- Chciałabym pojechać w czerwcu w Tatry i zrobić na raty trasę Biegu Ultra Granią Tatr - powiedziała któregoś dnia Ren w samym środku zimy.
- Też bym chciała, pomyślałam. O jak bardzo.
I tak powstał plan.
I tak powstał plan.
A dobre plany to te, które da się zrealizować i tak w naszym przypadku było, chociaż nie do końca i nie bez tak zwanych perturbacji.
Dzień pierwszy - rozpędówka (17,5 km/+1200 m)
Plan: dojazd do Zakopanego, transport busem do Siwej Polany i start do schroniska na Polanie Chochołowskiej + dokrętkowa wycieczka na Trzydniowiański Wierch
Pierwsza część trasy BUGT, którą zawodnicy łykają w tempie ekspresowym i traktują jak rozgrzewkę, nam zajęła trochę więcej czasu (każda z nas targała na plecach jakieś 6 kg, bo miałyśmy spać w 3 schroniskach na trasie i nie schodzić do Zakopca. Ja przy okazji robiłam symulację samotnej fastpackingowej wyprawy na Lofoty).
Marszo-truchtem dobiłyśmy więc na Polanę Ch. i upocone zrzuciłyśmy plecaki, żeby na lekko zrobić jeszcze szybkie wejście na Trzydniowiański, czyli 10-kilometrowy ekstrasik, bo BUGT tamtędy nie leci. Słońce powoli zachodziło, więc nie było opcji, żeby pociągnąć po trasie biegu dalej i dotrzeć do Hali Ornak.
Mimo fatalnych prognoz na nasz wyjazd słoneczko grzało w górach ostro i nic nie zapowiadało jakiegoś załamania pogody na 2 dni przed początkiem lata. Niestety nawet na skraju lata można się przeziębić, co też uczyniła 2 dni wcześniej Ren, w związku z czym w Tatrach stawiła się z lekką infekcją. Cała nadzieja była w tatrzańskim mikroklimacie, który magicznie wyleczy jej katar i kaszel. Nie ułatwiałyśmy jednak mu zadania, bo droga na Trzydniowiański Wierch to konkretne napieranie, które nawet dla osoby zdrowej daje się solidnie odczuć.
O! Tędy będziemy szły jutro - na szczycie Ren palcem pokazała mi całą grań naprzeciwko i z tą wizją zakończyłam dzień rejestrując w garminie 17,5 km i prawie 1200 m w pionie.
A pod schroniskiem na koniec minęłyśmy dwie biegnące w dół biegaczki, z których jedna mówiła do drugiej - "Wiesz ja to uwielbiam się puszczać".
Normalka! My też.
Dzień 2 - Góry moje, wierchy moje otwórzcie swe ramiona (20 km/+2144m)
Plan - granią przez Grzesia, Wołowiec, Jarząbczy Wierch, do Przełęczy Iwaniackiej i na spanie do schroniska na Hali Ornak
Realizacja: j.w.
No to zaczęły się góry. Na moje tatrzańskie doświadczenia do tej pory składała się jedna wycieczka trasą Biegu Marduły rok czy 2 lata temu i mały spacer na Wielki Kopieniec. W Zachodnich Tatrach byłam pierwszy raz. Próbując więc jednocześnie odpychać się kijkami i podtrzymywać opadającą co chwilę z zachwytu szczękę, wspinałam się na kolejne szczyty - coraz wyższe, coraz bardziej wietrzne i coraz piękniejsze. Już Wołowiec dał nam w kość, ale wycieczka na Jarząbczy Wierch (2137 m) to dopiero był konkrecik - 300 m w pionie na dystansie 700 m trasy. A na górze łeb urywało. Powiem szczerze, że z 6 kilowym obciążeniem sapałam jak lokomotywa, ale nogi niosły. Ren za to nie niosły płuca, co wcale nie jest dziwne, bo to dość niestandardowa terapia zrobić sobie spacer po górach z zatkanym nosem i bólem gardła, pokonując w sumie +2144 m na 20-tu kilometrach trasy, przy czym na 13 kilometrach już miałyśmy urobione w górę prawie 1900 m.
Ren na Siwej Przełęczy |
Matulu, co to był za hardkor dla kolan i czwórek. Zastanawiałyśmy się, jak ci najszybsi z BUGT-a tam zbiegali, ale my nawet nie próbowałyśmy, bo żeby się tam puścić, to trzeba już naprawdę umieć. W każdym razie dzień miałysmy super udany. Byłam szczęśliwa, że wreszcie te wszystkie wymieniane na blogach i w rozmowach Rakonie, Starorobociańskie i Iwaniackie przestały być dla mnie czystą teorią. Zobaczyłam Tatry Zachodnie. A złowieszcze prognozy nadal się nie sprawdzały i nawet udało mi się opalić nos.
Testy merynosowej koszulki marki Devold wypadły bardzo pomyślnie |
Nie napisałam wcześniej, że podczas mojego pobytu przestała mi działać karta sim, bo z T-mobile przeszłam do Play i akurat w trakcie wyjazdu ją zdeaktywowali. Niestety nowej karty oczywiście nie nie wzięłam ze sobą. Zostałam więc z smartfonem z funkcją aparatu do zdjęć i zegarka, czyli nastąpił absolutny brak komunikacji ("Tylko połączenia alarmowe") i głęboki oflajn.
Dzień 3 - "Nauka Tatr - solowy kurs 1-dniowy" (34 km/+2400 m)
Plan: ze schroniska na Hali Ornak przez Ciemniaka, Kasprowy, Halę Gąsienicową, Krzyżne do Wodogrzmotów i z powrotem na spanie w Murowańcu.
Realizacja: well.... :)
Plan: ze schroniska na Hali Ornak przez Ciemniaka, Kasprowy, Halę Gąsienicową, Krzyżne do Wodogrzmotów i z powrotem na spanie w Murowańcu.
Realizacja: well.... :)
W nocy Ren strasznie kaszlała. Stało się jasne, że magia mikroklimatu nie zadziałała i z jej zdrowiem jest coraz gorzej. Nie nadawała się, żeby bez konsekwencji pójść w góry i zrobić tam 30 kilometrów trasą najtrudniejszego technicznie biegu w Tatrach. Zapadła decyzja, że rozdzielamy się - ja idę na szlak, a ona schodzi do Zakopca i przyjeżdża po mnie o 18 do Palenicy.
W mojej głowie ścierały się dwie przeciwstawne myśli - z jednego strony bardzo chciałam to zrobić, bo takie samotne przejście w nieznanym terenie, to jest właśnie to, co czeka mnie na Lofotach za niecałe 3 tygodnie. Z drugiej strony byłam trochę jak klasyczna turystka uwięziona w rejonie Morskiego Oka - zero wgranego tracka, zero znajomości terenu i zero kontaktu telefonicznego (no dobra nie miałam klapek, ale butki w oczojebnym różowym kolorze owszem, więc trochę wpisywałam się w kanon). A pogoda tym razem na serio zmierzała ku załamaniu. W nocy miałyśmy burzę, a rano temperatura spadła poniżej 10 stopni. Brawo ta pani!
Na mój plus, w plecaku targałam dużo ciepłych ciuchów, termos z herbatą, folię NRC no i nabyłam w końcu mini-mapkę szlaków, którymi miałam się poruszać. Co do kontaktu z Ren, to liczyłam na wyżebrane po drodze połączenia z nią z telefonów napotkanych turystów.
No i tak to przed 9-tą, ruszyłam w stronę Ciemniaka. Było fajnie - zamglony mokry las, lekki chłodek i kompletna samotność. Było fajnie, ale do czasu, gdy moja wyobraźnia wykreowała głodnego tatrzańskiego niedźwiedzia. I zaczęła się schiza. Co robić, jak się pojawi? Udawać trupa, czy machać rękami i krzyczeć, wleźć na drzewo czy rzucać mu batony energetyczne (cip cip misiu!)? No po prostu widziałam go - takiego holograficznego miśka, wyłaniającego się spomiędzy świerków, niedajborze z gromadką niedźwiedziątek. Wznosiłam się na coraz wyższe poziomy absurdu i coraz wyżej nad poziom morza. Szybciej, szybciej, aby do Ciemniaka, tam to chyba misie nie chadzają.
Widok z Ciemniaka |
Udało się w końcu dotrzeć do pierwszego z Czerwonych Wierchów bez kontaktu z wielkogabarytową fauną TPN i mogłam skupić się na trasie. A było na czym. Chmury, w których najpierw szłam jak w mleku nagle znalazły się pode mną. Byłam tylko ja, góry, niebo i te poganiane wiatrem obłoki. Magia! I tak aż do Kopy Kondrackiej, gdzie zaczęli pojawiać się turyści, ale w ilościach w sumie homeopatycznych jak na Tatry. Wreszcie w oddali zamajaczył Kasprowy i wkrótce już kicałam w dół do Murowańca mając w planach legendarną szarlotkę.
Ciach, dopadłam ją i pożarłam w całości, bo w tym zamieszaniu niewiele jadłam wcześniej. Udało mi się jeszcze zadzwonić do Ren i potwierdzić, że Palenica aktualna o 18 i ruszyłam żółtym.
Czekało na mnie mityczne Krzyżne. Wiedziałam tylko, że jest tam stromo, stromiej, najstromiej, ale w życiu nie widziałam nawet zdjęcia tej przełęczy. Pięłam się więc w górę i zastanawiałam, jakie będzie to wejście. Okazało się rumowiskiem skalnym przetykanym płatami starego śniegu, a ścieżka prowadząca w górę kamiennymi schodkami, których końca nie było widać. Humor mi w miarę dopisywał i już widziałam się w Dolinie 5 Stawów, kiedy wtem dotarłam do sekcji czterokończynowej. Okazało się, że góra szlaku zawiera normalne wspinanko. Byłoby spoko, gdyby nie to, że spory kamień, który chwyciłam, żeby się przytrzymać, został mi w ręku. O fuck! Gdybym nie trzymała się niczego drugą ręką, już bym wracała w przyspieszonym tempie na dno doliny. Spięłam się konkretnie. A napotkany schodzący w dół turysta powiedział, że po drugiej stronie jest na zejściu jeszcze trudniej. Potwierdziła to ekipa czterech gości, którzy też szli w dół. I dodali że na górze jest mgła, wieje, słabo widać i nikogo nie ma. No co miałam zrobić? Uwierzyłam im.
Z drugiej strony byłam chwilę od przełęczy - tak bliziutko, że aż szkoda zawracać teraz. A może być twardą i jednak napierać dalej?
I wtedy zagrały nagle trąby anielskie i głos rozsądku zagrzmiał mi do ucha - Spier-da-laj stąd!
[Poniżej filmik poglądowy z trasy znaleziony na YT. Wycofik zrobiłam po przejściu odcinka, który zaczyna się w minucie 7:53]
- Ej chłopaki, mogę się z Wami zabrać?
- Jasne, dawaj!
I tak to poznałam ekipę Lublinian, którzy właśnie schodzili do Murowańca. Miła gadka trwała aż do dna doliny, gdzie ich telefon złapał zasięg, a ja powiadomiłam Ren o zmianie planów i pożegnałam panów biegnąc po kamieniach, żeby jak najszybciej dotrzeć do Brzezin.
[Poniżej filmik poglądowy z trasy znaleziony na YT. Wycofik zrobiłam po przejściu odcinka, który zaczyna się w minucie 7:53]
Plan poznania całej trasy BUGT nie został więc zrealizowany, bo do Wodogrzmotów nie doszłam ani tym bardziej dalej i ostatni odcinek nadal pozostanie niewiadomą. Z perspektywy czasu myślę jednak, że chociaż możecie mi mówić Cykor, to wiem, że zrobiłam dobrze.
Podsumowując, jeśli chciałam zrobić sobie symulację wyprawy przez Lofoty to ostatni dzień był do tego idealny. Oczywiście pokonałam krótszy dystans bo tylko 34 km, ale klimaty były myślę podobne (no może z wyjątkiem tego, że nie lało). Test totalny przeszłabym, gdybym została w Tatrach do rana, bo w nocy proszę Państwa spadł w naszych pięknych górach śnieg. I nawet trasę Hardej Suki zmienili.
https://turystyka.wp.pl/zima-na-poczatku-lata-w-tatrach-sypnelo-sniegiem-6265827897878657a |
Łącznie zrobiłam w 3 dni 70 km i 5750 m w pionie. I wiem na pewno, że ja w te Tatry jeszcze wrócę!
Wspaniale się Ciebie czyta. Ja Tatry znam tylko trekkingowo póki co, bo i z bieganiem górskim dopiero się od tego roku rozkręcam, ale trasa BUGT już od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie. Może w przyszłym roku... ;)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą w górach wycofać się w porę, to często ocalić sobie zdrowie czy życie, a jednak tak ciężko przychodzi podjęcie tej decyzji... Więc gratuluję, że rozsądek wygrał z ambicjami. :) Pozdrawiam!