poniedziałek, 5 marca 2018

Przez Lofoty trochę szybciej - przygotowania luty 2018

Kirkefjord  (30-ty km mojej trasy, dzień 1.) fot. Olaf Berntsen

W lutym zastartowałam prawie jak silnik mojego yarisa o poranku w ostatnim tygodniu - z rzężeniem, oporami, ale jak już odpaliłam po dobrym depnięciu w pedał gazu, to poszłooo. Nie ma rady, trzeba jechać ostro do przodu, bo czas leci.
Niby wyjazd na Lofoty dopiero 9 lipca, ale ani się spostrzegłam, a króciaczek luty już się skończył i do wyjazdu zostało 125 dni. A zatem parę słów o lutym, bo to był ciekawy miesiąc. 

Ćwiczenia 
Po pierwsze wzięła mnie w obroty Ula Niemiec - fizjoterapeutka i trenerka z klubu Core Fitness i boleśnie uświadomiła już na pierwszym treningu, że bliżej mi do momentami do meduzy, a momentami do Pinokia niż do silnej i wyćwiczonej ultraski. No niestety, człowiek sobie biega regularnie i wydaje mu się, że wszystko gra, ale ćwiczenia na stabilizację i siłę, które miałam wykonać pod okiem Uli, bezlitośnie obnażyły moje braki w tym temacie. A braki w stabilizacji i sile mięśni głębokich to prosta droga do kontuzji na zasadzie sumujących się mikroprzeciążeń.
Kupiłam więc na grouponie karnet na siłkę, dostałam 2 zestawy ćwiczeń i po prostu wzięłam się do roboty.


Plyometria, stabilizacja, wzmacnianie pośladków i mięśni głębokich to moja główne zabawy w poniedziałki i środy. Wychodzę z sali umordowana, więc naprawdę nie mam już siły na selfiaczki w szatni z wypiętym do lustra pośladem, sorryyyy. 

Ula wiedząc, że mam w planach bieg z plecakiem 6 kg, wymyśla mi np. wykroki przez całą salę z podskokiem pod obciążeniem w postaci 5-kilowego worka bułgarskiego czyli czarnego "pieroga" na karku, tudzież wbieganie z tym pierogiem po schodach. Fajna w sumie ta orka - a już najbardziej ze wszystkiego czekam na moment, kiedy zobaczę, że to co tydzień czy 2 tygodnie wcześniej było masakrą, teraz idzie już zdecydowanie lżej. W lutym zrobiłam w sumie 9 treningów ogólnorozwojowych, a w kolejnych miesiącach chcę robić je 2-3 x w tygodniu. Może w końcu przestanę być pinokiem.

Bieganie 
Stuknęło 27 godzin i łącznie 281 km biegu w lutym. Teoretycznie sporo, ale żaden bieg nie miał więcej niż 26 km i tu chyba trzeba będzie z czasem wydłużyć, żeby przygotować się do tych 50-60 km dziennie. Plan co prawda układa Artur, który zawsze dobrze mnie przygotowywał do moich różnych startów więc i teraz powinnam mu zaufać i robić to, co rozpisze mi w tabelce. Z podsumowania biegów wychodzi, że w lutym zdecydowanie szłam na jakość, a nie na ilość, jeśli chodzi o treningi. 



Były dwa razy zawody w Falenicy czyli ZBG (Zimowe Biegi Górskie), chociaż ja raczej nazwałabym je ZAK (czytaj: zajebiście aktywny kross), a nie ZBG. Podczas ZAK wypluwam płuca i osiągam maxy wydolności.

Falenica, ZAK ZAK :)



Były też na treningach szybkie 3-minutówki, 300-metrówki, tempówki, 10-12 kilometrowe BC2 i krossy towarzyskie, które też mają swój walor nie tylko społecznościowy, chociaż gadamy na nich szybciej niż biegamy. Tak więc po prostu działo się.


Pobawiłam się też trochę w BnO, a konkretnie na Wesolinopodczas którego próbowałam nauczyć się czytać mapę i odnajdywać w lesie wyznaczone punkty. Trochę jestem lapeta, jeśli chodzi o orientację w terenie, więc idzie mi to wolno, ale jakoś idzie i trzeba przyznać, że całkiem fajnie jest się tak przeciorać po krzakach i dziurach (sorry, fachowo nazywa się to "nieckach") raz na 2 tygodnie. 


A tak, przy okazji - słucham sobie właśnie książki Kaji Nordengen "Mózg rządzi", w której jest ciekawy rozdział o naszych wewnętrznych komórkach nerwowych miejsca, kierunku i orientacji. Naszym wewnętrznym kompasie, który każdy z nas ma. Niestety u większości osób jego niezawodność spada na łeb na szyję tym szybciej, im częściej korzystamy z GPS-ów, które robią robotę za nas, ale jednocześnie otępiają i powodują, że zatracamy pierwotne umiejętności odnajdywania drogi w nieznanym nam miejscu na podstawie zwykłej mapy, opisu czy podanych nam punktów charakterystycznych. 
Z książki płynie jednak pocieszające przesłanie, że orientację przestrzenną można wytrenować, a zatem hasło na marzec "wyłącz swojego GPS-a". 


Regeneracja 
To trzeci element układanki, bez którego nawet najlepsze treningi na dłuższą metę dadzą jedną wielką porażkę, zamiast wymarzonego sukcesu. Wielkich osiągnięć tu nie mam, ale przynajmniej staram się ćwiczyć w domu jogę, rozciągać, rolować i koło 23 być w łóżku. Tylko tyle i aż tyle. Kupiłam też sobie 5 kg soli bocheńskiej bogatej w mikroelementy i jak śledzik będę się moczyć w słonej wodzie raz na tydzień.


A jakie plany na marzec?

  • Więcej treningów dzień po dniu, które nauczą moje ciało i mózg pracować na zmęczeniu.
  • Regularne ćwiczenia (z pilnowaniem kolanek, które lubią lecieć w przysiadzie do środka)
  • Zrzucanie wyhodowanych w zimie dodatkowych paru kilogramów. Tak wiem, że wyhodowane u biegaczki kilogramy to paradoks, ale każdy kto biega, zdaje sobie sprawę, że samym ruchem sprawy wagi się nie załatwi, bo po prostu im więcej biegasz, tym bardziej chce ci się jeść. Tak więc patrzę z nadzieją w pierwszy wiosenny miesiąc tego roku, kiedy bardziej niż gorącej zupy zachce mi się świeżutkich nowalijek. Liczę że marzec będzie czasem lepszego odżywiania i ogólnie "czystej michy" (no z małym odstępstwem raz w tygodniu, żeby nie zwariować).

A zatem, do boju i OZD!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz