poniedziałek, 17 września 2012

Debiut w Jabłkolandii

No i już po... przebiegłam 21,097 km i mogę sobie wpisać życiówkę na nowym dystansie. Wpisałabym ją zresztą bez względu na wynik czasowy, bo to mój pierwszy półmaraton. Szkoda tylko, że biegłam go sama. Wojtek pechowo przeziębił się solidnie ponad tydzień temu i pogarszało mu się z dnia na dzień, co oznaczało brak treningów, ale też konkretne osłabienie. Kiepska baza pod debiut w półmaratonie, więc nie dziwię się, że odpuścił.
Na biegu miałam farta - wszystko zagrało, począwszy od pogody, a skończywszy na moim czasie. Tarczyn może się poszczycić świetną trasą - po asfalcie, a nie kostce, wśród domków, sadów uginających się pod czerwonymi jabłkami i lasów.

A odbyło się to mniej więcej tak:
Po lekkim śniadanku opuszczamy nasz Wawer i kierujemy sie na Tarczyn. Na tylnym siedzeniu zamiast dzieci rower. Niestety, dzieci mają już swoje zajęcia (Tomek mecz wyjazdowy, Bartek zbiórkę i grę terenową), więc nie ciągniemy ich na siłę. Rower ma służyć za pojazd mojego pace-makera vel wspieracza duchowego, bo umawiamy się że od 15 km Wojtek dołączy do mnie na trasie, poda mi żel, wodę i dojedzie ze mną do mety.
Na miejscu szybki odbiór pakietu i lekkie zdziwienie, gdy z koperty oprócz czipa wyciągam dyplom ukończenia półmaratonu in blanco. Hm, w takim razie czołgać się będę, a ukończę, no bo jak inaczej, skoro dyplom już dali :) Wszystko idzie zgodnie z planem - mam w głowie rozpiskę czasów, ustalone średnie tempo 5:25 (założenie pierwotne to pierwsza dycha w 5:30 a druga 5:20)  i cały zestaw ciuchów, muzyki oraz akcesoriów typu spinki, skarpety kompresyjne, itp.

Pełen optymizm podczas rozgrzewki

 


Kilometr rozgrzewkowego truchtu, rozciąganie i dołączam do rozgrzewki - dziwnej bardzo. Prowadzi ją jak widać weteranka zajęć typu TBC, ABS, fat burning i tego typu skakanki. Niewiele to ma wspólnego z rozgrzewką biegacza, ale niech tam. Potem kiedy już chwile nas dzielą od startu i pan przez głośnik podaje info techniczne o pomiarze czasu, zostaje zagłuszony nagłą kontrą z drugiego mikrofonu "Proszę Państwa, bardzo ważna wiadomość, napisaliśmy hymn Półmaratonu w Tarczynie i go właśnie odśpiewamy". OK, a więc śpiewamy, razem z długowłosą panią na scenie, ktora tego dnia jest tam główną diwą.  Wreszcie start!
Na pierwszym kilometrze Garmin pokazuje 5:20 - git, za chwilę 5:09, 30 sek. później 5:05. Za szybko, opanuj się kobieto, bo za to zapłacisz. Super mi się biegnie, ale pamiętam wpisy doświadczonych półmaratończyków "Zacząłem za szybko...". Z pokorą zwalniam i daję się wyprzedzić chyba wszystkim. Pocieszam się, że potem może ja ich łyknę.

Jeszcze świeżynka - 1 km

Na 4 km nagłe kłucie pod prawym żebrem. O fuck! Nie, tylko nie to. A jednak to - kolka, która ciśnie coraz bardziej. W biegu się masuję, robię głębokie wdechy - nic nie pomaga. Planuję postój i skłony, ale póki co nie zwalniam. Myslę, jak to będzie biec z kolką przez najbliższe 17 km i cienko to widzę. Przypominam sobie cytaty z "Brain Training  for runners" - Master your suffering, embrace your pain. Ok, do 10 kilometra ćwiczę się w akceptacji bólu w klacie. Na wodopoju przy 10 km poświęcam  30 sek., piję i robię skłon. Pomaga i powoli kolka mija, hurra!
Przez parę ładnych kilometrów biegnę ramię w ramię z miłą panią w koszulce ingżycie.pl, której pasuje moje tempo i tak się holujemy nawzajem.


W międzyczasie mija nas na kontrapasie "czarna pantera" - niesamowicie szczupły Kenijczyk, który jak się okazuje zrobi rekord trasy, potem inni, m.in. Leszek  i Ania  (Blogacze).





 Niespodziewanie na 13-tym pojawia się Wojtek i od tej pory jedzie obok. Nie ma pomiaru czasu, więc to ja wyznaczam tempo ale czuję się lepiej, że jest ze mną. Robi foty, zagaduje, na 15-tym wmusza we mnie żel (jem pół). Zresztą na marginesie high-techowy Isogel kompletnie nie zdał testu. Spróbowałam 2 dni przed biegiem i zemdliło mnie po 2 łykach. Wybrałam poczciwą Aptonię z Decathlonu. 17 km, 18 km - idzie nieźle. Mam świadomość, że to nowość dla mnie, bo nigdy nie przebiegłam więcej niż 18. Nogi trochę bolą, ale gorzej z oddechem, jednak w głowie jest napęd -"jesli to przebiegniesz, to zrobisz w tym roku VI.2 w skałach". "Nie stawaj, musi boleć, ale dasz radę" - takie tam gadki z samą sobą. Niestety towarzyszka zostaje z tyłu, mam trochę wyrzuty sumienia, ale ciągnę do przodu. Na 20-tym kilometrze wiem, że to już prawie koniec, ale ledwo żyję. I w tym momencie dostaję kopa, bo w uszach pojawia się "Lose yourself" Eminema.


Perfekcyjny rytm do biegu, dobry tekst:
Look, if you had one shot, one opportunity  To seize everything you ever wanted in one moment
Would you capture it or just let it slip?   I will capture it. Wyprzedzam na podbiegu.
Są znajomi, przyjechali z Wawy tylko pokibicować (!). Paweł w dżinach i trampkach dołącza i biegnie ze mną samą końcówkę. Biegnę, przede mną pusto, więc zamykam na chwilę oczy i jestem biegiem, biegnę całą sobą, nie ma nic innego wokół, tylko moje kroki, rytm, oddech, walka. Najgorsza jest ostatnia prosta, umieranie, tempo 5:05,  już nie mogę, jednak biegnę. "Ewa dawaj, przyspiesz trochę" - to dzięki koszulce Blogaczy z imieniem nagle jakiś nieznajomy daje mi osobisty doping.  Wpadam na metę i z medalem padam pod płotkiem.

Radość!!!!!!! Zmęczenie, ale przede wszystkim szczęście, że dałam radę.  Czas zgodnie z planem czyli 1:54:43.  Średnie tempo 5:24 (oczywiście plan 5:30 do dychy, a 5:20 od dychy nie wyszedł, bo miałam skoki prędkości przez cały dystans w dół i w górę, ale średnio wyszło OK). Już myślę o Warszawskim na wiosnę. I myślę, że chyba nigdy nie przebiegłabym 2x tyle czyli maratonu.

ps. dziś najbardziej bolą mnie mięśnie "oddechowe" a nie nogi :)

18 komentarzy:

  1. Gratulacje! Świetny wynik jak na debiut :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję :) Świetny wynik, też w niego celuję w debiucie, ale co wyjdzie to zobaczymy. Podziwiam za to, że nie dałaś się ponieść i zwolniłaś na początku, ja mam z tym problem.

    OdpowiedzUsuń
  3. wielkie brawa i gratki Ewa:) świetna relacja :)Pozdrowaśki ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje :) A co do maratonu to lepiej nie myśleć, że to dwa razy tyle, tylko że za półmetkiem zaczyna się kolejny półmaraton. Można nawet stoper wyzerować. Głowie na pewno to pomaga, a wiadomo że ona rządzi całą resztą :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wielkie gratulacje! Szczególnie podziwiam za walkę z kolką. Chyba też muszę się zapoznać z tą książką z której porady ci pomogły. Czy da się ją kupić w Polsce?

    OdpowiedzUsuń
  6. Brawo, brawo! Rewelacja! Świetny czas, wszystko zgodnie z planem - gratuluję.
    A tej kolki to współczuję, latem zdarzało mi się to w czasie treningów stosunkowo często - okropność.
    I w ogóle wygląda na to, że Tarczyn to świetna impreza, za rok postaram się wziąć udział.

    OdpowiedzUsuń
  7. brawo, wielkie gratulację. wynik jest bardzo dobry. ja w zeszłym roku miałem tam w debiucie 02:00:50. także wydaje mi się, że dałaś czadu. bardzo fajna relacja no i zdjęcia.

    teraz tak piszesz, ale szykuj się do maratonu w przyszłym roku...

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak się naczekałaś na debiut i - proszę! Pełen sukces :) Cieszę się i gratuluję z całego serca.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny opis aż przyjemnie się czyta. Gratulacje jeszcze raz i nie przejmuj się maratonem - dasz radę, moim zdaniem od połówki do całego maratonu to już nie jest taki skok jak od 10km do połówki. Jak się biega regularnie choć trzy razy w tygodniu to na wiosnę da radę!

    OdpowiedzUsuń
  10. O rany, jestem zarumieniona po kokardę - tyle gratulacji i pochwał, dzięki! Ten półmaraton to naprawdę ciekawe doświadczenie jak się dotąd biegało max dyszkę - tak sterować prędkością, żeby jej wystarczyło na 21 kilometrów i żeby nie paść :)
    @Hanka - no faktycznie, wyczekany ten debiut, ale może to i dobrze. Dopiero teraz byłam tak naprawdę na to gotowa.
    @Leszek - jeśli maraton to może za rok, na wiosnę znów pół - tym razem w Warszawie. Chyba że przestanę się wspinać wtedy szybciej (ale oby nie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Zapomniałabym - @3chani.blox.pl - tak książkę kupiłam przez bookcity.pl z odbiorem w Warszawie. Sciągają ją z zagranicy, Kosztowała coś ok. 60 zł.

    OdpowiedzUsuń
  12. Gratuluję. Na ostatnim zdjęciu widać, że dałaś z siebie wszystko na trasie :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Brawo! Gratuluję ogromnie! Wspaniały czas!

    OdpowiedzUsuń
  14. Gratulacje! Szczególnie jestem pod wrażeniem dobrej dyscypliny jeśli chodzi o tempo w debiucie.
    Gwarantuję, że zamarzysz wkrótce o maratonie :)

    A na marginesie ciekawą masz playlistę. Podzielisz się?

    OdpowiedzUsuń
  15. Dzięki jeszcze raz - no faktycznie na końcówce to już więcej bym chyba z siebie nie wykrzesała - dobrze że był za metą płotek, co by się można na nim z lekka osunąć :)
    Mauser, o playliscie w takim razie a następnym poście - może jutro, pojutrze :)

    OdpowiedzUsuń
  16. dołączam się do gratulacji, super czas jak na pierwszą połówkę, oby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  17. A właściwie to dlaczego nie miałabyś przebiec maratonu?
    Gratuluję udanego debiutu! Teraz może być tylko lepiej, szybciej albo dłużej! pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  18. @ biegnewiecjestem - bo musiałabym biegać 50-50 km tygodniowo żeby się przygotować? bo musiałabym w związku z tym ograniczyć czas na wspinanie :) Ale jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, jesli mi sie fajnie pobiegnie na wiosne połówkę w Warszawie, to kto wie...:) Poki co 2 lokalne dyszki przede mną

    OdpowiedzUsuń