czwartek, 8 czerwca 2017

Tatry po raz pierwszy i niepokojące wnioski



Jabadabaduuu! Udało się! 

Tak bardzo chciałam i JA pojechać na bieganie w Tatrach. I JA, bo większość moich biegowych znajomych już tam była albo regularnie jeździ. Mi pozostawało do tej pory lajkowanie ich zdjęć, ochy i achy oraz zapowiedzi, że kiedyś tam dotrę. Jednak dupościsk przed Lavaredo Ultra Trail (jeszcze 15 dni!), którego trasie zdecydowanie bliżej do Tatr niż do Łemkowyny, spowodował, że zebrałam szanowną w troki i w końcu pojechałam. Najlepiej, bo z Pąpkinsami.

pĄ-ekipa 

pĄ-dziewczyny kibicują zawodnikom Biegu Marduły
Nie wdając się w szczegóły miałam do wykorzystania całe 1,5 dnia i chyba wykorzystałam to w 100%.
A od czego góralka z niziny mazowieckiej zaczęła swoją przygodę z tatrzańskimi szlakami? Ano od trasy Biegu Marduły. 
Nie, nie zapisałam na zawody, bo nie jestem krejzolem, żeby rzucać się na skyrunningowe ściganie bez postawienia wcześniej stopy na tych ścieżkach (do tej pory Kasprowy odwiedzałam wyłącznie zimą, żeby jeździć na nartach na Hali Goryczkowej i Gąsienicowej).
Ale kolega Rav, bywalec Tatr, poproszony przeze mnie o ułożenie fajnej trasy na mój rekonesans, przysłał mi rozpiskę, która mi początkowo nic nie powiedziała, natomiast moi współtowarzysze podróży do Zakopca zidentyfikowali ją w lot jeszcze na wylotówce ze stolicy. -

No to lecisz Mardułę, Ava!

Zadrżałam, ale pomyślałam - a co mi tam! Jak nie będę musiała się ścigać (czyt. zero pressure) to mogę spróbować. W końcu trasa Marduły wiedzie przez najpiękniejsze ponoć fragmenty tych gór.
"Poleciałam" więc. Poleciałam jest w cudzysłowie, bo oczywiście więcej było człapania niż górskiego biegu, ale większość Marduły (bez końcowych kilku kilometrów) zrobiłam. Widoki cudowne, szlaki niesamowite, Przełęcz Karb kosmiczna!

Czarny Staw Gąsienicowy

Widok z okolic Kasprowego

Na przełęczy Karb

Kiedy już się tam wtarabaniłam, popatrzyłam na Czarny i potem na Zielony Staw Gąsienicowy to zrozumiałam, znaczenie słów "mountains are calling and I must go". Mast goł bez dwóch zdań - też mnie już teraz to dopadło.Piękno, spokój, potęga gór - długo by wymieniać. 

Wnioski z weekendu są jednak dość niepokojące:

1.  Jeśli do tej pory wydawało mi się, że jestem biegaczką górską, to faktycznie wydawało mi się.

2. Góry górom nierówne. Tatry to kompletnie inna zabawa w górskie bieganie niż wszystkie ultramaratony (chyba 8 ich było) które do tej pory robiłam.

próbka szlaku  - zejście z Karbu
3. Dotarło do mnie, że tak ćwiczę sobie od dawna nogi od łydek w górę na tyłku kończąc, a nie pomyślałam, że kluczowe jest porządne wzmocnienie stawu skokowego. Ile razy mi się krzywo stanęło na tatrzańskich kamulcach nie zliczę - cud że nie zaliczyłam gleby. Przy okazji zrozumiałam, że słabe kostki przekładają się na słabą psychę. Obawa przed wykręceniem nogi przy zbiegu z Kasprowego powodowała, że w trudniejszych partiach nie byłam w stanie puścić się w dół, tylko uprawiałam raczej pokraczne zbiego-schodzenie połączone z wyszukiwaniem bezpiecznych miejsc do postawienia stopy. Taka technika zdecydowanie nie dodaje szybkości na zbiegu :)

Bieg Sokoła 2017 - Dolina Białego fot. Jacek Deneka (Ultralovers)
Jeżeli więc Lavaredo ma szlaki podobnie najeżone kamieniami jak Tatry, to jestem trochę w czarnej dupie, bo bieganie w Bieszczadach, Beskidach, Sudetach czy nawet na Maderze, nic a nic mnie nie przygotowało do tego, co spotka mnie w Cortinie 23 czerwca. No może najbliżej do tego rodzaju biegania było na pierwszych 50 km na Istrii (uff, że ją zrobiłam).

Najpoważniej obawiam się więc właśnie o kostki - bo żeby biegać po takim terenie to oprócz głowy trzeba mieć stabilizację i elastyczność w pęcinkach. Oczywiście "Nauka biegania w Tatrach w weekend" tylko w teorii mogła się zakończyć sukcesem. Może jeszcze 10 takich wycieczek i mogłabym powiedzieć, że swobodnie się tam czuję. Tymczasem liznęłam tylko temat i poznałam swoje słabe strony. Drugiego dnia, gdy robiłam wycieczkę na Wielki Kopieniec, nadal lekko paraliżował mnie strach przed szybkim biegiem w dół, ale było już trochę lepiej z tą swobodą.
A po powrocie rzuciłam się na domowe ćwiczenia stawu skokowego jak dzik na żołędzie, próbując choć trochę go wzmocnić.

W Tatry na pewno wrócę. Działają jak magnes, ale chwilowo muszę mysleć o włoskim 120-kilometrowym ultra, na którego starcie stanę już za 2 tygodnie. Mimo tego całego strachu przed stromiznami, kamienistymi ścieżkami opisywanymi jako "tricky and technical", gdzie można zostawić pół górnej szczęki, z jedynkami na czele, cieszę się na Lavaredo jak głupek, nawet jeśli nie będę tam sarenką. Nie pytajcie dlaczego. Kto biega/chodzi w górach, ten wie.  

Anton Krupicka na trasie Lavaredo: http://blog.ultimatedirection.com/lavaredo-ultra-trail-119k/


Fragment trasy LUT dookoła Croda Lago.


1 komentarz:

  1. Ach Tatry moje ukochane, mogę tam dniami i nocami przemierzać szlaki

    OdpowiedzUsuń