poniedziałek, 13 lipca 2015

Gdy kuje

Łeba - kiedyś

Tym razem nie będzie o bieganiu. Będzie o sporcie, który kiedyś był dla mnie absolutnym numerem jeden, wrytym w moją głowę tak mocno, że czytając na klatce schodowej napis "Serwis wind" miałam natychmiastowe skojarzenie, że to meteo serwis dotyczący wiatru. Tak mocno, że gdy miałam kiedyś samochód w warsztacie, na jeden dzień wypożyczyłam fiata palio z bagażnikiem, żeby tylko dojechać ze sprzętem na prognozę. Byłam totalnym windsurfingowym freakiem. Prowadziłam stronę windsurfingową wind4u.com.pl (już jej nie ma niestety), zorganizowałam babski obóz windsurfingowy na Prasonisi i różne takie. Pływałam na desce w 7-mym miesiącu ciąży, a także 4 tygodnie po porodzie, chociaż musiałam pożyczać trapez, bo w swój się nie mieściłam :)

Młodą matką będąc (w wózku 4-tygodniowy syn)

Każde wakacje były tam, gdzie wiało. Ba, w erze nauki na Zalewie Zegrzyńskim potrafiliśmy z Wojtkiem jechać nad Zegrze w tygodniu po pracy, jeśli tylko ruszały się lekko listki na drzewach, albo na jeden dzień na Hel.



Co ciekawe, nigdy nie osiągnęłam jakiegoś wysokiego poziomu, jeśli chodzi o zwroty (umim rufę i sztag - koniec) czy jakiekolwiek triki. Wiadomo fajnie by było trzaskać jakieś 360-tki, duck gybe'y czy inne loopy, żeby kopary widzom opadały, ale ja po prostu lubię pływać, czuć pęd wiatru, wodę i słońce na twarzy - na płaskim, na falach, byle wiało i to mocno. Lubię poskakać, jeśli są warunki i troszkę pozmagać się z akwenem :)




Freakiem windsurfingowym już chyba nie jestem, chociaż zawsze gdy wieje, moja pierwsza myśl to "popływałoby się". Doszły jednak inne rzeczy, rodzina się powiększyła, wyjazdy zrobiły się droższe, pojawiło się wspinanie, potem bieganie.

Teraz pływam głównie na wakacjach, ale zawsze kuszą mnie takie prognozy jak ta, która trafiła się 9-10 lipca. Lipiec to tradycyjnie kiszka wiatrowa w Polsce - w Chałupach pełno tam wtedy mistrzów stylówy wind- i kitesurferskiej. Gacie i japonki Billabonga, koszulka O'Neilla, okularki z białymi oprawkami i masa opowieści przy browarach, jak to by oni pływali, gdyby wiało. Ale nie wieje, więc gawędą Hel w lecie stoi, a nie pływaniem. Dlatego ta prognoza to była perełka i postanowiłam, że muszę wykorzystać fakt, że tak (jak to mówią) kuje, czyli wieje. 

Tak się złożyło, że tym razem pojechałam sama - po 2 tygodniach siedzenia w upale po 10 godz. dziennie nad tłumaczeniem sprawozdań finansowych miałam tak zryty beret, że musiałam się oderwać i spuścić umysł z łańcucha. Na szczęście mój super tolerancyjny mąż dał zielone światło, więc zapakowałam do yarisa deskę, trzy żagle i sru pojechałam. 

Tak wyjazd bywa genialny - niby nie masz do kogo zagadać, ale jesteś panem swojego dnia i swojego losu. Pływałam gdzie chciałam i ile chciałam, robiłam to, co chciałam robić i nie musiałam iść na żaden kompromis. To było fantastyczne. A i tak spotkałam się w Rewie z Asią i jej mężem, więc miły wieczorek przy piwku był. W każdym razie głowa dostała ogólnie w prezencie mega chillout, a ciało dostało od wiatru fantastyczny wycisk. 

Pierwszego dnia popływałam na zatłoczonym i zakorkowanym Półwyspie, a drugiego w Rewie koło Gdyni. Rewa jest fajna, bo przy odpowiednim wietrze po jednej stronie cypla jest woda płaska jak stół, a po drugiej falki, a zatem do wyboru, do koloru. Ja tym razem odwiedziłam obie strony, żeby nie było nudno. Oczywiście musiałam sama użerać się z tym całym sprzętem ale lubię ten proces - lubię taklować żagiel, przykręcać statecznik, sprawdzać, czy nie trzeba bardziej po maszcie albo po bomie pociągnąć. Przebierać się w samochodzie, znosić potem ten cały majdan na wodę.  Tak przy okazji biegaczką będąc porównałam sobie, jak strasznie czasochłonny jest windsurfing w porównaniu z takim bieganiem. Nie mówię już nawet o samym dojeździe nad akwen (400km), ale pół godziny co najmniej to przygotowanie zabawek czyli żagla i deski i przebranie się w piankę, a jak się np. wiatr drastycznie osłabi albo wzmocni, to oczywiście schodzimy z wody i jeśli mamy inne żagle, to taklujemy od nowa (tak było i tym razem, w czwartek po pół godzinie pływania zmieniałam z 5.2 na 4.5). 

Przypomniałam sobie też, jak niekomfortowy bywa to sport na przykład w porównaniu właśnie z bieganiem. Jak wieje to temperatura u nas z reguły nie rozpieszcza, więc po 2 godzinach pływania szczękałam zębami, no bo mokra głowa marzła na wietrze, a co wyschła trochę to za chwilę znów gleba i od nowa woda wszędzie. Przerwy w mokrej piance na batonik i chwilę odpoczynku też mocno wychładzają i człowiek dostaje telepki. No a na koniec demontaż zabawek, czyli zwijanie żagla i pakowanie deski, wszystko w piachu, ja w piachu, ściąganie mokrej ubłoconej pianki serwuje darmowy piling że niech się super SPA schowa. Ale kurde, uwielbiam to :) 

Tak więc nie samym bieganiem człowiek żyje, odnowiła mi się zajawka na windsurfing, a to się całkiem dobrze składa bo już za chwilę zamierzam odwiedzić jedną taką miejscówkę z wiatrem - będzie się działo mam nadzieję.


 

5 komentarzy:

  1. Ciekaw jestem, co byś pomyślała gdyby mocno wiało, dajmy na to, na starcie maratonu ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewni bym sobie zaśpiewała "I co ja robię tu,uuu? I co ty tutaj robisz?" :) Dla odmiany kiedyś pojechałam na prognozę na 2 dni i była totalna flauta bo się nie sprawdziło. Odbyłam wtedy świetny cross po helskim lesie :)

      Usuń
  2. Uwielbiam windsurfing. To jest moja wielka pasja. Bieganie jest świetne i traktuje je od ponad roku jako nowe hobbi; myślę jednak, że gdybym mieszkał w jakimś naprawdę wietrznym miejscu to na bieganie nie miał bym tak dużo czasu jak mam obecnie ;)

    Dzięki windsurfingowi byłem też w kilku fajnych miejscach. Tam gdzie mocno wieje najczęściej nie ma zatłoczonych plaż i zblazowanych urlopowiczów z drinkiem pod parasolem. Surferzy to fajni ludzie z wielką pasją, bo taką trzeba mieć żeby jechać setki kilometrów na dwudniową prognozę zabierając ze sobą tony sprzętu i wracając z drugą toną piachu z plaży.

    Fajnie że popływałaś na tej prognozie. Ja w tym czasie dzięki Twoim dawnym wakacyjnym relacjom pływałem codziennie do nieprzytomności w Palekastro na Krecie. Na bieganie nie było szansy.
    Niestety wróciłem już do bezwietrznego Wrocławia - znaczy czas poszukać na wyprzedażach nowej pary butów do robienia kilometrówek.

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie najlepiej jest mieć kilka fajnych sportów w zanadrzu - to pozwala się nie wypalić w jednym i korzystać z drugiego gdy nie ma warunków na pierwszy. Ale są bardziej magnetyczne i mniej magnetyczne ;-) Windsurfing jest bardzo magnetyczny - gdybym miała blisko na spot to też bym pewnie o wiele mniej biegała

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń