Jesli o mnie chodzi to było zmiennie - najpierw chciałam biec, więc się zgłosiłam do Bartka - Kapitana.
Nasz Skipper z Emilią i Michałem |
Potem wyszły na jaw jakieś moje cholerne problemy zdrowotne nr 1500-100-900 czyli tyłozmyk, zrotowane kręgi i coś tam. W związku z powyższym się wypisałam, bo Blogacze się szykowali na bicie trójki, a ja co najwyżej na wizytę u osteopaty. W końcu jednak na Biegu Konstytucji okazało się, że mogę biegać, co prawda nie za szybko :), ale wyrozumiały team Blogaczy przyjął mnie z powrotem, mimo moich ostrzeżeń, że mogę zamulać na trasie.
Pozostało przygotować HR-maxowe koszulki i trenować. Oba te działania szły opornie, ale jakoś dało radę i zameldowałam się 27 maja rano na Kępie Potockiej. Miejsce też było dla mnie zaskoczeniem, bo byłam wcześniej pewna, że znów bieg odbędzie się na Polach Mokotowskich, co wiązało się z nadzieją na płaską trasę i lepszy wynik niż rok temu (24:59). Tu jednak okazało się się, że trasa jest ciekawa, ale nie płaska. To znaczy niezupełnie płaska, więc i wynik był niezupełnie lepszy (24:50). Może byłoby lepiej gdybym:
- lepiej się rozgrzała (Hanka przybiegła tak szybko ze swojej zmiany, że się zestresowałam brakiem czasu i zamiast zrobić na rozgrzewce planowy kilometr wolno, a potem z pół kilometra przebieżek polatałam całe 7 min wokół niebieskich tojtojek, nie chcąc się oddalać od strefy zmian, a moje przebieżki były znikome. Potem zaś tkwiłam w boksie zmian czekając na pałeczkę od Krzyśka i podskakując z nogi na nogę, żeby chociaż trochę rozruszać mięśnie :)
Ewa i Emilia w boksie :) |
- nie biegła na ssaniu (no cóż, pożywne śniadanko zjedzone o 7 rano nie wystarczyło na bieg koło południa, ale z drugiej strony byłam tak nabuzowana i rozgadana, że nie przyszła mi do głowy nawet wycieczka do baru po batona. Zamiast tego piłam izotonik i wodę, więc przynajmniej byłam jako tako "nasączona")
- nie wystartowała za szybko (Wiem, na co mnie stać obecnie i jest to raczej 4:50-55 na odcinku 5 km. Pierwwszy kilometr poszedł w 4:45 i biegło się fajnie, ale koło trzeciego zaczęło być nerwowo - trasa zaczęła się dłużyć, oddech robić coraz głośniejszy, bidon Bartka coraz cięższy, a co gorsza nie za bardzo mogłam się napić, bo co go otworzyłam zębami, to przy zbliżaniu do ust się zamykał - normalnie chińska tortura)
- gdyby było trochę zimniej :)
Ogólnie jednak nie ma co marudzić, biegło się super, dzięki imiennej koszulce dostałam fajny doping od nieznajomych na trasie: "Ewa dawaj , jest moc!" i czułam że biegnę po coś, że jest coś zupełnie innego w tej walce niż podczas pozostałych imprez biegowych. Ściskałam pałeczkę, która musiała jak najszybciej znaleźć się przy mojej pomocy za metą i wiedziałam, że aż 5 osób pracowało na wynik i dawało z siebie wszystko, więc i ja nie mogę zamulać. Na ostatniej prostej wyciągnęłam rękę tak daleko, jak się da zyskując cenne tysięczne sekundy ;-)
Dalej dalej ręko Gadżeta! |
i prawie skonałam za metą.
I'm dying! |
Trójki nie pobiliśmy, ale z pewnością każdy nas przyłożył się na tyle, ile mógł do wspólnego zadania i to było piękne. I przede wszystkim poznałam sporą grupę pozytywnie zakręconych nowych biegaczy-Blogaczy, z krwi i kości, co jest dowodem na to, że jednak istniejemy naprawdę :)
fotoserwis: Blogacz - mąż - Wojtek Siwoń