wtorek, 10 kwietnia 2012

Wspinaczkowo-psychologiczny raport z Katalonii nr 2

No to czas by coś skrobnąć po przyjeździe. Od czego by tu zacząć? Od tego, że prawie nie mogę się ruszać? Nie, to może na końcu. Pierwszy wpis o wspinaniu w Katalonii pojawił się na moim blogu w maju 2010 roku - po powrocie z tej samej miejscówki, gdzie byłam teraz.




W sumie wychodzi na to, że lubię powtarzać wyjazdy w sprawdzone, fajne miejsca. Tym razem też było super, chociaż południe Europy wcale nie było takie południowe i ciepłe, a w ciągu tygodnia zaliczyliśmy skrajne warunki od plażowych do 5 stopni i ulewy.



Pierwsze 2 dni - lampa, 25 stopni. Dzień restowy czyli przerwę we wspinaniu spędziliśmy jak wzorowi turyści wylegując się na plaży w Tarragonie i pływając w morzu o temperaturze na oko zbliżonej do lipcowej temperatury Bałtyku.

La playa w Tarragonie

Źle uczyniliśmy jednak narzekając, że pod skałą za gorąco. Dwa dni później hiszpańska pogoda okrutnie zemściła się i zesłała do naszej małej skalnej dolinki 3-dniówkę czyli naprzemiennie deszcz i chmury. Jakimś cudem skała w Margalef dość szybko jednak schnie i już parę godzin po zlewie można od nowa jako tako się wspinać.  Jednak do końca wyjazdu milutkie ciepełko nie powróciło i już wiem, że nawet do Hiszpanii trzeba zabierać ze sobą w kwietniu czapę, rękawiczki i kurtkę (których oczywiście nie miałam).

kolega na 7a

 Na szczęście mieszkałam z koleżanką w schronisku, ale nasi znajomi konkretnie dość mokli na okolicznym kempingu, a w zasadzie polu biwakowym z infrastrukturą pod tytułem kran, palenisko i stół.

Bardzo fajne schronisko El Raco de la Finestra

Co do samego wspinania, to po całej zimie spędzonej na sztucznej ściance przejście w warunki naturalne to nie takie hop siup. Przede wszystkim masakruje głowę, a właściwie psychę. Chwyty i stopnie w skale wydają się bardzo małe, a odległości między wpinkami asekuracyjnymi wręcz przeciwnie - bardzo duże. Efekt był taki, że w pierwszej połowie wyjazdu naprawdę nieźle trzęsłam portkami idąc z tzw. "dołem", a trudniejsze drogi oscylujące w granicach mojego maxa robiłam na wędkę. W pewnym momencie jednak powiedziałam basta takim praktykom, które nie tylko nie prowadzą do progresu, ale coraz bardziej zamykają głowę i powodują zastój. Postanowiłam robić "max jedną wędka dziennie". Był to dobry pomysł, bo okazało się, że jednak da się przełamać strach, powalczyć trochę i nie myśleć ciągle w kategoriach, co będzie jak odpadnę. Miałam zresztą świetny zespół wspierający, bo byliśmy w 5 osób, z których każda zagrzewała do boju i zachęcała do przełamywania lęków. Na koniec wyjazdu  udało mi się więc poprowadzić w drugiej próbie dość trudną jak dla mnie drogę "El free pendo" 6b+ .


No ale końcowa radocha szybko odeszła w cień, po tym co nastąpiło dzień po przyjeździe do Polski. Droga z Margalefu do Warszawy była długa - to fakt. Najpierw prawie 3 godziny samochodem, potem siedzenie całą noc na lotnisku i wreszcie o 6 rano lot Ryanairem (mistrzostwo w dziedzinie najbardziej niewygodnych, najbardziej pionowych foteli na świecie,wrr). Po południu w niedzielę tak mnie połamało, że nie byłam w stanie wstać z krzesła, ani wykonać nawet pół-skłonu. I tak jest w sumie do tej pory. Nie wiem za bardzo o co chodzi, bo objawy wyglądają jak co najmniej rwa kulszowa, ale na wyjeździe nie było żadnej sytuacji która mogłaby uchodzić za kontuzyjną typu wypadnięcie dysku. Może to po prostu przeciążenie, a potem zasiedzenie. Spróbowałam nawet pobiegać 20 minut w Lany  Poniedziałek, ale mimo że podczas biegu było w miarę OK, to potem zwaliło mnie z nóg. Mam nadzieję że niedługo minie ten efekt kija od szczotki zamiast kręgosłupa, bo BIEGAĆ mi się chce.



Foto: własne, Wojo

4 komentarze:

  1. Hardkorowy wyjazd! Podziwiam :) Jeśli chodzi o pokręcenie, polecam jakąś maść rozgrzewającą i dużo odpoczynku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacyjnie to wygląda na zdjęciach! Warto było na pewno mimo końcowych komplikacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Już jest dużo lepiej - wyciskający łzy masaż w Ortorehu, rozciąganie, trochę maści, trochę ketonalu i wróciłam do żywych. Nawet zdążyłam już pobiegać i się powspinać na ściance (błe!)

    OdpowiedzUsuń
  4. 2 lata temu byłem w tamtych rejonach na wakacjach. Super wyprawa, szacun chyba się wybiorę jeszcze raz ;)

    OdpowiedzUsuń