piątek, 10 grudnia 2010

Czas na sport czyli sport na czas

Nawet nie wiem, jak mi się w ogóle udało znaleźć czas, żeby napisać tego posta :-)
Tak sobie czytam, jak niektórzy trenują po 5-6x w tygodniu i zastanawiam się, jak im się udaje to godzić z życiem codziennym i z ilu rzeczy rezygnują, żeby móc tyle trenować.
U mnie wychodzi ostatnio 2 treningi ściankowe i 2-3 biegowe i powiem szczerze, że milion rzeczy leży przez to odłogiem. Ostatnio jakoś mniej sprzątam, mniej oglądam telewizję, mniej zastanawiam się nad tym, co na siebie założyć, mniej robię zakupów. No i jakby pracuję mniej niż bym mogła/powinnam. Aha, są jeszcze dzieci, w przypadku których akurat nie za bardzo mogę "mniej".

Treningi moje jednak nie idą na marne, a nawet powiedziałabym, że regularnie poprawiam życiówki - na przykład jestem już mistrzynią w docieraniu z dzielnicy Wawer do dzielnicy Wola (Koło) w godzinach porannych - robię to coraz szybciej, coraz płynniej wciskam się na pasy do skrętu  i wynajduję coraz więcej tajemniczych uliczek, którymi można ominąć kory.

Stale widzę też progres w trenowaniu zmieszczenia w jak najkrótszym czasie godzinnego biegu z przebraniem, rozgrzewką i rozciąganiem oraz prysznicem "po". Szczególnie jesli w połowie treningu ktoś właśnie obdarzy mnie pilnym tłumaczeniem. Każda minuta się liczy. Prysznic to np. 2 minuty - bez oszukiwania.

Nie mówię już o samodoskonaleniu się w jednoczesnym szykowaniu 3 dań dla rodziny - jedną ręką mieszam coś tam w garze, w międzyczasie przewracam na patelni naleśniki a w wolnych kilkusekundowych interwałach ciacham warzywka do sałatki. Oczywiście rodzinę zaprzęgam do pomocy, ale ponieważ jest to trzech facetów, to jakby to rzec... nie garną się.

Sytuacja nie jest nowa, tylko że jakoś ostatnio mnie to wyjątkowo zmęczyło. Może dlatego, że faktycznie zwaliło mi się sporo roboty. Odpuszczenie treningów to jednak ostatnia rzecz jaką bym zrobiła, bo doprowadziłoby do mojej "zguby" a może nawet - nie bójmy się tych słów - utraty radości życia ;-) Ech, mógłby już przyjść ten Nowy Rok, kiedy znów zacznie przybywać dnia i wreszcie nie będzie tak cholernie ciemno o 7 rano. Mimo szczerych chęci, nie jestem w stanie się zmobilizować do wyjścia i pobiegania zimą przed świtem. A dałoby mi to bonus w postaci dodatkowego czasu.

I tylko ostatnio jadąc sobie własnie na ściankę pomyślałam, że ja stoję w korku, żeby dojechać na godzinkę przyjemności, a masa ludzi wokół stoi w korku, żeby za chwilę dać się zapuszkować za biurowca szklanymi drzwiami i tam spędzić cały dzień. Więc w sumie nie mam co narzekać. Bo gdybym jeszcze pracowała na etacie, to nie mam pojęcia jak bym znalazła czas na sport.


 

4 komentarze:

  1. Doskonale to rozumiem. Ja w tym tygodniu zacząłem pierwszą pracę na pełen etat, ale na razie daję radę ją połaczyć z bieganiem. Rok pracy nad optymalizacją własnych działań w czasie przyniósł efekty i spokojnie funkcjonuję. A z rozrywek typu gry komputerowe/telewizja/bezsensowne przeglądanie netu zrezygnowałem już dawno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brrr, coś mi te opowieści przypominają znajomego... Dlatego jakoś się wciąż nie mogę zdecydować, co bym chciała zrobić z moim fińskim życiem, tj. kim chciałabym zostać, kiedy dorosnę...

    OdpowiedzUsuń
  3. @Midi - ee, nie dorastaj jak nie musisz :-)

    Wiem że smutne te moje opowieści i może miałam chwilkę mini-załamki zanim to napisałam, ale pociesza mnie to że jest nas "miliony" - walczących z czasem żeby zmieścić ukochany sport. I jakoś dajemy radę :-) Następnym razem będzie optymistyczniej

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba każdy, kto trenuje np. 5 razy w tygodniu ma ten problem. Ja mam specyficzną pracę: pracuję albo 7-15, albo 10-18, albo 15-23 przez 5 dni w tygodniu, ale czasem w środku tygodnia mam wolne, a potem mam dyżur w weekend. Wprawdzie prowadzenie życia towarzyskiego w tych warunkach wymaga mistrzostwa świata w logistyce i elastyczności mojej i innych, ale za to łatwo tu powciskać treningi biegowe. Obecnie biegam w dni wolne od pracy i te, kiedy pracuję od 15, a w dni kiedy pracuję do 15 idę na siłownię - załapuję się jeszcze na brak tłumów. Jak było widno biegałam też przed pracą na 10.00, ale teraz zupełnie nie mogę się do tego zmobilizować. Ale pewnie w końcu zmienię pracę i bardzo mnie to martwi, jak uda mi się pogodzić treningi z "normalnymi" godzinami pracy...

    A inna sprawa, że takie treningi uczą dobrej organizacji czasu, planowania, nie zajmowania się tym, co zbędne :-)

    OdpowiedzUsuń