Miejsce akcji: Portal społecznościowy na F
Uczestnicy: Ania, Magda, Marta, Sylwia, Ewa (aka Pumy)
Czas: wieczór przed Biegiem Niepodległości
[wybrane fragmenty z Messengera]
- Dziewczyny, dziś rano poszukując na półkach sklepowych zapisanego nam w rozpisce biegowej izotoniku znalazłam.... strong energy drink... DOMINATOR!
- Nie, ja nie zostanę w domu. Biegnę i już! Chora się nie czuję, tylko sam kaszel; ale będzie ok, bo inaczej nie ma prawa być, tylko nie wiem czy dyszkę złamię ?
- Będzie dobrze,cieszę się bardzo ale i boję:)
- To dobry znak, że się boimy, inaczej poległybyśmy na starcie
- To na serio teraz zaczęłam się stresować-- wielkie dzięki dziewczynki. Poluzujcie już proszę poślady, hehe
- Ja już sobie szykuję wszystko, co by nie wracać spod Startu. Potem tylko manikjur i jestem rediiii
- Ale, wiecie, jedna rzecz bardzo mnie martwi
- Że już pojutrze nie będziemy miały spiętych pośladów?
- Z pośladami jakoś sobie poradzę, ale tak - co będzie nas tak fajnie zajmować od środy?
- Endrju siedzi koło mnie i leci z grubej rury: 'nie martw się, już zaraz zaczną się przygotowania do Orlen Maratonu.
***
Miejsce akcji: Al. Jana Pawła, Warszawa
Uczestnicy: Ania, Magda, Marta, Sylwia, Ewa (aka Pumy) + 12290 innych zawodników
Czas: 11 listopada (dzień Biegu Niepodległości)
Pozwólcie że wprowadzę trochę narracji, żeby słownie ogarnąć to szczególne wydarzenie.
Otóż, startowałam już parę razy w Biegu Niepodległości, ale nigdy dotąd w teamie i nigdy jako trenerka. Tym razem więc nie denerwowałam się, jak pobiegnie na dychę Ewa czyli ja, ale przede wszystkim jak pobiegną: Ania, Magda, Marta i Sylwia. Ja i moje koleżanki z Babskiego Klubu Biegowego "Gazele i Pumy" miałyśmy razem pod patronatem Shape It zmierzyć się z wyzwaniem 10 km, z innymi babskimi teamami i przede wszystkim z samymi sobą. Ania już wiedziała, o co chodzi w biegu na takim dystansie. Dla Magdy, Sylwii i Marty była to terra incognita. Miały co prawda w nogach 10 tygodni intensywnych treningów, ale trening treningiem, a zawody zawodami. Wiadomo.
Ode mnie dostały całą masę rad i porad (w końcu Puma-matka jestem, no nie?), rozpiskę jedzeniową na dzień przed biegiem (makaronik!) i śniadanko przedstartowe, oraz opaski z międzyczasami, które ,jak mi się zdawało, są spokojnie w zakresie ich możliwości. Nie chciałam dziewczyn żyłować. Pierwsza dycha powinna być wspominana jako kawał roboty, ale nie jako oranie na ostatnich nogach i bez tlenu w płucach. Żadnych HR-maksów na debiucie.
Jak sobie poradziły?
Okazało się, że świetnie, a byłoby zupełnie rewelacyjnie, gdyby Ani nie dopadł tego poranka czający się w ukryciu paw. Moja najszybsza Puma, która na treningach lata interwały po 4:30, czuła się tak fatalnie już 2 km po starcie, że nie było mowy o biciu życiówki. No pech po prostu.
W każdym razie spięte jak nie przymierzając gumki w gaciach, Pumy ruszyły na trasę i proszę Państwa, poleciały zdecydowanie szybciej, niż mi się zdawało, że mogą. Sylwia (56:19), Magda (58:30, a miała być godzina z groszami) i Marta (tu kopara! - 54:40). Chyba ich nie doceniłam!
Zaczęły powoli (pamiętajcie laski nie zaczynajcie za szybko!), zwalczyły kryzysik 8-mego kilometra i pięknie finiszowały. Ania wpadła na metę zielonkawo-fioletowa z czasem 58:50, ale ja wiem, że Anka to strzelba, która na następnej dyszce wystrzeli z wielkim hukiem. Piękny medal na szyi był ukoronowaniem tych wszystkich godzin wybieganych przez nie po ciemku, w wietrze, zimnie i deszczu. A ja spuchłam z dumy jak balon reklamowy, co go czasem stawiają przy metach.
A jak poszło trenerce?
Łel, był apetyt na życiówkę, wiadomo. Musiałabym jednak pobiec poniżej 46:09, a coś mi podpowiadało, że jestem na styk z takim celem i może być ciężko go osiągnąć. Faktycznie było. Mimo tempówek 2- i 3-kilometrowych, interwałów i innych treningowych hocków-klocków jeszcze przed startem czułam się jak rozjechana, głównie psychicznie. Być może był to efekt siedzenia murem przez 2 tygodnie nad koszmarnym tłumaczeniem, a może po prostu zmęczenia sezonem. W każdym razie plan polecenia w miarę równo po 4:36 min/km zamienił się w realu w 4:37 min/km. Zamiast równego tempa z minimalnie wolniejszym początkiem szarpałam prędkość w tą i z powrotem. Zaczęłam wolno, potem było szybko, na 5-tym miałam 10 sek straty do planu, a na ósmym tłumaczyłam sobie, że w sumie to już się nabiegałam w tym roku i po co ja się tu tak męczę. Efekt - ósmy wszedł o 6 sek, wolniej niż powinien. I tak by pewnie było do końca, bo i zająca żadnego nie miałam (a przydałby się) i muza kopa jakoś nie dawała i kibiców jakbym nie widziała i nie słyszała.
Jednak przed podbiegiem koło Centralnego.... coś mnie uratowało. Otóż dogoniłam pewną panią, która szybko biega i która wyprzedziła mnie kiedyś w biegu górskim. Oj, nie chciałam z tego powtórki, więc minąwszy ją przeszłam w tryb "uciekam ile wlezie". W rezultacie dziewiąty wszedł w 4:32, a ostatni kilometr w 4:25. Widząc bramę i swój zegarek jeszcze przez chwilę się łudziłam, że jednak się uda, ale na metę wpadłam w 46:20 czyli jakieś 12 sek. za późno. Powiem Wam jednak, że się bardzo tym nie martwię - może się poprawi w 2015, a może będą inne ciekawe wyzwania :)
No ale wróćmy do teamu Gazel i Pum Shape It. Zawieszenie medalu na szyi nie miało być ostatnią atrakcją tego dnia, gdyż miałyśmy piękny plan na wieczorną małą imprezkę w ... małych czarnych. Żeby choć raz spotkać się inaczej niż leginsach, trampolach i bluzach. A zatem:
***
Miejsce akcji: Restauracja i Pizzeria "Mąka i Woda" Warszawa
Uczestnicy: Ania, Magda, Marta, Sylwia, Ewa (aka Pumy) + ok. 30 innych gości
Czas: 11 listopada (wieczór po Biegu Niepodległości)
Krótko mówiąc, bawiłyśmy się świetnie, zjadłyśmy pyszne rzeczy, wypiłyśmy dużo dobrego wina i wzniosłyśmy wiele toastów. A poza tym ku radości menadżera (nogi pokażcie bardziej dziewczyny) i rozpaczy kelnerki (ale to paniom wszystko wystygnie) wzięłyśmy tam udział w sesji foto, którą zrobił dla nas Jakub Zowsik - pro fotograf, pośród lekko zdziwionych pozostałych gości lokalu. Jak wyszło? Sami popatrzcie:
No dobra i co teraz?
Pomysły są różne, ale dyszka Orlenu wygląda kusząco. Będzie sporo czasu, żeby się fajnie przygotować, a po biegu zafundujemy sobie jeszcze fajniejszą sesję czarnych Pum. No i będzie motywacja do treningów w zimie, chociaż powiem szczerze, że moje Pumy są już tak wkręcone w bieganie, że muszę je stopować, a nie poganiać i motywować. Taka sytuacja.
Na koniec w imieniu swoim i dziewczyn, chciałam podziękować Shape It za zaproszenie nas do rywalizacji, wsparcie, piękne koszulki i zbudowanie wokół tego wydarzenia naprawdę fajnej atmosfery. Drużynowo zajęłyśmy 4-te miejsce na 16 teamów Shape It!
Piękne podziękowania też dla naszego fotografa Kuby. Gdyby ktoś chciał skorzystać z jego usług, to trzeba kliknąć TUTAJ
Technikę też ćwiczyłyście?
OdpowiedzUsuńZdjęcie z rozgrzewki (drugie od góry) pokazuje ładny zamach do wahadła ;) ja to widzę, bo sporo czasu zajęła mi praca nad techniką. Ciągle wiele przede mną...
Gratuluję Wam wszystkim, Dziewczyny!
Fajowo się z Wami czasem treninguje!
Dzięki Ren i zapraszamy Cię na treningi - anytime!
UsuńTam na zdjęciu to akurat były jakieś takie hopki jak skipy, ale jak być może pamiętasz przed treningami zawsze tymi nogami trochę wymachujemy do przodu i w górę ;-)
Wiecie co to ostry trening i dobra zabawa! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Ale przede wszystkim gratulacje dla Was - pobiegłyście jak rakiety! I dzięki za wspólną rywalizację :)
UsuńTrzeba to kiedyś powtórzyć:)
UsuńJak to nie wiecie co teraz? Pum-maraton :)
OdpowiedzUsuńHaha, na Ciebie zawsze można liczyć! Dobre, już sprzedaję Pumom :)
UsuńNajważniejsze, że świetnie się bawiłyście. 12 sekund straty do oczekiwanego rezultatu to nie jest jakieś wielkie rozczarowanie chyba? Nie biegam specjalnie profesjonalnie, więc nie do końca się orientuję w tym, ale tak mi się wydaje. Przy czasie w okolicach 46 minut, to nie jest jakaś duża różnica. ;)
OdpowiedzUsuńGratulacje !
OdpowiedzUsuńNie ma to jak własny Team.
W grupie siła i wsparcie !