A w międzyczasie luzik ;-) zaplanowane mam biegi spokojne, raczej długie i raczej pod górkę/z górki. Trzeba jakoś przygotować ciało i umysł na 21 km.
Mniej będzie treningów szybkościowych, chociaż przebieżek "nie rzucim", żeby nie zamulić nóg powolnym człapaniem. Za to będzie gorąco, ponieważ od niedzieli biegać będziemy znów w Palekastro na Krecie, tam gdzie stacjonowaliśmy rok temu.
Pierwszą konkretną duchotę podczas biegu mieliśmy już przedwczoraj. Niestety jak słupek termometru wspiął się na ponad 30 stopni rano, to jakoś do późna skubany nie chciał opaść i po raz pierwszy biegłam ten "powstańczy" bieg w upale. Jak zwykle było jednak bardzo fajnie pod względem oprawy, mimo że biegnąc nie zwracałam uwagi na żadne inscenizacje ani małych powstańców, więc to raczej były atrakcje dla kibiców. Odśpiewałam za to ze wzruszeniem Rotę (bardzo lubię ten moment przed Biegiem Powstania W.)
Co do samego biegu, na życiówkę raczej nie liczyłam - nogi były cały dzień ołowiane i nawet siedzenie w wannie z zimną wodą przed wyjściem na bieg nie pomogło :) Ciągle było mi gorąco. Z lekkim wyrzutem sumienia zrezygnowałam nawet z zielonej koszulki przydzielonej przez orgów - sorry, ale to nie na takie temperatury ten Crafcik.
W końcu Wojtek mnie ochrzanił, że jak mówię, że nie zrobię życiówki to pewnie jej nie zrobię i co to w ogóle za podejście, przecież trzeba walczyć. No dobra, to zebrałam się w sobie i powalczyłam. Stanęliśmy w miarę blisko startu, bo późno skończyliśmy rozgrzewkę na Bonifraterskiej i weszliśmy do kolumny startowej od frontu. Po strzale oczywiście przepychanka, ja wyprzedzam, mnie wyprzedzają, ale potem się ustabilizowało. Moje tempo też było w miarę stabilne. Wykończył mnie czwarty kilometr na Wisłostradzie i jednak górka przed metą, gdzie musiałam odpędzać myśli typu "a może by się na sekundkę zatrzymać". O tu widać jak biegłam:
Normalnie nie biorę na zawody pulsometru, ale tym razem chciałam sprawdzić swój HRmax. Oficjalny czas netto wyszedł ciut lepiej niż z Garmina, bo 23:55, co dało mi 15-te miejsce ogółem wśród kobiet (tu szok!) i 6. miejsce w kategorii wiekowej K-30. Natomiast max mojej pikawki to 187 uderzeń. Jest wreszcie punkt odniesienia.
Rewelacyjnie pobiegł mój utalentowany biegowo mąż. Znów zrobił życiówkę i tym razem walnął 21:51! O 10 sek. lepiej niż na Biegu Ursynowa - szacun, respekt i "szapo-ba". Muszę przyznać, że jego wyniki mocno mnie samą motywują do tego, żeby się nie opierniczać tylko tyrać na treningach :)
Nasz kochany kibic, ja i Wojtek, który dał z siebie wszystko |