|
Widok na spot (plaża Kouremenos) |
Uff! Udało się wrócić w całości i bez kontuzji
J SPA to to nie było - nogi bolą, ręce bolą, są ubytki skóry - częściowo zdarta, częściowo schodzi sama. Jeżeli spojrzeć na tzw. wypoczynek jako na słodkie nicnierobienie, to nie trafiłam do ośrodka wypoczynkowego. Jeśli wakacje to aktywny relaks to byłam już bliżej, ale też nie do końca. Wzorcem moich wczasów w Palekastro był raczej obóz kondycyjny. Co drugi dzień bieganie, prawie codziennie windsurfing w szkwalistych (czytaj: wyrywających ręce ze stawów) warunkach, no i jeszcze pływanie w basenie z dziećmi, żeby wakacjom rodzinnym stało się zadość. Sama jednak to wybrałam. Nie będę na siłę prażyć się na leżaku, skoro jestem tam w stanie wysiedzieć maksymalnie 30 min. i to tylko z ciekawą książką. Jest za to coś pociągającego w zaoraniu się, zmęczeniu jak pies, tak żeby potem czuć każdy mięsień.
|
W tle na zboczu góry nasz hotel |
Mieliśmy to szczęście, że pojechała z nami też babcia, dzięki której moglismy z Wojtkiem realizować do woli wakacyjne zarzynanie się. A wyglądało to tak:
O bieganiu
Tak jak rok temu byliśmy w małej wiosce nad morzem otoczonej górami zwanej Palekastro. Oprócz biegania drogą i wzdłuż morza, jako bardziej ambitni biegacze postanowiliśmy udać się też treningowo w góry. Zaczęliśmy po wschodzie słońca.
Mijając romatyczne sady oliwne, między którymi wiją się już mniej romantyczne czarne, gumowe węże służące jako „high-techowe” greckie systemy nawadniania, pięliśmy się coraz wyżej. Nagle nastąpiła lekka konsternacja, kiedy stanęliśmy przed drucianym płotem i furtką zrobioną z europalety.
|
Bartka też zaciągnęliśmy potem w te same góry, ale już na "trekking" |
Domu żadnego nie było, tylko skały, ścieżka i kolczaste krzaczory, więc postanowiliśmy zrobić włam na teren. Istniała groźba, że może pojawić się na naszej drodze jakiś wrzeszczący Grek ze strzelbą ale na szczęście nie pojawił, za to na naszej drodze na szczyt wyrosło jeszcze z 6 takich płotów i bram - jedna bardziej zaawansowana technologicznie od drugiej (czytaj: zrobionych z desek lub drutu i zamykanych na sznurek wiązany na supełek). Wszystkie pokonaliśmy. Jedynymi strażnikami tych posiadłości okazały się być liczne kozy pasące się na szczycie, które swoimi dzwonkami i meczeniem narobiły rabanu widąc dwójkę biegnących wariatów.
|
Meczący strażnicy |
A nie przepraszam, był pod szczytem grecki staruszek z kosturkiem zmierzający w stronę białej kapliczki, ale wymieniliśmy z nim tylko uprzejmości "Kalimera, kalimera" i pobiegliśmy dalej. Nie strzelał. Przyznaję, że biec pod górę cały czas się nie dało - za ciency jeszcze na takie tereny jesteśmy, ale i tak trening był solidny - wyszło nam w sumie 14 km w 1,5 godz. No i jakie widoki. Łącznie wg Garmina przebiegłam na Krecie maraton ;-) czyli 42 km w 2 tygodnie.
|
HRmax? Chyba tak |
Aha, nie byłabym sobą, gdybym nie wynalazła jakiejś skałki (tu Kato Zakros):
O pływaniu
Regularnie prowadziliśmy lądowo-morską walkę z beaufortami. Na lądzie zawsze pół treningu było pod wiatr. A na wodzie jak to na wodzie. Spot w Palekastro znów nas nie zawiódł oferując wypasione statystyki wiatrowe czyli 12 na 14 dni z dość mocnym i bardzo mocnym wiatrem (do 30 węzłów w szkwałach).
Ostatnie 3 dni to już konkret - trzeba było mocno trzymać bom i uważać, żeby nie odfrunąć z całym zestawem. Ja pływałam wyłącznie na wypałowanym 4.0 i desce 78 litrów, chociaż mogłabym wziąć jeszcze mniejszy żagiel, bo na 4.0 pływali też faceci ważący tak ze 20 kg więcej. Niestety, mniejszego żagla nie mieliśmy, więc pozostało mi ćwiczyć biceps, triceps i psychę :).
Ostatniego dnia kiedy kozy latały w poziomie, to już się normalnie bałam, że na sam koniec wyjazdu coś sobie zrobię na tej desce, znowu będzie kontuzja i dupa blada, a nie półmaraton w Tarczynie. Na szczęście się udało. Pojawił się też tego dnia na plaży kajciarz, który napompował latawiec, posiedział 2 godziny i zwinął się do domu bez jednego wodowania. Dodam na marginesie, że kajciarze w Palekastro nie bywają, więc nie ma stresu, że wjedziesz któremuś w linki. Nadal jednak będziemy szukać „świętego Graala” czyli spotu windsurfingowego, na którym wiatr nie szkwali, bo i tu musieliśmy walczyć z kopami wiatru, po których następowały dziury. Może ktoś zna takie miejsce?
O wczasach rodzinnych
Opcję LB czyli leżenie bykiem też praktykowałam, co prawda w mniejszym wymiarze czasu, ale zdążyłam pochłonąć 2 książki, rozegrać z rodziną ileś tam partyjek w karty i kości oraz wypluskać się w basenie, gdzie mój 7-latek uczył się pływać bez urządzeń wspomagających. Z sukcesem zresztą
J
Zainspirowani igrzyskami zorganizowaliśmy też konkurencje olimpijskie na plaży. Tu: rodzinne skoki w dal.
Trochę też trzeba było postać przy garach, bo oprócz śniadań mieliśmy żywienie własne czyli głównie jazda na sosach Knorra wzbogacanych lokalnymi warzywkami, mięsem i ziołami. Hitem wśród dzieci okazała się Carbonara z torebki ;) z makaronem.
|
Kwintesencja wakacji: po lewej iPod, po prawej PSP, w talerzu kaszka manna, na uszach Slayer |
Moim hitem były pożarte przeze mnie w tawernie pieczone warzywa zwane Briam prosto z przytawernianego ogródka.
No a teraz czas wrócić do rzeczywistości i przystąpić do skróconego planu treningowego przed połówką w Tarczynie, w związku z czym już wieczorkiem odwiedzę swoje bezwietrzne, lokalne ścieżki. Upał taki, że wcześniej jak o 21 biegać się nie da.