Też tak macie, że na pół roku przed jakimś ważnym terminem czas sączy się jak po kropelce, a im bliżej jest wydarzenia, to przyspiesza jak oszalały. No to właśnie jestem małym wagonikiem, który powoli piął się na szczyt kolejki górskiej, a teraz pędzi w dół jak wariat.
Tak, za 3 tygodnie godzina W czyli wyjazd na Lofoty!
Niestety zamiast radosnej ekscytacji, więcej we mnie chwilowo zwątpienia i poczucia, że nie tak miały wyglądać przygotowania.
Do kwietnia wszystko szło pięknie, ale potem zaczęły się problemy z kategorii Ojboli.
Ojboli bioderko, ojboli tyłek, a ostatnio ojbolała pięta.
No znam teorię, że jak nic nie boli, to znaczy, że nie żyjesz, ale przyznam szczerze, że jako doświadczona "kontuzjonistka", tym razem postanowiłam nie rozbiegiwać problemów, tylko porobić przerwy połączone z z fizjo- i fizykoterapią w moim niezawodnym gabinecie Seneca.
No znam teorię, że jak nic nie boli, to znaczy, że nie żyjesz, ale przyznam szczerze, że jako doświadczona "kontuzjonistka", tym razem postanowiłam nie rozbiegiwać problemów, tylko porobić przerwy połączone z z fizjo- i fizykoterapią w moim niezawodnym gabinecie Seneca.
Czy miało to sens?
Myślę że tak. Co prawda czuję się niedotrenowana jak koń z Wielkiej Pardubickiej, którego wysłali na pół roku do skubania trawy na prerii, bo żeby się solidnie przygotować, powinnam robić długie treningi dzień po dniu osiągając wartości w okolicy 100 km tygodniowo. Tymczasem maj i czerwiec wspominam raczej jako wczasy z małymi przerwami na lżejsze i cięższe treningi z otejpowanym na niebiesko lewym bokiem.
Z drugiej strony, dzisiejszy bieg jako test po kolejnej przerwie wypadł pomyślnie i nie zanotowałam problemów, więc ciało na pewno jest mi wdzięczne i w tej wdzięczności zwalczyło różne mini stany zapalne.
Żeby nie było, że się leniłam totalnie w tym czasie to napiszę tylko, że pobiegłam w maju ultra czyli Beskidzki Topór 73 km i w zasadzie codziennie wyginam śmiało ciało w domowej siłowni wzmacniając plecy, nogi, dupkę, ręce i oczywiście mięśnie głębokie czyli core przy pomocy gum, piłki, TRX, hantli i obciążenia własnego.
No cóż polecę tę moją wieloetapówkę na świeżości jak majowa truskaweczka czy zieloniutki szczypiorek. Pewnie nie będę po drodze taką running machine, jaką chciałam być, ale przecież nie chodzi o to, żebym biła tam jakieś rekordy. Będzie wolniej ale mam nadzieję do końca - całe 260 kilometrów przygody. Mam poza tym cel: pomóc małej Dominice, w ramach zbiórki którą zorganizuję z tej okazji, więc ustalmy, że to będzie mój cel priorytetowy :)
Z ciekawszych treningów przygotowawczych warto też może wspomnieć o moim wypadzie typu Orient Express w Beskid Wyspowy. Okazało się, że na luzie da się śmignąć ze stolicy na jeden dzień na konkretne bieganie w górach. Wystarczy tylko wstać, zanim zaczną drzeć japy okoliczne ptaszęta czyli po 3 nad ranem i ruszyć ekspresówką na południe.
Po 4,5 godzinach byłam już w Kasince Wielkiej za Myślenicami i wbiłam się na trasę Utra Trail Małopolska 48.
Było idealnie czyli w mordę ciężko, bo gorąco i z plecakiem 6 kg, ale czyż nie tego chciałam?
Mimo, że ten rejon nie ma jakichś skyrunningowych przewyższeń (o przepraszam, z wyjątkiem Szczebla - 500 m w pionie na dystansie 3,3 km), to ciągłe zmiany wysokości zagwarantowały mi zacne górskie bieganie. Po około 8 godzinach i przebytych 47 kilometrach (ok.+2300 m w pionie) zasadniczo mogłam znów wsiąść w autko i śmignąć do domu, ale wybrałam opcję camping pod Krakowem, o której niedawno pisałam na FB).
Mimo, że ten rejon nie ma jakichś skyrunningowych przewyższeń (o przepraszam, z wyjątkiem Szczebla - 500 m w pionie na dystansie 3,3 km), to ciągłe zmiany wysokości zagwarantowały mi zacne górskie bieganie. Po około 8 godzinach i przebytych 47 kilometrach (ok.+2300 m w pionie) zasadniczo mogłam znów wsiąść w autko i śmignąć do domu, ale wybrałam opcję camping pod Krakowem, o której niedawno pisałam na FB).
Już jutro kroi mi się jeszcze jeden fajny górski trening - tym razem w Tatrach i chociaż prognozy wskazują, że nie ponapawamy się razem z Ren widokami, to jednak metry w pionie i poziomie zostaną zrobione.
A wracając do mojej fastpackingowej wyprawy, sprzęt na wyjazd już w zasadzie cały mam, nawet stałam się wreszcie posiadaczką wymarzonego śpiwora marki Cumulus, który daje temperaturę komfortową 4 st. C, a waży jedyne 600 g.
Przy okazji okazało się że mój plecak Salomon TRAIL 30, wcale nie jest taki pojemny jak myślałam, i tak siedzę i myślę co tu z niego wywalić, żeby się domknął i powiem szczerze, że nie wiem :) Jakieś rady doświadczonych górołazów? :)
Moja lista sprzętu (z gramaturą) wygląda tak:mata Z-lite | 360 |
plecak | 605 |
śpiwór cumulus | 615 |
namiot SMD Skyscape+ śledzie | 840 |
sandały (na camp/jako 2-gie buty) | 400 |
ręcznik i kosmetyki/leki | 200 |
kubek i pojemnik na jedzenie | 55 |
spork | 9 |
scyzoryk | 25 |
woda | 1000 |
liofilizaty x 6 | 700 |
batony | 400 |
granola | 500 |
telefon+powerbank | 400 |
ścierka do wycierania namiotu | 15 |
papier toaletowy | 50 |
wiatrówka/przeciwdeszczowa | 153 |
plastikowa peleryna na ulewę | 40 |
bielizna i skarpety | 100 |
bluza polarowa/poduszka | 168 |
leginsy | 140 |
drugi t-shirt | 80 |
koszulka merino devold dł rękaw | 185 |
szorty (na norweskie upały) | 95 |
buff | 35 |
Cholera, 7170 g wszystko razem, aczkolwiek 1600 g to żarcie, którego będzie stopniowo ubywać.
Tak czy siak już za chwilę PORA NA PRZYGODĘ! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz