poniedziałek, 7 stycznia 2019

Plany na 2019 czyli nie bój się zmian w systemie treningowym


            Co tam u mnie? Ano łeb kipi od pomysłów, a internety napierdzielają mi w mózg propozycjami ultra. W tym Beskidzie i w tamtym Beskidzie, w Karko, Tatrach, Alpach, Dolomitach i generalnie wszyndzie - ale ja ignoruję te zaczepki (U nas pobiegnij! U nas jest najlepiej!) i z twarzą pokerzysty układam kalendarz. Niby jest on już z grubsza ustalony, ale ciągle jeszcze coś zmieniam. Jedno jest pewne - mocno zużyję nie tylko swoje trailówki, ale też buty na asfalt. 

Będą poza tym zmiany. I tak jak w tytule tego posta - powtarzam sobie, żeby się tych zmian nie bać. Jak wiadomo najbardziej komfortowa jest stabilizacja, ale tylko nowości rodzą progres. Zacznijmy więc od zmian: 

Zmiana nr 1 - Zosia Samosia 

W 2019 wypływam na wody bez trenera. Po 6 latach stałej współpracy z coachami - najpierw jednym, potem drugim, postanowiłam zobaczyć znów, jak to jest trenować bez opiekuna/anioła stróża/kata/mentora (niepotrzebne skreślić!). 

Czy coś mi nie pasowało we współpracy? Absolutnie nie! Najpierw trafiłam pod skrzydła rewelacyjnego trenera Kuby, który wprowadził mnie w świat treningu biegowego i wszystkiego nauczył (dozgonna wdzięczność!), a po paru latach, gdy skupiłam się na biegach górskich ultra, zaczęłam współpracę z Arturem, który szykował mnie do moich najdłuższych eskapad w terenie. Obaj panowie są rewelacyjni, ale moja wrodzona przekora podszepnęła mi niedawno, żeby podziałać solo. 

Doświadczenie treningowe mam, obudzona o 3 nad ranem wyrecytuję rozwinięcia skrótów OWB1, BNP, WT i BC2, wytłumaczę co która jednostka daje, a jak trzeba to buciki zasznuruję i je zaprezentuję. Co mi szkodzi więc odczepić cumy i ruszyć przed siebie sama. Jeśli zacznę robić głupoty, albo się zajeżdżać, to wrócę do trenera z podkulonym ogonem. Napisałam "zajeżdżać", bo z tego co znam siebie, prędzej grozi mi właśnie to niż lenistwo. Treningowe sado-maso to jest to, więc nie boję się, że bez trenera moje bieganie pójdzie w diabły, a ja skończę jako okazjonalny truchtacz niedzielny. Tabelka w xls już jest, 4 treningi biegowe tygodniowo zaplanowane, adios, życzcie mi powodzenia!

Im gorsza pogoda i brzydsza okolica do biegania, tym częściej to sobie powtarzam 

Zmiana nr 2 - Witamy w świecie żelastwa, pierdyliarda pompek i "masz coś do mnie koleś?"

Odkąd zaczęłam biegać, zawsze coś tam ćwiczyłam. W klubie, na siłce, na zajęciach grupowych i w domu. Jest jednak różnica między rozłożeniem kocyka na dywanie i robieniem domówki (ojejku, spociłam się, to może wystarczy na dziś), a zapierniczaniem pod dyktando instruktora na sali. Różnica jest taka, że "oj, spociłam się" mówię tam sobie po 15 minutach, ale wtedy jest przede mną jeszcze 40 dalszych, ku...wsko długich minut i nie ma przebacz, wycieramy pot z czoła i ciśniemy. Ostatnio przypasowały mi zajęcia w Zdrofit, a dodatkowo trafiłam na fantastyczną trenerkę od TBC i core stability, która potrafi wycisnąć z człowieka ostatnie poty zmuszając do ćwiczeń, których nigdy nie chciałoby mi się robić w domu. 

Nowoczesna sala tortur "on demand"

Do tych hasanek dorzuciłam też niedawno cięższy kaliber czyli crossfit, a w ramach niego martwe ciągi, wykroki z obciążeniem, kettle, podciągnięcia, box jumpy, itd. Już czuję, że potrzebowałam tego. Można by pomyśleć, że każdy biegacz to taki super sprawny człowiek. Terefere, bardzo często sprawność ogranicza się do przebierania nogami przed siebie, a takie aspekty jak skoczność, gibkość, stabilizacja, mobilność to jakieś zupełnie odległe galaktyki. U mnie właśnie te aspekty kulały. Postanowiłam wreszcie porządnie coś z tym zrobić i muszę powiedzieć, że ogólnorozwojówka 3x w tygodniu daje efekty. Wreszcie minęły mi odwieczne bóle w okolicy kulszowej i już nie czuję się takim sztywnym blaszanym żołnierzykiem, który po nakręceniu kluczyka w plecach dziarsko zasuwa przed siebie. Zmniejszam tym samym też ilość treningów biegowych z pięciu do czterech.
Tak naprawdę bieganie w terenie wymaga właśnie o wiele więcej sprawności ogólnej i siły poszczególnych mięśni niż szybkie dychy na asfalcie. 

Z dalszych nowości i zmian - postanowiłam też zrobić coś na rzecz swojego bezpieczeństwa, więc za parę dni do tych wszystkich ćwiczeń dojdzie też kurs samoobrony dla kobiet. 12 zajęć po 1,5 h wystarczy mam nadzieję, żeby nauczyć się skutecznej obrony przed jakimś psycholem, który chciałby zaatakować mnie podczas treningu.


Zmiana nr 3 - hop z lasu do miasta 

No dobra, hop tylko na chwilę. Się zapadło na górozę, to można się pożegnać z osiąganiem pełnej satysfakcji po życiówce na parkrunie. Tak więc góry na zawsze w moim sercu, ale wymyśliłam, że żeby biegać po nich szybciej, pooram zimą i wiosną na asfalcie. I sieknę sobie potem miejski półmaraton  - w Warszawie. A po nim ciach, maraton. Też w Warszawie. A na koniec powiem arrivederci i w maju spylę szybką nóżką w kochane góry, a tam będzie się działo. Taki chytry plan.

Obecnie moja życiówka na 42K to 3:31 i w sumie to nie zależy mi na jakiejś mega poprawie. Miło będzie zobaczyć 3:29, ale głównie chodzi mi o zrobienie szybkości przez treningowe klepanie tych tempówek, interwałów, TM i BC2. Orlen to cel pośredni. Sorki maratonie, po prostu cię wykorzystam i brutalnie porzucę. 

mój pierwszy maraton, mój pierwszy (i ostatni) mąż i ja (Orlen Warszawa, 2013)

To nie jest jednak tak, że rzygam na samą myśl o treningu na chodniku typu OWB1 4 km + 10x 1 km progowo + OWB1 2 km. W ten sposób też lubię się czasem złachać, serio. 


I TO TYLE ZMIAN!* 

*no może poza jeszcze jedną małą żywieniową 

A co do planów - są ciekawe..... ale o nich będzie chyba w następnym poście, bo się tu rozpisałam i potem nikt tego nie przeczyta, jak zobaczy tę stertę znaków ze spacjami w tekście. 
A zatem o planach za chwilę.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz