sobota, 2 czerwca 2012

To nie miało prawa się udać :)

a jednak się udało - zrobiłam życiówkę na Biegu Ursynowa!
Ale po kolei: Tydzień temu pobiegłam piątkę w Ekidenie. Bardzo się starałam i motywacja była, że hoho, jednak wynik tylko o 9 sekund lepszy niż rok wcześniej czyli 24:50.  Może to ten upał, może podbiegi na Kępie Potockiej, a może po prostu to jest moje tempo i wyżej ... nie podskoczysz - o, tak sobie myslałam.
Tydzień później czyli właśnie na 2 czerwca radośnie zaplanowałam sobie kolejny start na 5km, więc miałam cichą nadzieję że tu lekko się poprawię - może do 24:30, albo nawet (tak marzyłam) do 24:15. Pobicia życiówki (23:57) nie brałam nawet pod uwagę.

We wtorek porobiłam interwały 6 x 3 minuty w tempie 5:00, w czwartek wypluwając płuca ganiałam z Wojtkiem po górkach w Falenicy i tyle by było trenowania przed Ursynowem. Za to doładowałam sobie na ściance - niedługo wypad w skałki i mam tam coś zawalczyć, więc konkretnie męczyłam bicepsik, przedramię i paluchy.  Ostatni trening wypadł wczoraj i przez ponad godzinę wymyślałam sobie różne buldery - głównie na siłę palców, bo jak wiadomo nasza Jura to drogi głównie po dziurkach i bez "szpona" nie porządzisz ;-) Wyszłam jak już nie miałam siły utrzymać w rękach nawet butelki z Nałęczowianką.
 
Zmęczenie rozjechało mnie jak walec pod wieczór, a w planach były jeszcze Ursynalia! Slayer, Chassis i przede wszystkim Limp Bizkit, ktory był naszym głównym celem. Niestety, line-up festiwalu bezlitośnie wskazywał że na Limpa poczekamy sobie do godz. 23:30. Jak podsumowałam zmęczenie po wspinaniu, godzinę koncertu i zaplanowany na sobotę Bieg Ursynowa to stało się jasne, że umieszczając w moim kalendarzu wszystkie te 3 wydarzenia obok siebie w odstępach kilkunastu godzin musiałam być chyba w innym wymiarze, albo doznałam zwarcia na łączach.  

Koncerty były za to super. Przyszliśmy jak grął Slayer, trzęsąc wszystkimi oknami w akademiku i okolicznych blokach. Po wstępnych przesłuchaniach na Youtube stwierdziłam niedawno, że chyba nie wyrobię na Slayerze i schowam się gdzieś w kiblu albo bufecie, ale atmosfera koncertu live mi się udzieliła i ogólnie uznałam, że ... coś w tej muzyce jest ;) SLAYER KURCZE!  ((sic!) takie grafitti pojawiło się wczoraj koło nocnego na bloku na przeciwko SGGW gdzie był koncert.)
Potem zagrał Chassis - polski zespół hm... rockowo-metalowy, zwycięzcy konkursy kapel. Też dawali radę. A przed północą na scenie pojawił się wreszcie Limp Bizkit i zapodali takie granie, że już nawet przez chwilę nie żałowałam, że tam jestem.

Fot. SoWwa

  Do domu dotarłam o 2 w nocy po paru godzinach stania, podrygiwania i machania łapami, a rano stwierdziłam, że ledwo trzymam się na nogach. Niewyspana, zmęczona. I ten wiatr! Pogoda na deskę a nie bieganie. Marudzeniom nie było końca.

Przed 12-tą na miejscu biegu piździawica jak w kieleckim. Rozgrzaliśmy się jednak na tyle, że się rozebrałam do t-shirtu, chociaż wstępnie miałam biec w 2 warstwach. Spotkałam jeszcze na krótko przed startem Emilię, a potem Marcina, no i ciach - poszło! Tym razem zaczęłam dość wolno. Było pod wiatr. Wojtek-torpeda poleciał do przodu, Pawła plecy też oglądałam przed pierwsze 1,5 km i miałam już myśli, żeby odpuścić tę nierówną walkę i toczyć się statecznie do mety. Ale nóżki zaczęły się kręcić i jakoś to szło. Ciekawe, że nie miałam Garmina, bo Wojtek zabrał, a nie widziałam oznaczeń kilometrowych aż do 4-tego km. A zatem był to trochę bieg na czuja.

Zdawało mi się że znów jakieś 25 min mnie czeka w tabelce wyników, ale kiedy zobaczyłam że na 4-tym jestem przed 19-tą minutą, dotarło do łepetyny, że nie jest źle - "postaraj się jeszcze tylko 5 minut", powiedziałam sobie. No i jakoś dociągnęłam, a stoper pokazał .... nie wierzyłam w to... pokazał 23:22. Jak się okazało oficjalnie wyszło 23:21 netto czyli poprawa życiówki o 36 sekund, ale moich czasów z ostatniego roku o 1,5 minuty. Lalalala! Normalnie nie piję, ale dziś to po prostu własnie raczymy się czerwonym Bordeaux, bo jest co świętować. Wojtek na przykład pobiegł piątkę w 22 minuty czyli o 2 minuty !!! lepiej niż Bieg Konstytucji. Zdrowie wszystkich tu obecnych!

ps. Zapomniałam dodać że zarąbali mi koszulkę z długim rękawem Biegnij Warszawo po biegu :( Kibicująca koleżanka mi ją oddała, położyłam ją na trawie i odeszłam robić poniższą fotkę - po paru minutach jak wróciłam już jej nie było :(  Sorry że tak podsumuję ale "oto Polska właśnie"
 

5 komentarzy:

  1. Gratuluję, rewelacyjny czas! Trasa owszem, szybka, ale pogoda do życiówek fatalna (wiatr!), tym większym "szacun" Ci się należy.
    I kurczę, zazdroszczę Ci tego koncertu :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szacuneczek, gratki i w ogóle... zdrówko ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję! Należało Ci się za wszystkie przejścia zdrowotne w ostatnim roku i za fajne podejście do treningów :) A bluzy szkoda. Niech się nią złodziej udławi :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki! :) Powiem Wam, że nabrałam znów większej ochoty na bieganie, zostałam zmotywowana życiówką i oczywiście teraz mam plan poprawić wynik na 10km. O!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bicie rekordów zawsze motywuje do dalszej pracy, tak trzymaj!:)

    A koszulki wielka szkoda, to w tej chwili chyba moje ulubione biegowe ubranie i na pewno bym się wkurzył. Wstyd, że coś takiego miało miejsce.. :/

    OdpowiedzUsuń