środa, 25 lutego 2015

O dwóch dziurawych cyklach i Buce

Bardzo nie lubię nie być all-in.

fot. maratonczyk.pl


Jak się już więc za coś biorę, to chcę bez odpuszczania. I chociaż codziennie rano zwlekając się wyrka pojękuję sobie z cicha, bo tu boli, tam ciągnie, nie martwię się tym od czasu, gdy Planodawca rzekł mi "Jak boli, to znaczy, że żyjesz". Tego się więc trzymajmy. Żyję!

Ale wracając do "all-in" - w tym roku w Falenicy byłam bardzo nie "all-in". ZNÓW!
Znów nie będzie medalu za udział w cyklu biegów górskich, zupełnie tak jak rok temu, buuu, chlip, smark! Dwa starty punktowane ustawiają mnie zdecydowanie poza grupą i po prostu jest tak, jakby mnie tam w ogóle nie było w tej Falenicy.  

Rok temu dopiero się zapoznawałam z tą wyjątkową trasą, na niektórych górkach musiałam przystanąć podczas zawodów, żeby oddech złapać, ale już wtedy mi się podobało. I trasa i ludzie i atmosfera. Niestety grypa postawiła mi wtedy szlaban na lutowe starty i skończyło się na dwóch biegach plus finale dla zabawy. Obiecałam sobie że za rok wrócę i normalnie w każdej edycji wydepczę swoimi trailówkami te 7 pięknych górek. 

No więc miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. Znów dopadła mnie choroba na dosłownie 4 dni przed startem ostatniej szansy, kiedy czułam się naprawdę mocna i nakręcona do walki jak mały bulterier. Niestety mały bulterier tylko zaskomlał powalony przez dużego rotweilera czyli fatalnego wirusa, który obdarzył mnie komplecikiem przyjemności (katar, kaszel, dreszcze, to unikalne uczucie rozjechania przez walec i brak sił do wejścia po schodach choćby na 1 piętro). 

Well, shit happens! Pozostaje mi start finałowy - ten dla zabawy i naprawdę tak go chyba potraktuję, bo jakoś falenickie ciśnienie ze mnie zeszło po tej chorobie.

Nie jest jednak źle, bo dopadła mnie ta najlżejsza ze zmor, których boją się biegacze. Najgorsza jest oczywiście Buka. Każdy przed nią spieprza i w ten sposób właśnie robi się życiówki.



Druga to oczywiście Kontuzja (zuo wcielone), a trzecia to właśnie Choroba.
Temperatura ciała rośnie, a forma elegancko spada. Patrzysz i widzisz, jak tygodnie zapierdzielania w tą i z powrotem, w górę i w dół szlag trafia, bo twój organizm uruchomił właśnie tryb AWARIA. Obserwujesz, jak rośnie dziura w planie treningowym przygotowującym cię do ważnego startu i zastanawiasz się, czy zdążysz nadrobić. Wkurzasz się, bo wiesz, że po chorobie znów będzie tętno jak z drugiego zakresu przy biegu w pierwszym zakresie. 

No ale co robić - nie jesteśmy cyborgami. Chociaż, mówiąc szczerze, miałam o swojej odporności nabytej dzięki bieganiu lepsze mniemanie.  

Idzie jednak ku lepszemu - jeszcze dwa dni temu nie chciało mi się nawet spojrzeć na buty biegowe, a dziś wierzę, że jak solidnie popracuję, to z kroku w tył uda mi się zrobić dwa do przodu. Co mnie nie zabije niech spier...
I znowu będę "all-in". I ucieknę Buce.



2 komentarze:

  1. Miałem tak samo z GP Poznania w biegach przełajowych. Jak nie wyjazd służbowy to choroba dziecka względnie Ślubnej. Ale jeśli nic się nie wydarzy, to się los odmieni i w tym roku medal będzie. Czego i Tobie na przyszłość życzę :-D
    PS. Tego chłopaka naierwszym planie ja już gdzieś widziałem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację - chłopak chyba za bardzo był wyraźny :) Żeby nie zapeszyć nie podziękuję ale mam szczerą nadzieję że kiedyś się uda z tym medalem :)

      Usuń