piątek, 17 czerwca 2011

Rock trip!

Wraz ze wzrostem temperatury obserwuje się zmniejszone nasilenie blogowania. Powodem tego mogą być: potrzeba spędzania przez blogerów wolnego czasu na świeżym powietrzu, upały ewentualnie "zarobienie". Ja też przycichłam - trochę z zarobienia, a trochę z braku intensywnego życia biegowego.

Poza tym jutro wyruszam na tygodniowy trip w skały. Wyczekiwany i ... prawie niezorganizowany.  W oryginale miało być wspinanie we włoskim Arco nad jeziorem Garda, ale ekipa sie posypała po kontuzjach, a właściwie zredukowała do 3 osób. Jakoś 1200 km nie chce nam się poginać,  bo i koszty spore i ciężko na dwie kierowniczki (czyli kobiety kierujące).  Z rejonów osiągalnych "furom" padło więc na państwo nad pięknym modrym Dunajem, czyli niestety zamiast pasta e pizza będą Wurst, Knödel und Speck :-(

Zatem będziemy może tam, a może gdzieś indziej, jak nam się nie spodoba. Totalny spontan i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze :) Trzeba mieć tylko skałę, linę, ekspresy i buty. Trochę tak jak z bieganiem - masz buty, możesz biegać wszędzie.

Niestety nigdy jeszcze nie jechałam na wyjazd sportowy z dwoma kontuzjami - niewykluczającymi aktywności,  ale jednak w przypadku perspektywy tygodniowego wspinania - potencjalnie nieciekawymi.  Jedno to oczywiście mięsień goleniowo-kulszowy (błeeee, nuda... ile można o tym), chociaż teraz właściwie bardziej nerw, który sobie obok niego przebiega. O ile podczas ruchu nic mnie nie boli, to siedzenie np. w samochodzie nawet przez godzinę powoduje ból tyłka, a następnie drętwienie łydki. Trzeba będzie prowadzić z uniesionymi do góry pośladkami. Gdyby mi się to udało przez 900 km, trafiłabym pewnie do Księgi Guinessa :) a Jagienka co tyłkiem ponoć orzechy tłukła*, wymiękła by przy mnie po stokroć.


*Z poezji Andrzeja Waligorskiego:
"Żyła raz jedna panienka
Która zwała się Jagienka;
Wiele z niej było pociechy,
Bo tłukła pupą orzechy (...)

 
Laskowy orzech maleńki
To nie problem dla Jagienki;
Mogła za jednym przysiadem
Stłuc całe pół kilo zadem,
A gdy dorwała fistaszka
Zostawała z niego kaszka."


Druga sprawa to nadgarstek, który mnie lekko pobolewa po ostatnim rodzinnym weekendzie na Jurze.


Wystarczyła jedna trudna droga na koniec dnia, żeby przeciążenie się pogorszyło i zostało. Noszę więc sobie elegancki usztywniacz, smaruję Mobilatem, chłodzę i czekam, aż przejdzie.  Musi przejść do niedzieli :)

Z biegowych osiągów, to naprawdę szkoda gadać. Byly dwa treningi w tym tygodniu, w tym jeden dziś - na biegu przedwyjazdowym. Drugi dłuższy, interwałowo-tempowy wzdłuż Trasy Siekierkowskiej.  Obiecuję sobie pobiegać solidnie już po powrocie ze skałek, ale obuw biegowy ze sobą do plecaka zabieram, bo jak nadgarstek wysiądzie, to pozostanie mi bieganie po austriackich polnych drogach i pozdrawianie bauerów "Grüss Gott! Grüss Gott!".  

Zaraportuję po powrocie słowem i obrazem,
Alles Gute!

2 komentarze:

  1. No to Buon Viaggio i niech Ci żadne kontuzje ani wursty nie popsują fajnych wakacji!

    PS. Rób dużo zdjęć, dobra? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wursty, nie Wursty, na pewno będzie świetnie.

    Ostatnio też biegłam wzdłuż trasy Siekierkowskiej aż do mostu (Siekierkowskiego), niezbyt to atrakcyjne, ale w drugą stronę, do Grota-Roweckiego już mi się znudziło i postanowiłam tak właśnie urozmaicić sobie życie :-)

    OdpowiedzUsuń