piątek, 9 lipca 2010

Pobytu w raju dobiega kres

Przed nami jutro 1400 km do domu. Z każdym będę sie coraz bardziej oddalać od małego portu w Sutivanie, morza, fig jedzonych prosto z drzewa, leniwych śniadań bez ciśnienia że gdzieś trzeba gnać. Ale akumulatory mam doładowane jak baterie słoneczne na "full power" i jakiś czas wystarczy.

Przy okazji stwierdziłam że chyba mam ADHD. W przeciwieństwie do reszty ekipy nie byłam w stanie wysiedzieć w pozycji urlopowej (czyli leżak, ręcznik, ksiązka) dłużej niż pół godziny. Na szczęście mój tolerancyjny mąż bez oporów zostawał z chłopakami i zawsze mogłam się wyrwać na bieganie, rower, wspinaczkę, czy pływanie w morzu.
Udało mi się nawet dość sensownie powłazić na lokalne skały w towarzystwie chorwackiego wspinacza i powiem, że wyspa ma pod tym względem potencjał.

W ogóle wyspa Brać oferuje dużo tym, ktorzy lubią aktywnie poodpoczywać a miasteczko, w którym mieszkaliśmy dalekie jest od typowego kurortu - na szczęście :-)
Zapisałam się też w końcu przez internet na Bieg Powstania Warszawskiego, bo jak już wspominałam - wzięło mnie i apetyt na biegi rośnie. Co prawda będę biec 5 km a nie 10, ale muszę sprawdzić jak to jest startować wieczorem (zupełnie nie mój tryb) i na trasie z podbiegami.
Póki co przede mną ostatni wieczór w nastroju relaksu i z błogim wyrazem twarzy - (bo błogość na twarzy na wyspie Brać mają wszyscy, nawet mieszkańcy lokalnego ZOO czyli Parku Prirody)

1 komentarz: