środa, 16 grudnia 2015

Orient Express

... czyli zorientowanie na ekspresowe bieganie.


Co można zrobić z rozpoczętą o 5 rano grudniową sobotą? Można pobiegać po parku albo lesie, posprzątać mieszkanie przed Świętami, ruszyć na zakupy gwiazdkowe, albo...zrobić akcję-teleportację w Beskid Sląski, żeby zaliczyć biegowy trening górski.Taką opcję wybrałam 12 grudnia. 

Jeden, jedyniutki 3-godzinny trening w jeden dzień za cenę ok. 8 godzin w samochodzie. Czy było warto? Jak cholera warto.
I nie mówcie, że nie ma sensu. Wiadomo - lepiej jechać na cały weekend albo na 4 dni. Jednak gdy dobierze się kilka osób, które mają mało czasu, ale wspólną pasję (Ala, Krasus, Marcin, Słoma i Marcin W.) i znajdzie jeden  (nawet niecały) wolny dzień, to można zrobić tak fantastyczny trening jakościowy w górach, że pobije on na głowę cały tydzień brykania w mieście.

Wszystko zaczęło się od pomysłu, żeby zaatakować Górę Kamieńsk, która wypiętrzyła się kiedyś koło Bełchatowa jako zwałowisko na skutek ruchów koparkowych. W porównaniu ze szczytami warszawskimi to prawdziwe Himalaje (386 m npm), ale biorąc za punkt odniesienia południe Polski - Kamieńsk to po prostu popierdółka i w dodatku nie wiadomo, czy pewnego dnia przy dobrym wietrze nie odleci w kosmos, bo tyle na niej nastawiali wiatraków.  

fot. : Wikipedia

Nic więc dziwnego, że zaprzyjaźniona ekipa podchwyciła szybko odważny pomysł Pawła, żeby się nie rozdrabniać tylko skoczyć w Beskid, a konkretnie pod Bielsko-Białą.
Wszyscy oczywiście chcieli załapać się na sobotnio-wieczorne melanże, więc bieganie miało być szybkie.

I taki oto plan zrealizowaliśmy (będę przez chwilę pisać w 1 os. l.poj. rodz. żeński):
Pieprzony budzik zadzwonił o 4:25, żołnierzu baczność! Wstałam jak strzała, potem szybka kawka, wskoczyłam w leginsy oraz różową Pąbluzę i sru na miejsce zbiórki. Nie wszystkich budziki od razu postawiły na nogi, więc zbieraliśmy się trochę po Warszawie, aż wreszcie koło 6-tej ford wypełniony Pąpkinsami (różowe bluzy i czarne gacie - po tym ich poznacie) pomknął w stronę Klimczoka. Wyszło nam niecałe 4 godziny tej jazdy i już o 10 spotkawszy się z Alą, która dobiła do nas z Katowic ruszyliśmy w trasę. Pogoda była superowa, a nawet superowsza niż po drodze, kiedy to lało.

przerwa na multimedia: podziwiajo, fotografujo, na fejsy wstawiajo


Nie dowierzałam, a w zasadzie wyszły moje braki z geografii, gdy mówiłam wcześniej, że chyba lepiej do Szczyrku, bo gdzie tam góry w Bielsku. 




profil naszej wycieczki

Paweł - autor trasy zafundował nam 23 km z przewyższeniem ok. 1380 m w górę czyli konkretne bieganie. Zaczęło się od delikatnych wzniesień i brodzenia w mokrych liściach, ale już pod Szyndzielnią trening zrobił się zimowy. 



Powiem szczerze, że miałam niezłą spinkę na zbiegu ścieżką, gdzie leżały kamole, na tym mokre liście, a na nich cienka warstwa śniegu - tylko się nie wyje... tylko się nie wyje.... No coż był to idealny test pod tytułem "Jak ci czymią buty?". Moje speedcrossy czymią całkiem nieźle - jak przyklejone. 
Zima w pełni przywitała nas za to na grani w okolicach Klimczoka, skąd mogliśmy podziwiać panoramę Skrzycznego. 



padła na grani

pĄpuje na grani

Opcji na zamulanie raczej nie było, bo jak Orient Express to Orient Express - szybko biegamy i do domu spadamy. Oczywiście konkretne podejścia np. na Magurkę, a potem krótką, ale hardkorową direttisimę na Klimczok wzdłuż orczyka robiliśmy marszem, ale np. ostatnie powrotne 5 km do parkingu to po prostu było sfruwanie i OZD. Moje listopadowo-grudniowe tempa biegów oscylowały raczej w okolicach człapania bo przy szybkim biegu du... czyli gruszkowaty boli. A tu ja ci patrzę i mam chwilami koło 4 min/km na końcówce. Jak dla mnie, na zmęczonych nogach to było naprawdę spore wyzwanie i tak sobie popylając myślałam, jak daleko jestem od formy z Rzeźnika i ile przede mną do zrobienia do marca i kwietnia. 


Gdy po 3 godzinach z minutami wpadliśmy na parking, działania też były szybkie, przebiórka na świeżym powietrzu w suche ciuchy i buty, pod paszki Portorico instant shower w atomizerze, szybka decyzja, gdzie biegacze uzupełnią utracone kalorie i już mknęliśmy w stronę KFC, żeby przyjąć czyste białko z Mega-Kubełka w towarzystwie jakże potrzebnych do kompletu węglowodanów (panierki tam nie żałują). 

Naturalnie skoro nam tak sprawnie poszło, to powstał już wstępny plan, żeby wypuścić się kawałek dalej na następną ekspresówkę więc jeśli macie ochotę dołączyć to STAY TUNED! :D 

Foto: M.Krasoń, P. Słoma

1 komentarz:

  1. na Magurkę turlałam się będąc w drugiej ciąży. Skąd Ci przyszło do głowy, że tam płasko jest? :))
    Mega zazdrość nie zżarła mnie do końca tylko dlatego, że w tym czasie bawiłam się na Wulkanach :P

    OdpowiedzUsuń