wtorek, 6 listopada 2018

Planowanie długiej wyprawy biegowej czyli zabawa w fastpacking

Czy w wyprawie najważniejsza jest sama wyprawa i dotarcie do celu? No wiadomo! 
Ale nie zawsze chodzi tylko o to, by złapać króliczka.

fot. https://worldinparis.com


Dla mnie samo planowanie wyprawy biegowej czyli tzw. fastpackingu było i jest równie istotne i ekscytujące jak jej późniejsze realizowanie.
Kocham te logistyczne zagwostki, łażenie kursorem po google maps, albo palcem po papierowej płachcie mapy. To spinanie terminów, środków transportu, ustalanie kilometrażu i miejsc noclegu (zgięcie, wiem!). 
Pewnie niektórych może to odstraszać, bo trzeba zrobić żmudną robotę, zagłębić się w temat i napocić nad przedsięwzięciem. No i jednak trochę boskiego spontanu ulatuje.

Idealnie byłoby mieć dużo czasu i iść na żywioł pt. JADĘ I AHOJ PRZYGODO! Prawda jest jednak taka, że jeśli zależy nam na czasie, to solidnie poplanować trzeba. Na przykład, żeby nie zostać nagle zaskoczonym tym, że nie wiemy gdzie spać, albo że najbliższy prom mamy następnego dnia.

Ktoś mógłby spytać - ale po co się spieszyć tam, gdzie można by wędrować i delektować się pół dnia widokami? Po co ten cały fastpacking? 

Odpowiem tak: 
Chcę biec podczas wyprawy, bo mogę i lubię biegać.  I to w zasadzie powinno zamknąć temat.

Poza tym chodzi też właśnie o czas, a czasu u mnie nie za dużo. Zresztą pewnie jak u większości z nas. Dlaczego by więc nie pozwiedzać nowych miejsc trochę szybciej? Marzy mi się właśnie to przejście przynajmniej części przepięknego szlaku South West Coast Path (SWCP) w Kornwalii, ale idąc potrzebowałabym na to ze 2 tygodnie, a biegnąc - powinnam ogarnąć w 9-10 dni.



No to jak planuję wyprawę biegową?*

(*Na podstawie doświadczeń z wyprawy na Lofoty i obecnego planowania mojej drugiej wycieczki na 2019 rok. Nie będę się zajmować kwestią sprzętu i jedzenia, bo to opisałam TUTAJ, tylko bardziej logistyką przemieszczania się i planowaniem trasy)


MIEJSCE 

Jeśli chodzi o planowanie miejsca, to w zasadzie sky is the limit! Świat stoi przed nami otworem - dotrzeć można prawie w każdy jego zakątek i wszystko zależy tak naprawdę od chęci, czasu i pieniędzy na podróż.  

Każdy z nas ma w głowie obrazy z pięknych miejsc - obejrzanych na filmie, na wystawie fotografii czy po prostu na instagramie.  Albo miejsca, w które chcemy wrócić i poznać je inaczej.
Ja mam całą listę takich wymarzonych miejsc, a więc nie pozostaje nic innego jak zacząć ją odhaczać.  
Oczywiście nie każde miejsce jest osiągalne tu i teraz (patrz - Nowa Zelandia zobaczona we Władcy Pierścieni), ale przecież można zawęzić promień swoich poszukiwań. U mnie w zeszłym roku padło na Norwegię i Lofoty, a w przyszłym kusi mnie Wielka Brytania, a konkretnie jej południowo-zachodni kraniec.

Oczywiście można też zrobić akcję "poznaj swój kraj" i nie wybierać się hen za wodę czy na inny kontynent, ale z drugiej strony świat jest taki piękny, że czemu by nie wybrać się gdzieś dalej niż na skądinąd urokliwy Główny Szlak Sudecki na południu Polski (BTW, na nim też planuję być w 2019).


DOJAZD 

Dojazd to drugi etap planowania po wybraniu miejsca. Im dalej od domu tym więcej kombinowania. Na Lofoty w 2018 leciałam dwoma samolotami i płynęłam promem i pewnie w przyszłym roku znów będzie podróż kilkuetapowa z samolotem włącznie. Na szczęście można znaleźć naprawdę niezłe ceny przelotów w tzw. first minute.
No więc najpierw sprawdzam, gdzie w pobliżu miejsca startu wyprawy są lotniska, na które mogę dostać się z Polski, a potem wchodzę np. na wyszukiwarkę lotów i oprócz tego bezpośrednio na strony tanich linii. Np. na Lofoty leciałam Norwegianem z przesiadką w Oslo i to była dobra opcja - w miarę tanio i miałam pewność, że jak jeden lot się opóźni to poczekają na mnie, bo oba połączenia obsługiwał jeden przewoźnik.



Kolejny krok to transport z lotniska do miejsca, gdzie wyprawa ma już swój punkt startu.  No i tu już pojawia się pierwsza łamigłówka czyli zgranie godziny przylotu z godziną pociągu/autobusu, żeby nie koczować godzinami na jakimś dworcu. Na szczęście wszystkie informacje są teraz dostępne w internecie - mogę sobie dokładnie sprawdzić, o której i skąd odchodzą pociągi, autobusy i promy i ile to kosztuje. Oczywiście fajny jest też autostop. Jeśli wybieramy low-cost to warto poczytać w internecie, jak wygląda z reguły autostopowanie w kraju, do którego jedziemy, a także zawczasu ustalić sobie miejscówkę, która dobrze się nadaje do łapania aut (stacja benzynowa, parking, zatoczka przy drodze). Ja na Lofotach musiałam nadrobić parę kilometrów, żeby stanąć w dobrym miejscu i złapać auto, które miało mnie przewieźć przed podmorski tunel. 

Przydatne są też kontakty z lokalesami - innymi biegaczami, ludźmi z informacji turystycznej, czy znajomymi znajomych. Planując Norwegię nawiązałam przez FB kontakt z biegaczem z Lofotów, który podał mi sporo istotnych informacji, a ostatnio udało mi się też wirtualnie poznać organizatora biegu ultra w Kornwalii i widzę, że gość będzie bardzo pomocny, jeśli chodzi o moje planowanie.

OK, a więc mamy kupiony/wybrany bilet na samolot, wybrany przejazd pociągiem i to jest moment, powstaje pytanie "A kiedy powrót?". 
Bo o ile bilet na pociąg czy autobus można kupić na bieżąco, to samolot oczywiście lepiej zabukować od razu w dwie strony. A weź tu sobie człowieniu teraz policz, ile potrzebujesz czasu, żeby dojechać, przebiec planowaną trasę 400 km i wrócić na lotnisko. Jest to otwarcie nowego tematu czyli dziennego przebiegu, o którym poniżej za chwilę.
 

TRASA 

Jeśli chodzi o trasę, to ja na przykład najpierw sprawdzam, czy robią tam jakiś ultramaraton. Na Lofotach robili i jego trasa stałą się szkieletem mojej trasy. Oczywiście potem ją zmodyfikowałam, ale przynajmniej było wiadomo, że biegacz tamtędy przebiegnie. Przydatne są też mapy zwykłych lokalnych szlaków turystycznych czy relacje innych ludzi z wypraw w te miejsca.
W Norwegii uparłam się, że dotrę do Kirkefjordu pieszo przez góry i poniosłam klęskę, bo teren był trudny i bez jakiegokolwiek szlaku.
W Kornwalii chcę poruszać się głównie po SWCP czyli głównym szlaku turystycznym biegnącym wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego przez całe hrabstwo Kornwalii.

fot. : https://www.facebook.com/southwestcoastpath/

Co dalej?
Od fazy koncepcji trasy przechodzę do jej wytyczenia na mapie. Najpierw ustalam, ile kilometrów w sumie chcę i jestem w stanie zrobić. Z reguły robię to w aplikacji gpsies.com wyrysowując trasę mozolnie punkt po punkcie.





Dzięki temu wiem, ile mam realnie kilometrów do zrobienia i co ważniejsze, jakie czekają mnie przewyższenia. Apka gpsies podaje na przykład, że na 400 km w Kornwalii będę miała ok. 9500 m w górę i pokazuje mi profil trasy. I to jest konkretna informacja. Po wyeksportowaniu tego pliku w formacie gpx albo kml mogę sobie obejrzeć swoją trasę w trójwymiarowym terenie np. na google earth.
W Polsce bardzo pomocna nam tu będzie aplikacja mapa-turystyczna.pl, która pokazuje szlaki turystyczne i bardzo wygodnie można sobie na niej wytyczyć trasę, a potem nawet wgrać ją do urządzenia z gps. 
Sprawdzam też oczywiście tzw. "must see" - czyli lokalne perełki, miejsca dziedzictwa UNESCO i takie klimaty. Bo w sumie nie chodzi tylko o to, by biec po prostu przed siebie, ale żeby też zobaczyć różne cuda. 


DZIENNY PRZEBIEG 

To dość istotna sprawa, bo można tu polecieć ambicjonalnie za wysoko (co? ja nie dam rady?) i potem zaliczyć odcięcie, albo z kolei niedoszacować (co ma znaczenie, gdy zależy nam na czasie). Oczywiście nie chodzi tu o to, żeby się bawić w aptekę, Instytut Miar i Wag i liczyć co do kilometra, ale jeśli zrobimy jakieś założenia noclegowe i wybierzemy campingi czy inne spalnie (szczególnie tam, gdzie nocowanie na dziko jest zabronione), to już warto sobie zaplanować, ile będzie tych kilosków od jednego punktu do drugiego.
Tu oczywiście trzeba brać pod uwagę profil terenu, średnie temperatury, jakie mogą panować i różne przeszkody po drodze (np. w Kornwalii czekają mnie aż 3 promy na trasie, które pewnie ukradną trochę czasu). Spowolnić może też upał - póki co nie wybieram się biegać w lipcu do Maroka, ale przy obecnych anomaliach nawet w UK można trafić na 30 st. C. 
Jednego dnia da się pewnie sieknąć 60 km z plecakiem po względnie płaskim terenie, a drugiego dnia 50-tka po górach ze sporymi przewyższeniami będzie maksem. Dobrze jest też sprawdzić w internecie aktualną sytuację w danym miejscu - czy na przykład szlak nie jest zamknięty, bo nastąpiła jakaś klęska żywiołowa czy "cośtam".
Musi być więc rezerwa czasowa, albo przynajmniej dobra czołówka w plecaku, żeby móc się poruszać po zmroku (co akurat nie jest specjalnie fajną opcją, jeśli trasa prowadzi klifem 100 metrów powyżej tali wody - patrz Kornwalia).

fot. https://www.facebook.com/southwestcoastpath/

NOCLEGI 

Kiedy mam już trasę zrobioną w gpsies, czas na wybór miejsc noclegu.  Po zrobieniu tego dzielę trasę na odcinki dzienne i mam gotowe mniejsze pliki do wgrania do garmina, według których mogę potem się przemieszczać.
A gdzie tak w ogóle spać? Najfajniejsze są chyba klimatyczne schroniska, ale to raczej w Europie Środkowo-Wschodniej, w tym w naszym pięknym kraju - np. wzdłuż GSB czy szlaku GSS.  W Norwegii na Lofotach tanich schronisk nie było i podobnie wygląda sytuacja w Kornwalii. A więc namiot, a więc kemping, bo wybieram opcję budżetową. Jeśli można spać na dziko, to też jest to fajne rozwiązanie, aczkolwiek lubię po bieganiu wziąć ciepły prysznic, więc jeśli mogę skorzystać z campingu przynajmniej co drugi dzień, to taki luksus mi pasuje. 


JEDZENIE i PICIE 

Na swoją pierwszą wyprawę pojechałam bez kuchenki do gotowania i uważam, że była to dobra decyzja. Jeśli nie planujemy spędzić całego czasu w dziczy, z dala od cywilizacji, myślę że spokojnie można dać sobie radę w ten sposób. 

testy plastikowego naczynia, które wytrzyma 100 st C.  

Miałam liofilizaty, muesli, bakalie i batony, więc potrzebna mi była w zasadzie tylko gorąca woda, a tę można spokojnie dostać za darmo na campingu, w przydrożnym barze, czy podłączając się pod czyjeś ognisko z prośbą o możliwość zagrzania wody. Na dni spania na dziko warto mieć właśnie batony, ew. jakiś prowiant kupiony po drodze, jeśli mijamy jakiś sklep. Piszę o tym bo właśnie jeśli nie chcemy dzwigać kilogramów żarcia, to warto poprowadzić trasę tak, żeby zawinąć raz na 2 dni do jakiegoś sklepu.

W fastpackingu kluczowa jest też woda, bo jednak biegniemy, przynajmniej sporą część trasy, pocimy się, a więc trzeba duuużo pić. Czasem na trasie jest mnóstwo czystych strumieni, z których można czerpac do woli wodę, ale niekoniecznie musi tak być, bo na przykład wzdłuż rzeczek prowadzą wypas owiec czy krów. Wtedy planując wyprawę warto tak poprowadzić trasę, żeby mijała w ciągu dnia jakąkolwiek osadę ludzką, schronisko, sklep czy bar - nawet jeśli oznacza to zejście z ustalonego szlaku i nadrobienie paru kilometrów. W ostateczności trzeba wziąć tabletki uzdatniające i czerpać skąd się da, bo bez wody ten pociąg niestety nie pojedzie.

BEZPIECZEŃSTWO

O tym szczególnie warto pomyśleć, jeśli wybieramy się na wyprawę solo. W parze albo małej grupce o wiele łatwiej stawić czoła trudnym i niebezpiecznym sytuacjom, ale podróżując samodzielnie trzeba sobie zabezpieczyć parę spraw w razie awarii.
Co się może przydać:

  • namiar na lokalne służby ratunkowe,
  • telefon (najlepiej z zasięgiem ale na alarmowy 112 dodzwonimy się zewsząd),
  • jako opcja tracker GPS lokalizujący pozycję,
  • ubezpieczenie podróżne (po akcji ratunkowej w Norwegii mogłabym spłacać długi do końca życia). 

i oczywiście

  • gwizdek,
  • folia ratunkowa NRC, oraz
  • mini-zestaw pierwszej pomocy.



PRZYGOTOWANIE FIZYCZNE 

Oprócz całej tej logistyki w planowaniu nie pomijam też kwestii treningu fizycznego do takiej wyprawy. To też trzeba zaplanować, bo nie da się przygotować ciała na taki wysiłek w 2 tygodnie. Dlatego plan treningowy na parę miesięcy przed rozpoczęciem akcji powinien uwzględniać biegi z plecakiem, ćwiczenia wzmacniające itd. - żeby się nie okazało, że trasę masz wyrysowaną perfekcyjnie, ale nie dasz radę jej zrobić, bo ciało odmówi współpracy. 




No i na koniec dodam, że każdy plan A musi mieć swoją wersję B. Wersję która uwzględnia fuck-upy, kontuzje, opóźnienia czy zmiany planów. Bo nie wszystko da się w życiu zaplanować i zrealizować tak jak by się chciało.  A czasem nawet jeśli wersja A nie wypali, to okazuje się że wersja B była dużo ciekawsza :D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz