wtorek, 6 marca 2012

Doskonalsza ty w 25 dni

Właśnie przechodzę przyspieszoną procedurę realizacji życzeń noworocznych. Mogłabym to zatytułować "Doskonalsza Ty w 25 dni" rodem z  Naj, Pani Domu oraz innych Przyjaciółek. Nagła wolta w moich planach i świadomosc że 31 marca dotrę do hiszpańskiej doliny pełnej pięknych skał po to, żeby napierać na fajne drogi, podziałała na mnie doprawdy mobilizująco. Otóż postanowiłam w ciągu miesiąca:
- nauczyć się znowu hiszpańskiego
- schudnąć 3 kilo
- podnieść swoją wytrzymałość i siłę wspinaczkową
- poprawić swoją gibkość i elastyczność
- przygotować się biegowo do szybkiej piątki w kontekście Pucharu Maratonu a później Ekidena

Tu rozległo się głośne Ha ha ha!
W zasadzie brzmi to jak z reklam pokątnych firemek obiecujących gruszki na wierzbie w różnych dziedzinach:  "z nami zrzucisz zbędny balast bez kłopotu w 7 dni". A jednak zauważyłam, że działanie w zasadzie na ostatnią chwilę daje mi kopa i motywację, bo już nie ma czasu żeby odkładać na później.
No więc co robię mis amigos? Słucham na iPodzie kursu języka hiszpańskiego w 30 dni starając się chłonąć wszystkie zwroty jak gąbka. Nigdy nie wiadomo, który się może przydać na wyjeździe. Może o gotowaniu paelli...
Słuchając hiszpańskiego biegam, bo biegać nie przestałam, pomimo wycofu z Półmaratonu (chlip!) i walczę o powrót do jakiejś sensownej prędkości tego biegania. Co ciekawe, odkąd zaliczyłam ostatnią dłuższą przerwę spowodowaną bólem pięty i łydki przestałam biegać z pomiarami czegokolwiek. Wychodzę z zegarkiem i wiem, że jeśli mam robić interwały to po prostu wg zegarka co minutę zasuwam ile fabryka dała na przemian z truchtem - jaką mam prędkość? jakie tętno? jaki dystans? nie mam pojęcia. Wezmę się za pomiary później.
Biegając planuję sobie również menu kolejnych dni pod strasznym hasłem "Zdrowa żywność" Zupełnie jak u Krzysia Ibisza.



Nie jem tłusto, nie jem słodko, wsuwam warzywka i błonnikowe "trociny", kolacje tylko białkowe, śniadania ze zdrowymi węglowodanami. No i powoli są efekty. Prawie jak u Krzysia.
To odchudzanie to nie fanaberia czy chęć lepszego prezentowania się w stroju wspinaczkowym, lecz cel bardzo praktyczny. Poprzeciążane ścięgna w palcach na skutek ostatnich naprawdę ciężkich treningów wspinaczkowych podziękują mi, jeśli wspinając się zawieszę na nich mniejszy ciężar i może w dowód wdzięczności się nie pozrywają. Rownież szybka piątka jest bardziej realna, jesli masa biegnącej zostanie zredukowana. No i właśnie dlatego brokuły moim przyjacielem.

A dodatkowo, jako że już dobrze zrozumiałam, jak ważne jest rozciąganie i czym grozi jego brak, od ponad tygodnia co 2 dzień robię godzinę zegarową solidnego rozciągania wszystkiego co się  da, a w pozostałe dni rozciąganie skrócone. Taka pilna jestem.
Tak więc praca wre, dam znać na koniec zaplanowanego okresu "dążenia do doskonałości" na ile mi wystarczyło energii i motywacji żeby zrealizować cele. Proszę trzymać kciuki za wytrwałość :)

2 komentarze:

  1. Powodzenia w realizacji ambitnych celów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze tak robiłam interwały: patrzyłam na stoper na pulsometrze, 3 minuty najszybciej, jak mogłam, potem minutę truchtem i tak na zmianę. Czego chcieć więcej? :-)

    Trzymam kciuki za 25-dniową cudowną metamorfozę!

    OdpowiedzUsuń