No to i mnie trafiło. W góry chcę. Biec, patrzeć na szczyty, na doliny, padać na pysk, wstawać, iść, biec i znów padać na pysk. Tak tego chcę.
Od samego chcenia do robienia droga jednak daleka, więc podjęłam pewne kroki.
Po pierwsze zapisałam się na obóz
Tatra Running - dopiero w listopadzie co prawda, ale już się na niego cieszę jak górska kozica na koniec sezonu turystycznego.
Krok nr 2 to pomysły na cel czyli start w górach. To nie takie proste.
Zaczynamy od maratonu? Nieee.. Maraton owszem - ale raczej po płaskim w kwietniu, a poza tym nie będę startować z grubej rury, bo ja chcę to przebiec, przynajmniej w większej części. Marzyłby mi się oczywiście Maraton Karkonoski, ale warunki panujące w tym roku czyli >30 st. czynią z niego Sado-maso-raton Karkonoski. Snułabym się tam pewnie w charakterze czerwonej latarni i tyle by z tego było.
To może na początek
Bieg Sokoła w Tatrach. Na Mardułę jako górską inicjację chyba się nie zdecyduję ;-)
Ewentualnie jak nie duży bieg w górach, to może "bieżek". Jak nie Rzeźnik, to może
Rzeźniczek :) Ale Rzeźniczek dopiero na koniec czerwca, czyli trochę późno.
Tak więc wstępnie Sokół to mój typ na dziś. Termin mi pasuje. Dystans mi pasuje. Przewyższenie też ładne: +1066 m/ -878 m. A miejsce jeszcze ładniejsze - uhmm, Taterki :) Tylko zdrowie musi dopisywać, a co dalej, to się zobaczy.
A może znacie i polecacie jeszcze jakieś inne biegi dla początkującej kozicy a raczej kozy?
W każdym razie niedługo trza się brać za trenowanie podbiegów i zbiegów - na razie agrykolskich, belwederskich i falenickich :) Planuję też wreszcie start w Biegach Górskich w Falenicy. Ostatnio robię tam podbiegi przecież co tydzień, więc miejscówka jest mi dobrze znana. Tylko butów z kolcami jeszcze nie mam, a tam w zimie niezłe lodowisko bywa, z tego co pisali ci, co tam biegali.
A następny mój post będzie plikiem znalezionych przeze mnie informacji (mogę to też ładnie nazwać "kompendium") o tym, jak trenować zbiegi. Tak, tak, nie podbiegi tylko właśnie downhill running czyli "jebudu na łeb na szyję".