie, i duzi i mali.
W lesie klimaty typu Dolina Pięciu Stawów - co skok to chlup. Po naradzie i wizji lokalnej decydujemy, że idziemy vabank, wszystko szykujemy i czekamy na zawodników. Udało się nawet znaleźć zastępczą 150-metrową leśną ścieżkę bez kałuż - idealną pod bieg dla dzieci. Najpierw nadciągają wolontariuszki i wolontariusze - chwała im - z nieba się leje, ale nikt nie nawala i zespół jest w komplecie oraz gotowy do swoich zadań. Niedługo potem... proszę, idzie pierwszy mały zawodnik z mamą. A potem następni, i następni. Dzieci i dorośli. Ostatecznie z zapisanych osób stawia się dokładnie połowa - 45 osób (21 dzieciaków i 24 dorosłych). Co ciekawe jest 14 kobiet i 10 mężczyzn czyli nasz bieg to zupełne zaprzeczenie statystyk. A może właśnie świadomość, że nie trzeba będzie gnać na złamanie karku, a z drugiej strony, że nie będzie szansy się atawistycznie pościgać, powoduje że taki jest akurat stosunek płci.

Dorośli deklarują w biurze zawodów czasy jak uzyskają na 5 km, wszyscy dostają numery startowe i zaczynamy imprezę rozgrzewką dla dzieciaków. Są nakręcone na bieg i wygląda na to że pogoda zupełnie im nie przeszkadza.


Bieg dla dzieci polega na przebiegnięciu 3x najbardziej suchej ścieżki w lesie i dopadnięciu na mecie do Czarodziejskiego Worka pod Czarodziejskim Drzewem pełnego paczek ze słodyczami i owocami.


Tu nie ma medali za pierwsze miejsce. Wszyscy stają na podium, dostają medal i dyplom. Może kiedyś będą odbierać takie medale po maratonach, może któreś z nich stanie kiedyś na najwyższym stopniu podium mistrzostw - one mogą wszystko!



Czas szybko leci, teraz kolej na rozgrzewkę dla dorosłych i przygotowanie do startu. Przypominamy im, żeby pozbyli się zegarków, wyłączyli telefony i inne radary, bo to bieg, w którym trzeba liczyć na własne wyczucie. Dziś zadanie to jest wyjątkowo utrudnione - to Bieg na Czuja z przeszkodami w postaci giga-kałuż zmuszających zawodników do zbiegania ze ścieżki i omijania jej fragmentów brzegiem lasu. Odliczamy od 10 i start - poszli!



 Rozpiętość deklarowanych czasów spora - od 21 do 40 minut.  Pierwszy zawodnik wpada metę już po niecałych 22 minutach. W takich warunkach! Pytam kolegę, jaki ma czas na asfalcie i słyszę: "Nie wiem, nie biegłem jeszcze". O niebiosa! Następna jest dziewczyna, Blogaczka Dota zresztą :) Jest nie tylko druga pod względem tempa, ale ma również drugi pod względem zgodności z deklaracją wynik. Potem przybiegają kolejni. Po 45 minutach wszyscy już są na mecie i zliczamy czasy. 


W międzyczasie podchodzi do mnie chłopak "Sorry, czy ja już mogę iść? Jakoś mailem może wynik przyślecie". Namawiam, żeby został, bo za 10 min. będzie wiadomo, ale mówi, że ma obiad. W końcu ogłoszenie wyników - wszyscy dostają medale, zdobywcy pierwszych trzech miejsc nagrody, brakuje tylko osoby na najwyższym stopniu podium. Okazuje się że poszła na obiad :) Nagrodę dostanie pocztą.



Podsumowując, nasz bieg będący jednym z 650 biegów w ramach akcji Polska Biega 2013 można chyba uznać za sukces. Duzi i mali biegacze nie przestraszyli się deszczu (przynajmniej połowa z nich) i stawili się żeby w trudnych warunkach sprawdzić swoje siły w imprezie "Wawer Biega od Dziecka". Dzięki moi drodzy - jesteście wielcy!


 Z mojej strony chciałam ogromnie podziękować też za całą, wielką robotę, jaką wykonała, mojej koleżance-współorganizatorce Ani. Ania przebojem wdarła się w łaski Urzędu Dzielnicy Wawer i pana naczelnika wydziału sportu i pozyskała go jako współorganizatora. Poza tym dziękuję właśnie panu naczelnikowi - Radosławowi Ziółkowskiemu, księdzu Konradowi z Zerzeńskiej Parafii, sklepowi biegowemu Sport-Guru za kupony i nagrodę, oraz oczywiście wolontariuszkom i wolontariuszom: Sylwii, Eli, Izie, Ani, Magdzie, Bożenie, Karolinie, Uli, Michałowi, Jerzykowi, Wojtkowi, Bartkowi i Andrzejowi za wielkie zaangażowanie i pomoc (byliście świetni, bez was by to nie wypaliło!).

Akcja Polska Biega jutro się kończy, ale wygląda na to że to chyba nie był ostatni Bieg na Czuja w Wawrze :)
Duża galeria z biegu dostępna TUTAJ

wtorek, 21 maja 2013

Chaos lekko kontrolowany

Był kiedyś plan. Był porządek i systematyczna praca. I mimo że ciężko, to jakoś tak łatwiej było, bo teraz w to sumie zrobił się chaos.
To nie tak, że dopadła mnie pustka pomaratońska. Cele mam, ale planu to sumie nie za bardzo. Nie mówię już nawet o spersonalizowanej rozpisce od Planodawcy, ale po prostu o takim tabelkowym z książki, jak plan Danielsa czy FIRST. No bo sama nie wiem, co tu biegać, skoro w połowie czerwca chcę zmierzyć się z trasą na 5 km, a zaledwie 3 tygodnie później wystartować w półmaratonie. Nawet przez chwilę siłą rozpędu rozważałam pobranie od Planodawcy kolejnych 30 stron z rozpiską pod półmaraton, ale po przemyśleniach zrezygnowałam. Bieganie ma być przyjemnością, a trwanie w ostrym rygorze treningowym od stycznia tego roku mogłoby nagle zamienić przyjemność w nieznośny obowiązek i spowodować odruch wymiotny przy zakładaniu butów na trening. No a poza tym postanowiłam zaktywizować działania wspinaczkowe, czyli pojeździć na weekendy w skały albo przynajmniej pocisnąć więcej na sztucznym. W końcu w październiku czeka mnie tydzień ostrego wspinania w tureckich skałach i jak już tam jechać, to z "bickiem i szponem" a nie z galaretą.

A zatem zapadła decyzja, że na razie zluzuję z ilością biegania - przygotuję się w miarę możliwości do Biegu Ursynowa, a wakacyjny półmaraton potraktuję jako mocny bieg, ale bez załamki, jeśli życiówki nie będzie. Ta jest mile widziana w moim drugim priorytetowym biegu w tym roku, czyli półmaratonie w Tarczynie we wrześniu. I dlatego wrócę do Planodawcy w połowie lipca po plan pod Tarczyn - ach, te zaciśnięte zęby przy 14-tej kilometrówce, I miss you ;-)




W każdym razie skutek moich przemyśleń i decyzji jest taki, że obecnie kilometraż mi spadł do 20-30 tygodniowo w maksymalnie trzech wyjściach. Czyli nędza. Co prawda zaliczyłam już 3 mocne treningi interwałowe czyli 400-metrówki i 600-metrówki w planowanym na 5-tkę tempie 4:30, ale wybiegań to za bardzo nie robię i takie to bieganie całe jakieś bezładne. Trenera mi brakuje :) Sama nie wiem, czy dam radę pociągnąć 5 km w 4:30 i mogę tylko zgadywać, czynić uroki i ... szybko biegać, żeby się udało.

Z drugiej dużo się dzieje okołobiegowo - jak już pisałam 25 maja organizujemy Bieg "Wawer biega od dziecka" pod patronatem organizowanej przez Gazetę Wyborczą akcji "Polska Biega" i ..UWAGA! mamy zapisanych 90 zawodników (49 dorosłych i 41 dzieci). Kiedy ten pomysł przyszedł mi do głowy myślałam skromnie o 30-40, więc się trochę stresuję, ale w sumie nie robię tego sama, a idea jest szczytna, więc może im więcej ruszymy Wawerczyków i w ogóle Warszawiaków na bieganie po lesie tym lepiej. Opiszę wszystko już w niedzielę!

Z kolei w ostatni weekend byłam na pierwszym w tym roku wypadzie skałkowym na podkrakowskiej Jurze (rezygnując właśnie z wybiegania). Wiecie czym się różni bieganie od wspinania? Na przykład tym, że biegnąc nie zastanawiam się w połowie drogi do celu, czy przeżyje albo czy uda mi się tam dotrzeć bez złamanej lub skręconej nogi. Na skale uczucie lęku gdy stoisz 1,5 metra nad punktem asekuracyjnym jest tak wpisane w ten sport jak w bieganiu zadyszka po szybkim finiszu. Czyli bywa że go nie ma, ale z reguły jest. Z drugiej strony, emocje o wiele większe niż podczas łomotania nogami o asfalt. W sumie fajnie że robię to i to. Kocham oba te sporty.

wtorek, 14 maja 2013

Para do biegu

Do tego biegu naprawdę trzeba było mieć parę ;-) Moja para w postaci Wojtka ochoczo zapisała nas na to wydarzenie, więc stanowiliśmy team i podstawowy warunek był spełniony. Bardziej obawiałam się, co z moją parą nogach i płucach. Dopiero stając przed godz. 14 pod Stadionem doszło do mnie, że oto właśnie przez godzinę mam naparzać, ile fabryka dała po kilometrowej pętli, a szybkości to Ewcia nie ćwiczyła od dawna, o nie! Jak wiadomo był maraton, po maratonie lekki luz i jedyne co biegałam to raczej odcinki do 10 km, pod górę i wolno. Skąd tu wziąć parę na ściganie się interwałowe?
Na Stadionie zaczęłam więc trochę marudzić, szczególnie jak dostałam zadyszki po przebiegnięciu 200 m od samochodu do biura zawodów. Wojtek próbował podnieść moje morale mówiąc że "no stres, bo to tylko trening interwałowy", ale wszyscy wiemy że na treningach nie strzelają z pistoletu, a jak już sobie przypniesz numer startowy i wszyscy wokół mają też takie numery i pałeczki, to już żadna ściema, że to niby trening do ciebie nie przemówi.


Wstępnie pocieszające, chociaż w sumie dziwne było to, że na starcie stawiło się naprawdę mało zespołów. W Biurze powiedzieli nam że będzie koło 50, ale okazało się że biegły 33 pary (zresztą w bardzo różnym wieku). Teraz z perspektywy czasu mogę tylko wszystkim parom biegaczy powiedzieć "żałujcie, bo było super". Byli nawet Spartanie, a dokładnie znajoma Spartanka Justyna i Spartanin.


 


A jak to się potoczyło? Zwycięzcę zobaczyłam już przed startem, kiedy podczas rozgrzewki minęła mnie na pętli zielono-zółta rakieta z napisem Warszawiaky - oczywiście Bartosz Olszewski. Miło było popatrzeć jak fajnie i szybko ten kolega biega. Na normalnych startach mogę go co najwyżej pooglądać mijając strefę VIP w drodze do odległego sektora, tu miałam przyjemność być dublowaną przez Bartka ;-) i patrzyłam sobie w jakim tempie odjeżdza. 



Ogólnie to nie nastawialiśmy się na żaden wynik, ale oczywiście chcieliśmy pobiec tak szybko jak się da. No i w sumie wyszło dość szybko. Biegło nam się fajnie, pałeczki udało się nie zgubić - ani na trasie ani przy zmianach. Zrobiliśmy 14 kółek (Wojtka Garmin zmierzył 984 m na jednym okrążeniu) w ciągu 58 minut z groszami. Ja biegłam na czuja, czyli bez żadnego urządzenia pomiarowego. Może dlatego pierwsze kółko zrobiłam w 4:04, podobnie jak czwarte. Pozostałe po 4:15, 4:16, a ostatnie jak już robiłam bokami w 4:40. Wojtek szaleniec wyrwał za to do przodu na swoim pierwszym w 3:43 i potem trochę się to zemściło i kółka były wolniejsze, ale na ostatnim też miał 3:40.

Fajnie się biegło koło innych dziewczyn z pałeczkami, całkiem motywujące były próby ich doścignięcia, za to najgorsze te okrążenia, gdy akurat nikogo przede mną nie było. Naturalnie motywacją do zasuwania była chęć jak najszybszego dotarcia do strefy zmiany i przypodobania się partnerowi "O już jesteś, tak szybko?" ;-)



Ogólnie jednak okazało się, że jakaś tam para w nogach z zimowej orki została i zasadniczo Ursynowska Piątka 15 czerwca będzie na pewno dobrą okazją żeby troszkę spróbować urwać z mojej obecnej życiówki.
Wracaliśmy na lekko miękkich nogach, bo tak jak próbował mi wmówić Wojtek - był to naprawdę dobry trening interwałowy. Zajęlismy 9-te miejsce na 33 pary i wygralismy w drodze losowania po worku "na kapcie" adidas adizero wypelnionym Powerade'ami.  




niedziela, 5 maja 2013

Lago di raj

     To ja poproszę jeszcze raz bilet nad Lago di Garda. W jedną stronę. Dopiero co stamtąd przyjechałam, a już bym w te pędy wróciła i to najchętniej na zawsze. Proszę Państwa - odnalazłam swój raj! No bo czy mogę nazwać inaczej miejsce, w którym w promieniu paru kilometrów jest wszystko, co lubię robić: fantastyczne skały do wspinania, spot windsurfingowy, piękne trasy rowerowe, no i oczywiście biegowe. A jakieś 50 km stamtąd czyli jak z Warszawy do Sochaczewa stoją sobie 3-tysięczniki, na których można szusować na nartach. No i do tego włoska kuchnia i wino. To jest po prostu cholernie niesprawiedliwe, że niektórzy mają to wszystko pod nosem, a inni muszą zasuwać kilkaset kilometrów, żeby się oddawać swoim ulubionym uciechom sportowym. No dobra, ale dość tych ochów i achów - do rzeczy.

    Tak naprawdę wcale na tym wyjeździe się nie wspinałam, bo a) nie było moich ziomków od wspinania, a nie powierzę sznurka mężowi - biegać z nim mogę, ale wspinać się raczej nie. Mógłby nie zdążyć wyłapać odpadającej od skały żony, potem by było, że to niby niechcący ;-), b) po przerwie we wspinaniu moja forma spadła na łeb na szyję i leży sobie biedna, czekając by ją podnieść, c) sporo popadywało podczas naszego pobytu, skutkiem czego skały były mokre, więc i tak nie było warunków (w sumie, na szczęście).



   Również nie zaznałam tym razem wiatru we włosach na desce windsurfingowej. Ten sport jest nad Gardą pewniakiem, ale tylko gdy jest słoneczko, bo wtedy wiatr się rozkręca. Poza tym tam wieje 2 razy dziennie - rano przez 2-3 godziny Peler z północy i po południu też przez jakiś czas Ora z południa. Trzeba się zatem stawić na akwenie na czas, a jak się jest z potomstwem i mieszka się 600 metrów powyżej jeziora to z punktualnością słabo. Owszem były dwa dni ze świetnym wiatrem, ale akurat jednego wybraliśmy się, do parku rozrywki, żeby zrobić dzieciom frajdę (wrr, oczywiście właśnie wtedy musiało zacząć wiać), a drugiego byliśmy na świetnej wycieczce rowerowej.




   No właśnie rowery - to jest chyba najbardziej popularny sport w tym rejonie. Rowerzystów są tam całe stada i nic dziwnego. Świetnie oznakowane trasy. Walące na kolana widoki i poligon treningowy do podjazdów i zjazdów. Odkryłam trochę zapomniane u mnie rowerowanie na nowo. Kiedyś był to mój sport nr 1 i to właśnie po górach. Przypomniało mi się, jak fajnie się zasuwa w dół serpentynami i jak się człowiek poci na 20-procentowym podjeździe. Zaliczyłam też genialny zjazd z Pregasiny do Riva del Garda drogą wykutą w skale, przy której miejscami zamontowano siatki, żeby rowerzyści nie powpadali do jeziora z klifu.
 
 

Cieszę się też, że nasz 7-letni Tomek wkręcił się w wycieczki rowerowe. Znacznie ułatwiał to sztywny hol zwany Trail-gatorem, którym łączyło się w cięższych momentach rower taty z rowerkiem syna i już żaden podjazd nie był dla syna straszny, w przeciwieństwie do taty, który miał wtedy niezłą siłownię na nogi ;-) 




Tak w ogóle to okazało się, że po tym całym treningu maratońskim oboje z Wojtkiem mamy całkiem niezłą moc w kończynach dolnych. Nad Gardą biegaliśmy tylko dwa razy, ale były to biegi wyłącznie górskie. Raz dyszka ku szczytowi góry i z powrotem (z karkołomnym zbiegiem po kamyczkach), a raz 10,5 km epicką drogą zwaną Strada della Forra (czyli chyba Droga w Wąwozie), która częściowo wije się wzdłuż szczelin skalnych wyrzeźbionych przez strumień górski. Jakieś 700 m prowadzi przez tunel bez żadnego oświetlenia i powiem szczerze, że bieg z latareczką w telefonie jako jedynym źródłem światła był całkiem emocjonujący. Ogólnie biegło się świetnie, dość lekko mimo, że pokonaliśmy w sumie 500 m w pionie na te 10,5 km. Nawet zaczęłam rozważać start w jakimś górskim biegu (ale krótkim na wszelki wypadek).




Oprócz tego naturalnie były też nad Gardą przyjemności kulinarne, za które teraz będę odpłacać dietą, bo włoska kuchnia w połączeniu z winem raczej dietetyczne nie są. Ale zdecydowanie warto było :)


środa, 1 maja 2013

Wawer biega od dziecka


25 maja w wawerskim lesie robimy bieg dla dzieci i dorosłych! Trzeba ruszyć z kanap mieszkańców Wawra i oderwać dzieciaki od komputerów.

 Jaki bieg? Już wyjaśniam.

24-26 maja 2013 r. to weekend akcji Polska Biega. Co roku w taki weekend odbywa się w kraju mnóstwo biegów organizowanych przez małe kluby, samorządy albo nawet samych biegaczy. Zdarzyło mi się już kiedyś zorganizować bieg w ramach tej akcji – w zasadzie mikrobieg z udziałem 5 osób, co fotoreporter wysłany z Gazety przyjął z pewnym zawodem, ale i rzekłabym, rozbawieniem. W każdym razie na zdjęciu w Gazecie byliśmy, z podpisem „najmniejszy bieg akcji”.  Korciło mnie, żeby w tym roku znów zadziałać, bo lubię takie akcje – ale tym razem trochę zwiększyć skalę. Wydarzenia, jakie potem nastąpiły, przeszły moje oczekiwania, gdyż nastąpił efekt kuli śniegowej.

Pomyślałam że fajnie by było zrobić 2 biegi podczas jednej imprezy:

- dla dzieci - Bieg do Czarodziejskiego Drzewa na ok. 400 m polegający na dobiegnięciu do drzewa obwieszonego/obłożonego owocami i słodyczami oraz

- dla dorosłych – bieg na 5 km  - prawdopodobnie w formule Biegu Na Czuja, czyli nie wyścig, ale bieg na wyczucie tempa, gdzie wygrywa ten, kto będzie najbliżej deklarowanego czasu.

Wspomniałam o tym koleżance działającej w Stowarzyszeniu Otwarte Drzwi w Wawrze, a ona tak się zapaliła do pomysłu, że wkręciła w udział to Stowarzyszenie, działającego w nim księdza z lokalnej parafii, a potem jeszcze nawiązała kontakt z Urzędem Dzielnicy Wawer.  W efekcie robimy bieg na ponad 200 osób, z dofinansowaniem z Urzędu i parafii!

Urząd pożyczy bramę startową, nadleśnictwo otworzy szlabany na biegowej ścieżce, ksiądz z ambony wezwie wiernych do startu ;-), a sklep biegowy Sport-Guru, który przyjął ofertę współpracy, obiecał dać zawodnikom kupony rabatowe. Dofinansowanie przyda się na medale dla dzieci, słodycze i wodę dla zawodników. Jak się okazuje, chęci do zrobienia czegoś fajnego są o wiele większe niż parę lat temu i myślę, że możemy liczyć na naprawdę sporo zawodników. Niestety musimy ustalić limit biegaczy, bo w końcu nie jesteśmy agencją na miarę Sport Evolution, która robi imprezy na tysiące osób. Ogarnąć 150 dorosłych i setkę dzieci w lesie i tak może nie być łatwo, ale spróbować warto. Grupa znajomych zadeklarowała chęć pomocy przy obsłudze, więc musi się udać! 

Informacje o zapisach na bieg już w przyszłym tygodniu :)