wtorek, 22 lipca 2014

Majty na ramie i skoki przez krecika...

...czyli niech żyją spontaniczne wydarzenia sportowe! Ostatnio miałam przyjemność uczestniczyć w dwóch takich. Najpierw był mój prywatny triathlon, a potem acquathlon nad Jeziorkiem Czerniakowskim organizowany przez Sportową Mamę czyli  Aśkę i jej rodzinkę oraz znajomych. Było mega!


Mówiąc mega, mam na myśli acquathlon, bo moja 1-osobowa impreza sportowa polegała po prostu na tym, że przepłynęłam 600 m w basenie, wsiadłam na rower, zrobiłam 24 kilometry i dojechałam na miejsce aquathlonu, gdzie pobiegłam 5,4 km. 

Zanim jednak o Jeziorku to rzucę parę słów, skąd w ogóle się wziął ten mój tri. Czy chcę być triatlonę? Hm.... no nie wiem... chyba spróbuję :) Pomysł wziął się stąd, że jak biegłam tydzień wcześniej w Nieporęcie w triathlonowej sztafecie, to jakoś tak mi było łyso, że wszyscy wokół to już są wypruci po pływaniu i bajku, a ja taka świeżynka i w sumie to nie uczestniczę w triathlonie tylko jego części. Brakowało mi tej reszty.
Wymyśliłam więc sobie że zrobię 1/8. Najpierw chciałam pływać od razu w ołpenłoterze czyli właśnie w Jeziorku Cz., ale mąż słusznie mnie usadził na ziemi:
- Kiedy ostatnio przepłynęłaś 600 m nie chwytając ani na chwilę brzegu basenu?
- Yyyy, nigdy?...

Stanęło więc na basenie. I zaczęła się logistyka. Co założyć, w co wziąć rzeczy na zmianę, itp itd.
Ostatecznie na basen pojechałam rowerem (ale wolno i tylko 5 km), wzięłam ze sobą kostium, czepek, okularki i mikro ręcznik oraz garmina. Po pływaniu (tylko 8 kraulem na 24 baseny, buu!) myk do szatni, zmiana na suche ciuchy, czepek i okularki do torebki biodrowej, mokre majty zwinęłam z ręcznikiem wokół ramy roweru i pojechałam. W butach oczywiście do biegania, bo ja i SPD to dwa pojęcia bardzo odległe. T1 zajęło jakieś kilka minut, ale tym akurat elementem bardzo się nie przejmowałam  ;-).

Mój super bajk ;-)

Na rowerze było fajnie i starałam się jechać jak najszybciej, co utrudniał trochę typ i stan bicykla, przejeżdzający przez tory pociąg oraz czerwone światła. Trasa z Wawra na Sadybę naprawdę urocza, szeroko oraz żadnych peletonów po drodze, chociaż jak to przy jednoosobowych imprezach narzekałam trochę na samotność i brak kibiców. Cała radosna dotarłam jednak po około godzinie nad Jeziorko, gdzie zawodnicy już ruszyli kraulem do bojki. Bieg miał się rozpocząć 10 min. po starcie pływania, wiec miałam jakieś 5 min. przerwy. Idealnie, żeby skoczyć do toj-toja. Skoczyć? Chciałam podbiec, lecz zatrzymały mnie drewniane nóżki :) Aha, więc o to chodzi w tej zakładce. Czułam się jak Pinokio.

Po 5 minutach ruszyliśmy na trasę - to znaczy ja i Krystian - jedyni zawodnicy niepływający, gdyż reszta pokonywała w związku z  przesunięciem się bojki nie 600 lecz jak się okazało 900 metrów. Dzięki mąż, że zareagowałeś zawczasu na moje pomysły ;-)
Początek był straszny, bo nogi nie chciały mnie słuchać, a na dodatek ścieżka była sielska ale dość wymagająca - szerokość na półtorej stopy, trawki, kwiatki, tu gówienko, tam zdechły krecik. Trzeba było być czujnym. Dalsza część trasy już była spoko, a i władność kończyn wróciła, więc jakoś pokonałam te 3 kółka dające łącznie 5,4 km i wpadłam na metę z poczuciem dobrze wykonanej roboty.





Zawody nad Jeziorkiem były, jak powiedziałam, mega, świetna organizacja, wszystko co potrzeba dla zawodników i do tego super towarzyska atmosfera. Uwielbiam i czuję takie klimaty, bo samej mi się zdarza organizować kameralne imprezy sportowe. Po pływaniu i bieganiu, Aśka i jej siostra Magda zaskoczyły nas konkurencjami dodatkowymi - rzutami piłką do kubła i skokiem w dal tyłem. Był niezły challenge, bo tylko dwóm osobom udało się trafić parę razy do tego kubełka - trzeba potrenować :) W skokach znów na czoło wysunął się spryciarz Krasus, który zastosował przemyślną taktykę odbicia z jednej nogi.



A na koniec wszyscy dostali ręcznej roboty medale, dyplomy, piwo sponsorowane przez Południk Zero, a kilka osób (w tym ja!) wylosowało książkę "Psychologia dla sportowców".


Tak ogólnie to chyba wybrałam sobie dobry moment na takie zabawy, bo wieczorem jeszcze zrobiliśmy na rowerkach dodatkowe 20 km - tym razem z naszymi dzieciarami, z czego wnioskuję, że był to po prostu dzień konia. I oby więcej takich.

foto: ja i pan J.K.


5 komentarzy:

  1. Na Twoim miejscu złożyłbym oficjalny protest do organizatora tego tri: no jak mógł nie zapewnić odpowiedniej liczby kibiców?? no jak on mógł?!;)

    PS, choć w skokach wysunąłem się na czoło, to jednak przypominam, że konkurencji nie wygrałem, bo stosując tę samą technikę jeden kolega skoczył 7 cm dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następnym razem rozwieszę wcześniej wzdłuż trasy transparenty z napisem "Dajesz Ewa!".
      A co do skoku to myślałam że to Ty skoczyłeś najdalej - pamiętam ten lot ;-)

      Usuń
    2. Nie ma jak być mistrzem robienia wrażenia (to się chyba PR nazywa).. ;)

      Usuń
  2. No takie tri to ja rozumiem ;-) To kiedy te 1/8 IM?

    OdpowiedzUsuń