W tym roku przeziębienie zwalczyłam lekami, natomiast nie wiadomo było, jak zadziała kolano po kontuzji. Bardzo nie chciałam noszenia kolejnej koszulki Biegnij Warszawo bez startu w biegu. No i po prostu "musiałam" wystartować w tej gigantycznej imprezie na 10 tysięcy osób. Udało się!
Przed startem trzeba sprawdzić czy działa sprzęt |
Z "otejpowanym" kolanem i w opasce stabilizującej pokonałam dychę raz biegnąc raz idąc, chociaż przyznam się bez bicia, że marszu było mało, a konkretnie 4 przerwy po 2 minuty :) Czas jaki przewidywałam wcześniej, był jednak mocno zawyżony, bo na metę dotarłam po 1 godzinie i 43 sekundach. Przez chwilkę na Górnośląskiej pomyślałam nawet, żeby pocisnąć i zmieścić się w godzinie, ale głowa (tym razem w miarę chłodna) poradziła trzymać bezpieczne tempo. I tak to czas gorszy od życiówki o 10 minut!
Świetnie natomiast poradził sobie mój mąż debiutujący na dychę, który wykręcił 53:57. Zaczął bieg obok mnie, ale szkoda mi było chłopa spowalniać, więc szybciutko go pożegnałam mówiąc, że się widzimy za metą i zaraz mi zniknął w białym tłumie.
Biegło mi się fajnie i na luzie. "Premię górską" na Belwederskiej zaliczyłam spokojnym biegiem, natomiast jedyne co mi zaczęło doskwierać na około 8-mym kilometrze to plecy, a konkretnie lędźwiowy. Wyszedł brak ilościowy treningów biegowych i wspinaczkowych, bo po prostu te mięśnie mi się osłabiły podczas przerwy pokontuzyjnej.
Podczas biegu można się dowiedzieć różnych ciekawostek. Na 1-szym kilometrze podsłuchałam dwóch biegaczy, którzy gadali o kolanach. Jeden powiedział drugiemu - Jak chcesz odciążyć kolano, to biegnij wyprostowany, z głową nawet lekko odchyloną do tyłu. Spróbowałam więc i ja tak biec i faktycznie, biodra poszły do przodu, a nacisk na kolana jakby się zmniejszył. No więc "dumna i blada" oraz prosta jak struna sunęłam sobie do przodu, haha.
Podsumowując:
Podobała mi się: ogólnie atmosfera, pogoda, doping kibiców, to że jak ktoś upadł to zaraz inny biegacz do niego podbiegał, żeby pomóc, przybijanie piątek z ekipą Maszeruję - Kibicuję, Knoppers i duża woda na mecie oraz to że się zdecydowałam jednak wystartować.
Nie podobało mi się: dość słaba organizacja punktu z wodą, to że jakiś pan zasłabł przed Pl. Trzech Krzyży (mam nadzieję ze jakaś karetka szybko przyjechała do niego, bo jedna przeleciała obok bez zatrzymania) i to tyle z minusów.
Na uszach miałam muzykę i jakoś szczególnie dobrze mi się biegło przy tym kawałku Fort Minor (Remember the Name), który dedykuję wszystkim, którym nieobca "orka" na treningach, żeby osiągać coraz więcej i iść do przodu
It's just ten percent luck
Twenty percent skill
Fifteen percent concentrated power of will
Five percent pleasure
Fifty percent pain
And a hundred percent reason to remember the name
Teledysk też jest fajny:
Gratki! Dobra zajawka do świetnego występu w Biegu Niepodległości:)
OdpowiedzUsuńNo, to zła passa przełamana i teraz idziesz jak burza :) PS. Bardzo mi się podobają Twoje spodenki biegowe (te ze zdjęcia)!
OdpowiedzUsuńBrawoooooo Ava! spodenki też zwróciły moja uwagę;)chociaż wolę spódniczki:) pozdrowionka:)
OdpowiedzUsuńDzięki, ja też jestem dobrej myśli, że może to już koniec moich perypetii zdrowotnych, bo mam ich szczerze dość. A spodenki to po prostu kombinacja dwóch par spodenek - temperaturowo zestaw okazał się strzałem w 10 :)
OdpowiedzUsuń"Five percent pleasure
OdpowiedzUsuńFifty percent pain"
brzmi jak przepis na udane interwały ;)
gratuluję, że przebiegłaś. porcja motywacji i radości ze startu zawsze się przyda :)
No i zła passa startowa przełamana. A jak na świeżo po kontuzji, to miałaś bardzo dobry czas - gratuluję :-)
OdpowiedzUsuńGratulacje ukończenia biegu w założonym tempie. Niestety nie mogliśmy się spotkać przez moją chorobę.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się nad praską dychą i biegiem niepodległości o ile szybko wyjdę z mojej paskudnej choroby. Pewnie po takiej przerwie pobicie 45:10 będzie nierealne, ale spróbuję powalczyć.