niedziela, 18 grudnia 2011

Lubię zimę

Hu hu ha, kto by nie lubił takiej zimy, jeśli musi siedzieć w mieście, jeździć samochodem i jeszcze czasem sobie konkretnie pobiegać.

Wiem co prawda, że dzieci są sytuacją wyraźnie zniesmaczone, a może raczej zaniepokojone - słyszę to codziennie. Faktycznie, będąc dzieckiem też uważałam, że zima bez śniegu to lipa (ale takich lipnych zim kiedyś nie było). No w każdym razie ja dzieckiem już nie jestem, więc wszystkie 3 treningi w tym tygodniu wykonałam z czystym zadowoleniem i komfortowo. No może z wyjątkiem dzisiejszego, ale o tym za chwilkę. 

Tydzień zaplanowałam zgodnie z utartym schematem: wtorek interwały, piątek tempo narastające, niedziela wybieganie.

We wtorek udało się wybiec z domu o 7:30, dzięki czemu już nie było ciemno, ale jeszcze szron się skrzył we wschodzącym słońcu - pięknie. Jakieś 3 km rozgrzewki i 10 x 1 min w okolicach 4:55-5:00. 

W piątek z kolei wymyśliłam BNP - najpierw miało być to 45 min podzielone na 3 piętnastki, ale w końcu przy ostatniej najszybszej części zabrakło mi już pary w nogach i miała 10 min zamiast 15 min. Tak czy siak, było nieźle - gdzieś z tyłu głowy aż mi się czai po całym tym pechowym roku obawa, że jak to? nie boli? nie zatyka astma? coś to podejrzane :)

No a na niedzielę zaplanowałam około 13 km na spokojnie. Przez okno o 8:00 rano zanotowałam, że nie pada i nie ma szronu, więc ubrana w Icebreakera 150, t-shirt techniczny i bluzę Nike Dri-fit oraz... o zgrozo - buffa jako opaskę na głowę, udałam się w stronę Mostu Siekierkowskiego. Samochód został niedaleko, a ja ruszyłam przed siebie i szybko się zorientowałam, że była to najgłupsza trasa, jaką mogłam na dziś wybrać, ponieważ zdmuchiwało mnie z Mostu, a właściwie pchało do tyłu, gdyż na rozgrzewkę obrałam kierunek wmordewind. Jakoś tak mam jednak, że mówię sobie, "dobra jakoś to będzie" więc nie zawróciłam, tylko walczyłam z wiatrem dalej. Wszyscy aktywiści (czyli aktywni w niedzielny poranek biegacze i rowerzyści) byli zakutani w kominiarki na twarz albo kaptury, a ja z włoskiem rozwianym orałam pod wiatr marząc, żeby dobiec do nawrotu, po którym będzie fajnie, bo będzie mnie pchało do przodu zamiast do tyłu.
Niestety po nawrocie okazało się, że biegnie się owszem łatwiej, ale wieje w lekko spocone plecy i w gołą głowę. W myślach robiłam więc spis inwentaryzacyjny podręcznej apteczki zastanawiając się, czy mam w domu specyfiki na przeziębienie. W efekcie 11-ty kilometr przez Most pokonałam w tempie ok. 5:00 bo po prostu chciałam się stamtąd jak najszybciej zawinąć. Skończyło się na 12,3 km łącznie i z ulgą dopadłam ciepłego samochodu :) Mimo wszystko było bardzo fajnie i dobrze mi się biegło.

Przyszły tydzień zapowiada się też nieźle. Chcę się raz wybrać do Lasu Kabackiego sprawdzić trasę pod Bieg Wyczuj Tempo czy też Bieg na Czuja :)

Przy okazji już jestem umówiona na wigilijny biegowy poranek. No i 24 grudnia, pod choinką razem z Wojtkiem znajdziemy... Garmina 305, który sama tam zresztą położę jako Pani Mikołajowa, ho ho ho ho! 


ps. zapisałam się jednak na Półmaraton Warszawski :)

4 komentarze:

  1. trzymam kciuki za Bieg na czuja;)powodzenia:)jak tak będziesz trenować to to na połówce warszawskiej RŻ pewny:) Pozdrowaśki;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli chodzi o "pokoleniowe" podejście do opadu atmosferycznego w postaci śniegu, to świetnie obrazuje to ten rysunek:)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja czekam na śnieg, bo Ironman dostanie od św. Mikołaja sanki ;) No i na czym tu robić siłę biegową i stabilizację, jak nie na śniegu?
    Strasznie się cieszę na Bieg na Czuja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Potwierdzam, na Siekierkowskim w weekend wiało okrutnie. Też miałam bufkę zamiast czapki i to jeszcze szlo przeżyć, ale brak rękawiczek mocno dał mi się we znaki...

    OdpowiedzUsuń