piątek, 24 lutego 2017

Sama na szlaku czyli Ava biega zimą w Rudawach

Początkowo szukałam towarzystwa. Przecież mogę się zgubić, a w grupie to jednak parę głów, a nie jedna do wykaraskania się z czarnej dupy. No i raźniej razem, trasa nie będzie się dłużyć.

Towarzystwa jednak nie znalazłam, a im bliżej wycieczki było, tym bardziej docierało do mnie, że tak naprawdę chcę tam być sama.


***
W tym roku nie wyszedł nam rodzinny wyjazd stricte narciarski, ale w góry trafiliśmy. A konkretnie w przedgórze Karkonoszy do wsi Łomnica. Kiedyś marudziłabym, że co to za dziura, gdzie są fajne stoki z wyciągami i w ogóle zabierzcie mnie stąd! Teraz rzut oka na widoczny sprzed naszego domku szczyt Śnieżki (znajdź go na zdjęciu!) wystarczył, żebym była w pełni zadowolona z miejscówki - góry, szczyty, Karko, run'em all! Chcę je!



Rzeczywistość szybko zweryfikowała moje "chcę je". Połowa szlaków w Karkonoszach jest w zimie zamknięta. Ostatecznie udało mi się zrobić 3 fajne trasy, w tym jedną wycieczkę która była po prostu wyjątkowa...

Rudawy

Stanęło więc na kompromisie - zamiast długiego biegania po Karkonoszach będą długie Rudawy Janowickie. No wzglednie długie. 23 km i 900 m w pionie.
Borman, człowiek z Gór i Magicznego Lasu potwierdził mi, że wybrałam piękną trasę i będzie pani zadowolona, więc zaopatrzyłam się mapę i szykowałam do drogi.



Zaopatrzyłam się w mapę to mało powiedziane. Bylam uzbrojona w papierowe i elektroniczne wspomaganie po zęby. Oprócz odschoolowej płachty w formacie metr na metr miałam też zaplanowaną trasę w aplikacji mapa-turystyczna.pl, a do garmina wrzuciłam track z pliku GPX, w którym sobie  wyrysowałam całą wycieczkę. No bułka z masłem. Problem ze mną jest tylko taki, że nie nadaję się za bardzo do nawigowania - no prostu orientacja w terenie nie jest moją mocną stroną mówiąc delikatnie, ale jak wyzwanie to wyzwanie. Jak zabawa to zabawa.
Żeby nie było że taka nieodpowiedzialna jestem i biegam sama po nieznanych górach, udałam się na miejsce startu z mężem i tam się rozstaliśmy. On miał zrobić marszem mniejsze kółko z psem, a ja duże kółko ze sobą. Telefony naładowane, buzi buzi i papa.

Miejsce startu w Karpnikach - stąd ruszam na żółty szlak, eo eo eo...

Szlak prowadził mnie jak po sznurku, pogoda była jak w totka (dużo słońca, a przy tym lekki mrozik), a że zaczęłam po 8 rano to mogłam biec po zmrożonym leśnym polu bez zapadania się w śnieg - komforcik.  No ale komforcik i pole szybko się skończyło i zaczęło przez las po górę. 9 km pod górę - z 400 m npm na 950m npm.

Cisza, tylko mój oddech i wkurzający co jakiś czas sygnał garmina, który gubił tracka. A w cholerę z tą elektroniką, wyłączyłam to i po prostu biegłam/szłam patrząc na oznaczenia na drzewach. O, już Kamienna Ławka - pamiętałam z opisu. 


OK, to teraz na Małą Ostrą. Tam mają być super formacje skalne, Konie Apokalipsy i piękna panorama. Jest. Na tarasie widokowym na Małej Ostrej zachłysnęłam się panoramą i nadałam transmisję online, żebym nie tylko ja mogła to zobaczyć, jak tu pięknie. 



Za to z najwyższego szczytu Rudaw (Skalnik 945 m npm), który zresztą należy do korony gór Polski nic nie widać, bo jest cały zalesiony i mówiąc szczerze przebiegając przez niego po raz pierwszy przeoczyłam fakt, że jestem na Skalniku. 
Tam zaczęły się schody, bo szlak mi się urwał. Track w zegarku wyłączyłam, więc pozostało patrzeć na drzewa. Po 300 m w dół bez znaku postanowiłam wrócić pod górę do ostatniego widzianego na drzewie niebieskiego paska  - pewnie coś pokręciłam. Na szczycie poza tym, że dowiedziałam się z tabliczki, że to Skalnik (co za bystra i spostrzegawcza biegaczka) nie znalazłam jednak żadnych alternatyw, no więc znów w dół ale tym razem trochę w bok - bez sensu. Więc powrót. Trzeci zbieg ścieżynką z wydeptanymi śladami butów i wreszcie jest niebieski znak. 



Głupia ja nie pomyslałam, że oznaczenia mogą być też na kamieniach, a te były po prostu zaśnieżone. Tam spotkałam jednego jedynego turystę, który upewnił mnie że na Wołek niebieskim to dobrze lecę i znów mogłam cieszyć się samotnością, biegiem po śladach zwierząt (mnóstwo!), słońcem i ... nosz kurde gdzie ten żółty! - na przełęczy Mniszkowskiej tak się rozpędzam, że dobiegam do drogi. Eee, tego nie było w planie. Powrót w górę. 

Na 20-tym dotarłam do dużego rozdroża i zapadła szybka decyzja, żeby zmienić plan i zamiast Zamku Bolczów obejrzeć Starościńskie Skały. Wiadomo, skały.... Tylko gdzie ten niebieski? Leży mnóstwo powycinanych drzew. Może na niektórych były oznaczenia szlaku :( 
Znów dwie próby i wreszcie dostrzegam drzewo z niebieskim oznakowaniem. No będzie tego motania się. Dzwoni mąż. Jesteś przy wiacie? A to ja tam byłem. To mnie dogonisz. No to gonię go. Strumień, hop i widzę Skalny Most - piękny, majestatyczny - trzeba tu przyjechać latem na wspin.




Lecę. Widzę dwóch starszych panów, zamieniam z nimi trzy słowa i skręcam. 20 minut później widzę ich znów - oni wychodzą z zielonego szlaku, który łączy się z moim niebieskim i śmieją się, że ja biegnę oni idą, a jesteśmy w tym samym czasie w tym miejscu :) No trochę racji mają. Mąż tymczasem czeka na Przełęczy Karpnickiej. Okazuje się, że zrobił z psem też niezłą wycieczkę - 10 km i 500 m w górę. Ja dołożyłam trójkę do planowanych 23 km i przez moje pomyłki  wyszło prawie 26 km i kilometr w górę. Mistrzyni orientacji po prostu!

Nogi bolą, ale było fantastycznie. Lubię klimat zawodów, innych biegaczy, możliwość zamiany paru słów na trasie. Ale tych parę godzin sama ze sobą i z przyrodą, gdzie nie gonił mnie limit, nie musiałam do nikogo dopasowywać tempa i gdzie naprawdę miałam czas na zdjęcia i nawet na film, to była piękna przygoda. I poznałam Rudawy, do których już wiem, że wrócę.

Dane techniczne trasy:

Założenie wstępne:


Wykonanie - niedomknięta pętla (bo mimo moich protestów, zostałam zabrana do bazy z Przełęczy a nie z Karpników (proszę cię, ile będziesz tu latać, dzieci czekają).


A link do trasy, którą zrobiłam (bez końcówki do Karpników) tutaj:
https://mapa-turystyczna.pl/route/y76y

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz